Polacy potwierdzili gotowość do niesienia pomocy innym w chwili kolejnego zagrożenia, solidarni teraz wobec ofiar powodzi tak samo jak niedawno z sąsiadami w pandemii koronawirusa, którym przynosili zakupy i dostarczali wiadomości, gdzie da się kupić maseczki – oraz uchodźcami wojennymi z Ukrainy, zaproszonymi do wielu polskich domów.
Wystarczy się rozejrzeć wokół, żeby zobaczyć kolejne zbiórki i kwesty, żadnych badań opinii publicznej nie potrzeba. Przydatne okazują się za to do oceny władzy: wedle 45 proc Polaków rząd radzi sobie z walką z powodzią. Za to niemal dokładnie tyle samo z nas (43 proc) jest przeciwnego zdania.
Karierowicze nie zabezpieczyli kraju przed powodzią, czyli na razie to cytat
Rządzących ocenia się jednak wiążąco nie w sondażach, lecz w wyborach: niekiedy głównie za postawę wobec powodzi, jak w 1997 r. kiedy postkomuniści musieli oddać władzę, bo ich premier Włodzimierz Cimoszewicz publicznie palnął, że powodzianie mogli się wcześniej ubezpieczyć a jeden z wicewojewodów z dotkniętych potopem terenów jak gdyby nic się nie działo wyjechał sobie na uprzednio zaplanowany urlop, za co zresztą tenże Cimoszewicz odwołał go ze stanowiska. Jego następca Jerzy Buzek z Akcji Wyborczej Solidarność, gdy w trakcie kolejnej powodzi fala kulminacyjna zbliżała się do Warszawy, wiedział już, jak powinien postąpić. Stanął na Wale Miedzeszyńskim przed kamerami telewizyjnymi, co jednak nie przysporzyło mu sławy najdzielniejszego obrońcy stolicy od czasów jej wrześniowego prezydenta Stefana Starzyńskiego, bo AWS oceniona została nie za walkę z żywiołem lecz koszty społeczne czterech reform pochopnie nazwanych wielkimi (a z których niezbędna okazała się tylko samorządowa, co jako jedyna przetrwała) oraz marnotrawne podejście do majątku narodowego wyprzedawanego pospiesznie, bo dziury w budżecie ujawniały się wtedy dużo częściej niż te w przeciwpowodziowych wałach. Gryząca czy wprost okrutna ironia wydaje się w tym wypadku na miejscu, ponieważ w Polsce to nie politycy dźwigają ciężar walki z powodzią, lecz ratownicy i inna władza: ta samorządowa, najbliższa ludziom. Wiedza o tym zalicza się od dawna do kanonu mądrości zbiorowej.
Nie przełamie tego przekonania nawet premier, stający przed kamerami we wdzianku jakby wypożyczonym od zaprzyjaźnionego prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego i z marsem na zatroskanym obliczu. Chociaż cześć i chwała Donaldowi Tuskowi za to przynajmniej, że w obliczu klęski żywiołowej zachować się potrafi.
Nie da się tego powiedzieć o Jarosławie Kaczyńskim, który kiedy wielka woda zalewała już południową Polskę, w dramatyczną sobotę 14 września nie odwołał nawet partyjnego spędu w alejach Ujazdowskich zwołanego zawczasu na zupełnie inny temat. Nie ustosunkował się do toczącej się walki z żywiołem i niczym maniak plótł swoje o interesach niemieckich i rosyjskich, jakie reprezentować ma obecna władza. Zaś nagabywany w wiele dni później na sejmowym korytarzu, dlaczego z niefortunnej imprezy swojej partii nie zrezygnował, zdobyć się umiał wyłącznie na twierdzenie, że za walkę z powodzią odpowiadają rządzący.
To oczywista nieprawda, a słowa polityka kreującego się wciąż na lidera opozycji – mniej gorszące, chociaż równie absurdalne co pamiętna formuła Cimoszewicza o powodzianach i ubezpieczeniach – znamionują wyłącznie odklejenie się prezesa od realnej rzeczywistości. Trzeba mu je będzie przypominać za każdym razem, kiedy spróbuje występować jako obrońca interesów czy emocji zwykłych Polaków. W pamiętną wrześniową sobotę nie żyli oni z pewnością sprawą aresztowanego księdza Michała Olszewskiego, o której rozprawiano na wiecu PiS.
