Smutna książka Raka

0
218


czyli wielki powód do optymizmu
a wcale nie o Szelę chodzi

U Radka Raka chłop i pan mogą za sprawą magii nawet zamienić się rolami, ale świat się od tego nie poprawi. Cieszyć się natomiast wypada, że za sprawą “Baśni o wężowym sercu..” lepsza staje się polska literatura. 

Gdy Rafał Grupiński w 1993 r. w 47 numerze “Czasu Kultury” zaryzykował publikację opowiadania Olgi Tokarczuk “Numery”, pierwszego pod własnym nazwiskiem przyszłej noblistki (wcześniej jako oczytana w tołstojowskiej “Wojnie i pokoju” nastolatka publikowała juwenilia w zapomnianym dziś już “Na Przełaj” jako Natasza Borodina) – Radek Rak liczył sobie lat sześć i nie umiał jeszcze poprawnie wymówić nazw żadnego z dwóch swoich przyszłych zawodów: weterynarza ani pisarza.  

Nagrodzoną Nike powieść Radka Raka łączy z tamtym opowiadaniem Tokarczuk temat nierówności: u Noblistki inteligentni gastarbeiterzy z całej Europy sprzątają i piorą w londyńskim hotelu po filistrach, którzy wobec nich zachowują się jak najgorzej, chociaż w życiu przeczytali mniej książek niż tamci w ciągu tygodnia. W świecie Raka cham (narracja nie używa nawet słowa chłop) i pan pozostają na tyle od siebie dalecy, że połączyć ich, albo spowodować gwałtowną zmianę ról mogą wyłącznie leśna magia albo historyczna masakra. Ta ostatnia zresztą wybuchnie, stanie się nią rabacja galicyjska. 

W “Numerach” postaci zarysowane są schematycznie, skupione na swoich rolach życiowych, niezdolne wyskoczyć poza wyznaczone im schematy: podobnie jak robotnicy przymusowi III Rzeszy w “Filipie” Leopolda Tyrmanda. U Raka cham (nawet nie chłop, o czym już była mowa) marzy, żeby żyć jak pan, rozsiąść się w fotelu, korzystać z plebejskich kochanek i rozlicznych dworskich udogodnień. Nie przypadkiem w książce nagrodzonej tegoroczną Nike o długim pseudobarokowym tytule “Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli” jedynym pozytywnym bohaterem pozostaje Kocmołuch, ni to kot ni to kogut (tożsamości postaci wyznacza magia), nie ma w niej, jak u pozytywistów czy prozaików młodopolskich ani dobrego księdza ani współczującej córki dziedzica, każdy odgrywa swoje egotyczne tu i teraz. Jeśli leśna magia uosabiana przez wiedźmy i wężowego króla pozwoli nawet na nieoczekiwaną zmianę ról – dla beneficjenta tej przemiany liczy się doraźny zysk i przyjemność a nie naprawianie świata.

“I wtedy Kóba pojął, czego pragnie. 
– Chcę zostać panem.
– Panem? – zapytał stary wąż.
– Tak. Mieć dwór i piękny powóz, i siwe konie w zaprzęgu i szablę i szpicrutę, i żeby Malwa na powrót była moją. I żebym miał własnych chamów, dla których byłbym dobry i łaskawy, a pośród nich to ścierwo – Wiktoryna Bogusza, żeby mieć kogo nękać i okładać kijami, jak mi przyjdzie fantazja, i żeby mi dobrowolnie robił w polu” [1]. “Z chłopa król” okaże się podobnie bezwzględny jak zasiedziały we dworze jaśnie pan. Nawet gadające zwierzęta – bo wszak to mitologia ludowa – w niczym nie przypominają dobrotliwych stworków w stylu “Wodnikowego wzgórza” Richarda Adamsa. Tytułowa baśń bliższa okazuje się nawet braciom Grimm niż Hansowi Christianowi Andersenowi.

Realizm magiczny polskiego weterynarza

Wiele zawdzięcza Rak literaturze fantasy, począwszy od sagi o Wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego (włącznie z ekspansywnym światem inspirowanych nią gier komputerowych) po popularne historie alternatywne ale jego świat jest własny. Jak narrator poddaje się magii podkarpackiego lasu z jego widmowymi i zwierzęcymi mieszkańcami, tak czytelnik nie ma już wielkiego wyboru: kto nie uwierzy, tego przyjemność płynąca z lektury ominie. Dla tego świata równie ważna jak pańska konspiracja snuta we dworach, intrygi austriackich urzędników czy szczegóły pańszczyźnianych obowiązków okazują się rachunki z nadrzecznymi wężami, wiedźmami z leśnych chat, pustelnikami na odludziu. 

