O najnowszym tomie wierszy Cezarego Macieja Dąbrowskiego “Mity”
“Gdybyś był uciekał, to byś uczniów nie miał” – słowa, zamykające wiersz “Sokrates ze Lwowa” mogą odnosić się zarówno od tytułowej postaci mędrca greckiego, jak oczywiście do Jezusa z Nazaretu, ale także do dowolnego z zamordowanych przez Niemców w 1941 roku profesorów lwowskich, o których losie w warstwie werbalnej traktuje utwór [1]. I w wypadku każdego z wymienionych są zasadne.
Dla tego jednego, rozbudzającego polifoniczne skojarzenia wiersza, warto tomik “Mity” przeczytać. Cezary Maciej Dąbrowski, rocznik 1968, dla którego jest to już osiemnasta książka poetycka, potwierdza nią swój słuch absolutny.
Co nie powinno dziwić, zważywszy, że jest absolwentem warszawskiej Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina, pianistą ale i perkusistą, a oprócz tych “nastu” tomów poezji wydał płytę z miniaturami fortepianowymi we własnym wykonaniu.
Dla nas dalece ważniejsze okazuje się, że daje do myślenia i przeżywania zarazem, posługując się przy tym misternym i wyrafinowanym para-Mickiewiczowskim wierszowym metrum, które mniej sprawia wrażenie stylizacji, bardziej stylu, ale na pewno nie sztuczności, którą tak często zjadacze chleba zwykli z wyrzutem przypisywać poezji współczesnej. Stwierdzenie, że to format niezwykły, nie okaże się pochwałą na kredyt. Ten ostatni zresztą poeta zaciąga u najwybitniejszych polskich charakterów i umysłów, co daje z kolei nam gwarancję, że nie z chwilówką mamy do czynienia, lecz z całością, co w naszej pamięci pozostaje
Książkę poety Dąbrowskiego dostałem w warszawskiej kawiarni – sieciowej, co stanowi znak czasu – od kolegi, którego znam od czasów kiedy rządy w Polsce sprawowała AWS, Bogdana, co nie jest wcale kumplem autora, lecz stałym bywalcem premier literackich, z gorącą tym razem dla zawartej w “Mitach” poezji rekomendacją. Ta okoliczność stanowi też pocieszający dowód, że po pięciu latach kolejnych klęsk: pandemii, exodusu uchodźczego po kremlowskiej napaści na sąsiedzką dla nas Ukrainę, naporu barbarzyńców na inną też wschodnią choć podobno zieloną granicę i wreszcie niedawnej powodzi – my, Polacy, nie wymieniamy się wyłącznie wiadomościami o promocjach w Biedronce, Lidlu i Rossmanie. Z tego, że nie tylko proza życia nas zajmuje – ucieszyliby się niezawodnie bohaterowie wierszy Cezarego Dąbrowskiego: filozof Władysław Tatarkiewicz ale też zamordowany w Katyniu literat Władysław Sebyła oraz poetka i sanitariuszka z Powstania Warszawskiego Anna Świrszczyńska.
Potrzeba Sokratesa, niezbędność Kartezjusza
Potrzeba Sokratesa, niezbędność Kartezjusza – o tym naprawdę, a nie tylko o dawnych Kresach wschodnich opowiada nam poezja Cezarego Macieja Dąbrowskiego.
“Cogito ergo sum” – taki kartezjański tytuł nosi wprowadzający w klimat tomiku szkic autorstwa samego poety, kompozycyjnie równoważny zapowiadanym wierszom i od nich nieodłączny.
Przed ponad ćwierćwieczem, bo w 1988 r. opublikowany na Uniwersytecie Warszawskim – Dąbrowski studiował wtedy w Akademii Muzycznej, co nie bez znaczenia i o czym już była mowa – almanach poetycki otwieraliśmy tekstem rówieśnika autora “Sokratesa ze Lwowa” , Tomasza Koszyckiego, kończącym się z kolei słowami:
“Nieuważny
potwierdził mnie promień
ergo sum” [2].
Pisałem o tym parę lat temu na PNP 24.PL w szkicu “Czego polski poeta szuka w Wiedniu”, bo w austriackiej stolicy wylądował po latach autor drugiego z zestawianych tekstów Koszycki i zresztą szczęścia tam nie znalazł, bo pobity – jak sam mówi – przez złych ludzi, nosi teraz w głowie wolframową płytkę [3].
Cezary Dąbrowski, który pozostał w kraju i tu wydaje kolejne tomiki, zalicza się do roczników określonych tam przeze mnie mianem “zwycięskiego pokolenia kryzysu”, co jak z kolei wskazuje osobisty los poety Koszyckiego, nie musi się przekładać na indywidualne wiktorie każdego z artystów. Wspólnota pokoleniowa, łącząca twórców nie znających się nawzajem, jednak nie objaśni do końca fenomenu, słowa tego świadomie używam, poezji Cezarego Macieja Dąbrowskiego, która pozostaje zjawiskiem samoistnym i obroni się poza i ponad generacyjnymi kontekstami, co nie oznacza oczywiście, że ich przywoływać nie warto. Dąbrowski jako autor “Mitów” pozostaje konserwatywny w tym sensie, że nie tylko upiera się, iż poezja powinna zachwycać, ale pisze taką, która czyni to rzeczywiście.