Tym bardziej, że w trakcie wspomnianego już pisowskiego tumultu w powodziową sobotę przed Ministerstwem Sprawiedliwości jedna ze spikerek zgromadzenia powiedziała do mikrofonu, że zebrani przybyli tłumnie, chociaż media głównego nurtu straszyły ich powodzią, że nie dojadą… Tak jakby wysoka fala stanowiła intrygę sprzyjających władzy środków przekazu, dążących do uszczuplenia widocznych w alejach Ujazdowskich zasobów kadrowych PiS. Zresztą spęd przyniósł i tak pisowcom klęskę frekwencyjną, o roztropni jak zwykle Polacy mieli już tego dnia ważniejsze sprawy.
Opozycja, przynajmniej ta pisowska, co podsumować można trawestując słynne słowa ostatniego jak na razie charyzmatycznego prezydenta Francji Jacquesa Chiraca odnoszące się do wysługiwania się przez postkomunistów w naszej części Europy Amerykanom w trakcie drugiej wojny irackiej – straciła szansę, żeby milczeć. Skoro nie ma nic do powiedzenia. A z tego co słyszymy, wnosić można, że tak dzieje się rzeczywiście.
Z rozmaitych okoliczności związanych z “powodzią tysiąclecia” latem 1997 roku dało się zapamiętać również okazałe graffiti wysokości człowieka na jednej ze ścian warszawskiego śródmieścia: Karierowicze nie zabezpieczyli kraju przed powodzią.
Zapalić światło? Kto za? Nie widzę…
Cześć i chwała Onetowi, że zamówił na gorąco badanie dotyczące ocen skuteczności rządu Tuska w walce z powodzią, którego wyniki pozwoliłem sobie zacytować w pierwszej części tego skromnego szkicu [1]. Jeśli jednak zarazem pyta się Polaków, czy powinno się zezwalać na budowę domów i bloków na terenach zalewowych, warto sobie uświadomić, że nie jest to już kwestia większościowego zdania obywateli. Tylko zdrowego rozsądku i zasad bezpieczeństwa.
Przypomina mi się nieśmieszna dykteryjka, jak to w sali zebrań władz jednej z partii w związku z zapadającym zmierzchem robiło się coraz ciemniej. Z pewnym jak się okazało istotnym opóźnieniem ktoś z sali zaproponował, że warto zapalić światło. Przewodniczący zebrania jak należy poddał to pod głosowanie w formie wniosku.
– Kto jest za? Przepraszam, nie widzę…
Zebrani siedzieli więc dalej po ciemku, jak nietrudno się domyślić.
Obecna władza niech porzuci złudzenia. Nie będzie oceniana za tempo procedowania czy, jak mówią w swoim szpetnym slangu politycy, przeprowadzania przez parlament ustaw dotyczących walki z powodzią. Tylko za to, w jakim stopniu na co dzień wspiera rzeczywistych bohaterów tej walki: strażaków, żołnierzy, lekarzy i wszystkich ratowników. Synoptyków i hydrologów, którzy ostrzegali. Policjantów, wyłapujących szabrowników, co grasują na dotkniętych nieszczęściem terenach. Bohaterowie walki z żywiołem zaangażowali się tak, iż czasem z perspektywy władzy wystarczy, by im ona nie przeszkadzała, a zrobią swoje. Dojrzałość obywatelska Polaków sprawiła, że radzą sobie znakomicie nawet jeśli administracja (co do której zwykle zasadna okazuje się reguła: im wyżej tym gorzej) zbliżyła się swoimi standardami do tego, co kiedyś, u nas akurat nieopatrznie i w złą godzinę nazwano “państwem minimum”. Samorządy, jako władza najbliższa mieszkańcom i nie przypadkiem najwyżej przez nich oceniana (lokalnym włodarzom wystawiamy w sondażach noty co najmniej dwa razy lepsze niż posłom czy senatorom) – sprawdziły się najlepiej w zarząðzaniu kryzysowym, chociaż informacje od wyższych organów przez nie pozyskiwane pozostawały często na poziomie… wspomnianego już minimum.