Odkąd Gabriel Garcia Marquez zbudował swoje Macondo a Gunter Grass nadał sprawczą moc dziecięcemu blaszanemu bębenkowi to, co irracjonalne tłumaczy w literaturze najlepiej zaskakujące zwroty historii. Radek Rak wykazuje się tu słuchem absolutnym, z korzyścią dla przedstawionej nam wizji. Wierzymy jego realizmowi magicznemu. Bo nas przekonał. 

Jakuba Szelę, wodza krwawej rabacji galicyjskiej z 1846 r. zwróconej przeciw szlachcie, przygotowującej wtedy antyaustriackie powstanie krakowskie, Polacy znają przede wszystkim z “Wesela” Stanisława Wyspiańskiego. Jak zauważał już 120 lat temu na łamach wydawanego po polsku chociaż w Petersburgu pisma “Kraj” Włodzimierz Spasowicz: “Wyspiański ma kult i nabożeństwo do Matejki i tak się przejął jego utworami, że wszystkie swoje cokolwiek bądź znaczące widma, oprócz jednego Szeli, zdjął żywcem z płócien Matejki i przeniósł na scenę swojego teatru” [2]. Tylko przywódca rabacji okazuje się innej proweniencji: “Szela jest na tym weselisku niby we własnym domu, bo dotąd są jeszcze ludzie, chociaż nieliczni, którzy pamiętają żywo krwawe zapusty 1846 r (..)” – objaśniał swoim czytelnikom Włodzimierz Spasowicz [3].      

Psycholog społeczny Andrzej Leder zestawił pańszczyźnianą zależność z niewolnictwem, Monika Strzępka i Paweł Demirski w spektaklu “W imię Jakuba S.” próbowali połączyć fenomen obowiązkowego darmowego odrobku na pańskim ze współczesnym uzależnieniem od spłaty kredytów hipotecznych, równie wyjaławiającym.

Rak zna ich wszystkich, ale buduje całość osobną. Nie jest to bowiem kolejna opowieść o społecznej krzywdzie. Nawiązanie do Brunona Jasieńskiego, komunizującego autora “Słowa o Jakubie Szeli”, znakomitego pisarza a później ofiary wielkiej czystki w ZSRR przybiera postać apokryfu. “Słowo wtóre…” różni się od tekstu kanonicznego, wolne od jego zafałszowań, bo Jasieński, w Szeli – austriackim agencie nagrodzonym przez zaborców za wyrzynanie knującej o powstaniu szlachty nadziałem gospodarstwa na Bukowinie – widzi nie wodza powstania chłopskiego, którego naprawdę w polskiej historii nigdy nie było, tylko postać pełną sprzeczności. Wyrastającego ponad swój stan ambicjonera, aktywnego i mściwego, marzącego bardziej o “pańskości” niż pomszczeniu krzywd chłopskich czy własnych nawet. Bunt rodzi się nie z samego poddania chłoście ale jej drakońskiego, bo będącego efektem pańskiego kaprysu a więc niesprawiedliwego wymiaru. 
Dwoistość bohatera, jego zamiana ról, pańskość i chamstwo równocześnie paradoksalnie budują też zrąb pewnej wspólnoty, w której nawet zmiana lokalizacji na drabinie społecznej nie uwalnia od demonów ani pragnień. Z książki Raka, jeśli spojrzy się nie na leśne boginki, diabły ani gadające zwierzęta ale jej ludzkich bohaterów wynika bowiem, że pozostajemy jednym plemieniem, tyle, że dramatycznie obciążonym sporami i podzielonym. Nie ma dwóch konkurencyjnych narodów ładnie odwzorowujących się jaskrawymi kolorami w powyborczy dzień na mapach poparcia. Utyskiwanie na 500plus ani mieszkańców strzeżonych osiedli nie zmienia wspólnoty polskiego losu.
                        Prawdziwy koniec nurtu chłopskiego
Nie da się przypisać Raka do nurtu chłopskiego, mocnego i znaczącego w powojennej literaturze a przy tym zróżnicowanego. Jak pisał Stanisław Burkot: “Juliana Kawalca interesowała najbardziej psychika chłopska, sposób przeżywania świata ukształtowany przez warunki chłopskiej egzystencji (..). Myśliwskiego i Nowaka – sfera dawnych obyczajów, wierzeń i mitów w perspektywie etycznej; Redlińskiego – paradoksy współczesnego wymieszania się wzorów kulturowych. Wszystkich razem –  sprawy kultury, języka, źródeł i odmian współczesnej polszczyzny. Pisarze ci, dla podkreślenia swego rodowodu, zadomowienia w przeszłości, chętnie posługiwali się stylizacją, choć wyznaczali jej inne funkcje estetyczne i światopoglądowe” [4]. 
Poza tym pisarzy nurtu chłopskiego różniło niemal wszystko: od talentu, znacznego w wypadku Tadeusza Nowaka po miernego jak u Józefa Łozińskiego, nadrabiającego braki warsztatu nadskakiwaniem komunistom. Stosunek władzy do tej szkoły również był urozmaicony i to z wzajemnością. Edward Redliński “Dolorado”, gdzie bohaterów ludowych przeniósł za Ocean, ogłosił w drugim obiegu. Zaś wydany oficjalnie “Kamień na kamieniu” Wiesława Myśliwskiego w latach 80 oficjalna krytyka obwołała arcydziełem, na złość literatom, którzy woleli publikować w wydawnictwach niezależnych bądź za granicą.
“Baśń o wężowym sercu…” w ogóle nie wpisuje się w te wszystkie konteksty. Rak po prostu opowiada ciekawą historię. Nikt nie będzie go porównywał z Nowakiem, chociaż o wsi piszą obaj, podobnie jak nie zestawia się Szczepana Twardocha z Gustawem Morcinkiem, pomimo, że Śląsk jest ich wspólnym tematem.   