Jak dowodzi cytowany już “Sokrates ze Lwowa” czy wiersze nawiązujące do Wincentego Pola lub śmierci Stanisława I. Witkiewicza i wreszcie ten dedykowany pamięci Wandy Wiłkomirskiej, a im wszystkim należy się miejsce w każdej, niezależnie od jej objętości, antologii współczesnej polskiej poezji. Nawet jeśli autor sprawia wrażenie, że na tym ostatnim najmniej mu zależy.
Dodany do słowa “Kresy” jako powracającego tematu i motywu “Mitów” przymiotnik “wschodnie” pochodzi ode mnie jako recenzenta. sam Dąbrowski go nie używa. Dla autora bowiem Kresy to Lwów z miejscem kaźni polskich profesorów, co miało pozostać dodatkowo utajnione, bo gdy dla Niemców stało się jasne, że wojnę przegrają, zwłoki uczonych dla pewności jeszcze wykopano i spalono. To także Krzemieniec wieszcza Juliusza Słowackiego ale i niezliczonych ofiar zgotowanej przez faszystów z UPA rzezi wołyńskiej. Wreszcie wioska poleska Jeziory, gdzie na wiadomość o wkroczeniu Sowietów w drugiej połowie września 1939 roku samobójstwo popełnił Witkacy, który nie musiał sprawdzać, jak będą rządzić, bo wiele lat wcześniej opisał to w “Nienasyceniu”. I Drohobycz nie tylko Brunona Schulza oraz jego ucznia Andrzeja Chciuka autora niezrównanej “Atlantydy” ale też Zygmunta Biluchowskiego, co kiedy wkraczały tam wojska radzieckie nie porzucił pracowników zarządzanej przez siebie rafinerii ani powierzonego mienia, za co zapłacił cenę podobną jak oficerowie w przywoływanym wiele razy na kartach “Mitów” Katyniu.
Chociaż więc dla Dąbrowskiego pozostaje oczywiste, że Kresy leżą w tym kierunku, z którego wstaje słońce, warto jednak wspomniane rozróżnienie wprowadzić. Skoro tylko w paru ostatnich dekadach doczekaliśmy się również waloryzacji literackiej mitu nowych Kresów – Ziem Odzyskanych: Dolnego Śląska w twórczości Piotra Siemiona i Olgi Tokarczuk, klimatów warmińskich i mazurskich w prozie Jerzego Woźniaka i Krzysztofa Beśki, wreszcie gdańskich u Stefana Chwina i przedwcześnie zmarłego Pawła Huelle. Bo też Józef Piłsudski powiedział, że Polska niczym obwarzanek najbardziej wartościowa okazuje się po bokach a nie w środku. Czego warszawiakowi z urodzenia nie wypada rozwijać, żeby się ziomalom całkiem zasadnie nie narazić.
Pokolenie czasu przełomu ustrojowego, do którego Dąbrowski niewątpliwie się zalicza, pozostawało pod urokiem i wpływem poznawanych jeszcze w drugim obiegu tomów Adama Zagajewskiego “Jechać do Lwowa” i Jarosława Marka Rymkiewicza “Mogiła Ordona” oraz wiersza Jana Polkowskiego o Matce Boskiej Poczajowskiej.
Cezary Dąbrowski jednak, co warto z całą mocą podkreślić, nie daje nam w “Mitach” impresji etnograficznej o regionalnym formacie ani nie ogranicza do wspierania nostalgii. Obiektem zainteresowania poety staje się kultura jako całość, na kolejnym zakręcie dziejów. Unaocznia to poetycka obrona Henryka Sienkiewicza w jednym z wierszy. Zasadna, zważywszy na to, co w latach ostatnich wypisuje się o autorze “Trylogii”, szczerym przecież nie tylko patriocie ale i demokracie, czego dowodzą listy z podróży do Ameryki.
“Mity” pod względem kwalifikowania zagrożeń cywilizacji wiele zawdzięczają “Czarnemu polonezowi” Kazimierza Wierzyńskiego – skamandryta jest jednym z bohaterów wierszy Cezarego Dąbrowskiego, i zapewne “Sztucznemu oddychaniu” Stanisława Barańczaka, chociaż nazwisko lidera poetyckiej Nowej Fali z lat 70. w żadnym z tekstów z tomiku nie pada. Ale człowiek tak muzykalny jak Dąbrowski nie może pozostać obojętny na niepowtarzalny rytm zawartych w tym nowofalowym zbiorku sprzed pólwiecza “Piosenek”, stąd też wskazana inspiracja wydaje się więcej niż prawdopodobna.