Na żadną władzę się nie oglądała nauczycielka z dolnośląskiej miejscowości, co przytomnie na czas wyniosła z nie zlikwidowanej jeszcze na fali liberalnych przemian szkolnej biblioteki cały księgozbiór w miejsce bezpieczne, czyli wyżej położone i suche. W odróżnieniu od pani Ludwiki, która uratowała z pożaru czwórkę cudzych dzieci, co na wieki upamiętniła w przejmującym wierszu Wisława Szymborska (kto zaś uważa ten utwór za ramotę, bo kiepską miał polonistkę, niech posłucha go w brawurowej interpretacji Polki z obwodu kaliningradzkiego Darii Zacharowej utrwalonej jeszcze przed 22 lutego 2024 r. [2] ) – ta anonimowa bohaterka zapewne podobnego pomnika nigdy się nie doczeka.
Ludzi dobrej woli jest więcej, choć w telewizji tego nie widać
Jeśli pomniki i naprędce klecone ołtarzyki dziś powstają, to raczej z gipsu i nie na chwałę rzeczywistych bohaterów tylko wirtualnych. I niestety nie ludzie dobrej woli je budują, chociaż wciąż jest ich więcej, co przy okazji “powodzi tysiąclecia” w trakcie koncertu na rzecz jej ofiar przypomniał w niesamowitym występie w warszawskim Pałacu Kultury latem 1997 roku mocno wtedy już schorowany Czesław Niemen.
Dziennikarz o takich jak tamta okolicznościach mawia, że z wrażenia odkłada wtedy notatnik.
Teraz jednak główny ton przekazu narzucają nie autorytety społeczne lecz raczej “media workerzy”, bo ta pejoratywna pochodząca z angielskiego formuła odnosząca się do pracownika tej branży pozbawionego zarówno podstawowej wrażliwości jak polotu zastąpiła wcześniej podobnie znaczące określenie “żurnalista”. Bo “pismak”, chociaż zawarty w tytule znakomitej powieści Władysława Terleckiego, brzmi już całkiem obraźliwie, zresztą we współczesnej Polsce czarne charaktery zawodu piórem czy nawet klawiaturą operują raczej w ograniczonym stopniu, więc ta XIX-wiecznej jeszcze proweniencji inwektywa nie oddaje istoty ich działalności.
“Nasza telewizja” jak kiedyś określił TVN sam wielki reżyser Andrzej Wajda występując jednak wówczas nie jako artysta lecz w roli członka komitetu poparcia PO – ogłosiła bezprzykładną mobilizację i wszyscy w tej stacji wiedzą, że każde powodziowe wystąpienie premiera Tuska powinno być przekazane widzom w czasie rzeczywistym, wszędzie, gdzie cokolwiek on powie, znaleźć się musi ekipa: ludzie i sprzęt, światło i dźwięk.
Tyle, że zacytowany na wstępie sondaż pokazuje, jak dalece sceptyczni pozostają Polacy wobec kreowanego na siłę wizerunku szefa rządu – jedynego ich skutecznego obrońcy przed klęskami żywiołowymi. I nie chodzi naprawdę o tych, którzy samo sprawowanie władzy przez Koalicję 15 Października uznają za plagę porównywalną z egipską i umiejscawianą pomiędzy morowym powietrzem a ogniem w lasach. Lecz również o znaczną część wyborców, którzy swoim poparciem umożliwili demokratyczne przełamanie kojarzone z tą właśnie datą. A dziś Tuska w roli ratownika, chociaż zręcznie ją odgrywa, oceniają krytycznie. Bądź też łagodnie acz stanowczo uznają, że z autopromocją przy okazji wielkiej wody premier, choć kiedyś za ich własnego uznany, zwyczajnie przesadza, kosztem przyzwoitości, od której to cnota umiaru pozostaje nieodłączna.
Wcale im się nie dziwię. Niebawem, co najwyżej, zdziwią się rządzący. Z czego trudno się cieszyć, skoro – jak wskazują aberracyjne zachowania Kaczyńskiego w obecnym kryzysie dowodzące zupełnego braku empatii czy wręcz tego co zwykło się mianem inteligencji emocjonalnej określać – na mądrą opozycję też nie ma co liczyć, a jeśli wreszcie powstanie, zapewne nie z pisowskiego obozu się wyłoni. Nurt to bowiem mętny, skoro wciąż przy kojarzącej się z nadmiarem brudnej wody tragedii jesteśmy.