Gusła i historia 

Nie jest to powieść historyczna jakie pisali Henryk Sienkiewicz ani Józef Ignacy Kraszewski, a w bliższych nam czasach Antoni Gołubiew, gdzie losy fikcyjnych nawet bohaterów wtopione zostają w ramy dziejowych faktów, bliżej może Rakowi do Teodora Parnickiego osadzającego ludzkie losy w klimacie epoki i poddającemu się własnej wizji jak w “Tylko Beatrycze”. Zachowuje z drugiej strony Rak sporą dbałość o realia, skoro mowa o aptece Ignacego Łukasiewicza (tak, to ten, co wynalazł lampę naftową i zastosowania ropy jako paliwa), pojawia się poznany przez bohatera “u wód” krakowski lekarz i przyszły prezydent miasta Józef Dietl (on z kolei pragnąc zwalczyć szerzące się w Galicji choroby zabronił wpuszczania do urzędów petentów z kołtunem na głowie), występują szlachecki rewolucjonista Edward Dembowski, przywódca Powstania Krakowskiego, przeciw któremu zwrócona była rabacja i sponsor rzezi austriacki starosta Joseph Breinl, który po tragicznych wydarzeniach awansował na radcę w Brnie. 
Radek Rak nie jest pisarzem historycznym tak jak nie da się tym mianem określić Szczepana Twardocha, nawet jeśli osnową jego powieści pozostają wydarzenia sprzed ponad stu lat, jak czas przedwojenny i schyłek okupacji (“Król” i “Królestwo”) albo okres Powstań Śląskich (“Drach”) czy nawet poprzedzające o prawie pół tysiąclecia akcję powieści o Szeli (“Wieczny Grunwald”). Twardoch bardziej dba o szczegóły, albo stać go na researcherów, przy czym ofiaruje czytelnikowi rodzaj wtajemniczenia, przepustki do elitarnego świata, gdzie jak w “Królu” bohater nie jeździ po prostu samochodem tylko szczegółowo opisanym buickiem, dzieciom przed snem czyta nie byle jaką książkę tylko “Szatana z siódmej klasy” Kornela Makuszyńskiego a bohaterowie nie jadają w anonimowych knajpach tylko w lokalach drobiazgowo i z nazwy opisanych wraz z wystrojem, menu i właścicielem. Fantastyka Twardocha za to okazuje się bez porównania bardziej nużąca, trudniej sfunkcjonalizować te lewitujące nad Warszawą niczym sterowce Zeppelina wieloryby, całkiem już grafomańskie, niż wiedźmy, węże, leśnych ludzi i zwierzęta u Raka. W tym wypadku patent weterynarza, związanego z przyrodą i rozumiejącego ją autorowi się przydał. 

Ponura opowieść o okrucieństwie rodzącym się z nierówności, o niezdolności oderwania się nawet siłami magii od własnej roli w historycznych zdarzeniach niesie za sobą jedno zasadniczo optymistyczne przesłanie: że takie książki powstają. Lektura to w sam raz na czas pandemii, chociaż napisana wcześniej. Stanowi także dowód, że wśród rosnących statystyk choroby i śmierci, spadających zaś wskaźników rozwoju i wzrostu niezmienna pozostaje polska kreatywność, objawiająca się w talencie i inwencji 33-letniego autora, weterynarza z zawodu. Za sprawą takich jak on powraca wiara w moc literatury, także a nawet przede wszystkim, w trudnych czasach.

[1] Radek Rak. Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli. Powergraph, Warszawa 2020, s. 83
[2] Włodzimierz Spasowicz. St. Wyspiańskiego Kazimierz Wielki i Wesele. [w:] Pisma krytycznoliterackie. PIW, Warszawa 1981, s. 487
[3] Spasowicz, op. cit, s. 486[4] Stanisław Burkot. Proza powojenna 1945-1980. Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, Warszawa 1984, s. 13

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 9

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here