Każdy mit trzeba odnawiać
Każdy mit trzeba odnawiać, wiemy o tym od czasów Mircei Eliadego i za sprawą jego odkryć.
Nie tylko kultura i pamięć, ale przede wszystkim przeżywanie i aktualizowanie tego, co dla wspólnoty Polaków najważniejsze – okazuje się próbą postawienia zapory brutalności świata. A nie wyłącznie niezgody na nią.
O klęskach bez naszej własnej winy w ostatnim pięcioleciu nas w wymiarze zbiorowym trapiących, była już tu mowa. Zapewne za ich sprawą myśl ale też czucie i wiara poety Dąbrowskiego zwracają się ku postaci Wincentego Pola, żołnierza przegranego Powstania Listopadowego. Przed stu kilkudziesięciu laty tak o nim pisał najwybitniejszy zapewne krytyk literacki tamtej epoki Włodzimierz Spasowicz: “W ciągu pewnego czasu Pol był najbardziej czytanym, lubianym i popularnym poetą na całym obszarze mowy polskiej. Słusznie zauważano, że bezpośrednio po śmierci Adama była chwila, gdy nikt z żyjących nie był ceniony tak wysoko jak Pol. To powszechne uznanie odbiło się we wpół na serio, wpół żartem pisanym “Haśle” Kondratowicza (..). “Tyś jest Pol – pisze Kondratowicz – bard jedyny sarmackiego pola”” [4].
Reputację Pola jako autora żywego i wolnego od “upupiającej”, jeśli użyć sformułowania Witolda Gombrowicza, jednoznaczności, po latach Dąbrowski przywraca poprzez aktualizujące i pogłębiające odczytania. Zresztą, jeśli ktoś nie uwierzy na słowo recenzentowi, zacytujmy wiersz “Pamięci Stefanii Woytowicz”:
“Wincenty Pol wyznał, ścieląc liście z drzewa…
“nie było, nie było, Polsko, dobrze tobie!”
Tyś to zaśpiewała, obraz tkając z duszy,
a co fraza wytrwa, drugą rozpościera
(..) By ocknąć na chwilę, zaledwie, jak prośbą,
modlitwą, błaganiem – że się bili dzielnie.
Los ich porozdzielał – śmiercią i niewolą,
ale czy to znaczy, że wszystko daremnie (..)” [5]
Zamysł wirtuoza – tego współczesnego a nie sprzed prawie dwustu lat- wydaje się czytelny. Ten wiersz mógłby wyjść spod pióra Wincentego Pola, tyle, że akurat nie on go napisał. Powstaje współcześnie. I wcale jakoś nie razi – tak rzecz nazwijmy – niedzisiejszością. Dwie zacytowane bez topornej obecności realiów strofy mogą nawet pewnie komuś mniej w poezji oczytanemu lecz nie pozbawionemu na nią wrażliwości skojarzyć się z dużo świeższymi wydarzeniami. Zwłaszcza, że polska poezja wierna tradycji potrafiła się nawet odnieść na bieżąco do wojny w Ukrainie, jak Bohdan Urbankowski w ostatnim okresie twórczości, z doprawdy romantyczną ironią zawartą w wierszu “Raport Amnesty International 4,08,2022”::
“(..) Dzięki bohaterstwu urzędników
możemy dziś podać światu
dobrą nowinę: kto winien
strzelania do cywilów, masakrowania szkół, szlachtowania szpitali
czasem cerkwi, wypełnionych skrwawionymi ludźmi, figurkami i jeszcze
jakąś niewidzialną galaretą” [6].
Pol, jeśli do niego wrócimy, jeden z niezwykłych przecież romantyków, za sprawą lat ociosywania go w szkołach przez niezdolne polonistki, stał się niezasłużenie symbolem ramoty i obciachu. W “Mitach” jednego ani drugiego nie znajdziemy, tego przynajmniej możemy być pewni. Chociaż akurat kategoria pewności nie zakorzenia się zbytnio w ich świecie przedstawionym. Nie jest to z pewnością winą poety. lecz świata, który mity odwzorowują i transponują. Z godnym pochwały i żarliwym sprzeciwem wobec przemocy ale i bylejakości.
[1] Cezary Maciej Dąbrowski. Mity. Wydawnictwo LTW, Łomianki 2024, s. 41
[2] Tomasz Koszycki. Wieczorem cień… Warszawskie Koło Polonistów, Materiały Naukowe, Uniwersytet Warszawski. Warszawa 1988
[3] por. Czego polski poeta szuka w Wiedniu. PNP 24.PL z 4 maja 2020
[4] Włodzimierz Spasowicz. Wincenty Pol jako poeta [w:] Pisma krytycznoliterackie. PIW, Warszawa 1981, s. 177-178
[5] Dąbrowski, op. cit, s. 38
[6] Bohdan Urbankowski. Raport Amnesty International 4,08,2022, “Opinia” nr 40 (138) zima 2022, s. 24-25