Tym bardziej, że cytowane już przedtem i wciąż boleśnie aktualne hasło ulicy z 1997 r, że karierowicze nie zabezpieczyli kraju przed powodzią, odnosi się znakomicie również do sprawujących władzę w Polsce w latach 2015-23. Jeśli ludzie zapomną, kto wtedy rządził, być może znów na PiS zagłosują. Zwykle jednak pamięć Polacy mają dobrą.
W to zresztą pozostaje nam wierzyć: w zbiorową mądrość i pamięć. Oby ta pierwsza nie musiała się już więcej objawiać przy okazji kolejnych klęsk, których przynajmniej w ostatnich pięciu latach los nie oszczędził Polakom, chociaż przez poprzednich trzydzieści przekonywano nas, że mamy najlepszą od trzystu lat koniunkturę dla nas.
To kolejny argument za tym, żeby staranniej ważyć słowa i zachować elementarną pokorę nie tylko wobec sił natury.
Zagrożenie jeszcze nie minęło. chociaż fala kulminacyjna dawno przetoczyła się przez największe z miast, o które się obawialiśmy: skutecznie obroniony przez ratowników Wrocław. Martwią się jednak wciąż mieszkańcy całego dorzecza Odry a także górnej Wisły. Za wcześnie na smutny bilans ofiar i strat, w chwili gdy piszę te słowa wiadomo, że wielka woda pochłonęła co najmniej dziewięć istnień ludzkich. Uszkodziła lub zniszczyła 17 tysięcy budynków mieszkalnych oraz prawie 9 tys gospodarczych, a także 141 szkół i 1150 innych obiektów użyteczności publicznej. Dane te niestety zmieniać się będą na coraz bardziej przygnębiające. Nie obejmują bowiem osób zaginionych ani strat jeszcze nie zaksięgowanych a niekiedy nawet nie odkrytych, bo ukażą się, gdy woda opadnie.
Jeśli jednak chodzi o ludzkie postawy, co się przy tej okazji ujawniły – z podsumowaniem nie ma powodu czekać. A tym bardziej się go wstydzić.
Zgodnie z formułą, którą nieoceniony także w budzeniu sumień wielki pieśniarz Niemen nam przypomniał w trudnych dniach letniego kataklizmu z 1997 r. – ludzi dobrej woli wciąż jest więcej. Nawet, jeśli w telewizji, a ściślej rozmaitych jej stacjach od groteskowo polukrowanej i nieodmiennie niczym po prozacu optymistycznej TVN po apokaliptyczną choć w tonie fałszywego proroctwa Republikę – tego nie widać. Jak sobie zaś poradzić ze związanym z tym dysonansem, podpowiada już Adam Mickiewicz: plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi. Co na poziomie leksykalnym brzmi mocno staroświecko, ale merytorycznie uzasadnia, że nie przez przypadek już przed dwustu laty go za wieszcza uznano, czyli – jeśli rzecz ująć po ludzku – za wyraziciela mądrości zbiorowej właśnie, a co więcej tego, kto ją na kolejne stulecia ukształtuje. Chociaż jak przypomniał przed niewielu laty wykonawca innego songu, niż ten pamiętny Niemena, Grzegorz Turnau, teraz “nie ma Mickiewicza i nie ma Miłosza”.
Jeśli zaś o kolejnego przywołanego w tym kontekście literackiego noblistę, Czesława Miłosza, chodzi – opisywał on wprawdzie rzeki spokojniejsze niż teraz Odra, w tym słynną za jego przyczyną litewską Issę, za to w dalece bardziej burzliwych czasach. W nich właśnie wykuł się obraz wspólnoty Polaków jako społeczności wzajemnie solidarnej i mobilizującej się w obliczu niebezpieczeństw. Nawet jeśli spieramy się na co dzień, najbardziej dramatyczne zdarzenia z ostatnich lat go potwierdzają. Okazujemy się solidarni wobec zagrożeń, chociaż różniący się w opiniach. Pierwszą z tych cech nazwać można miękką siłą Polski, ta “soft power” objawiona wobec sąsiadów z “grup wysokiego ryzyka” w złowrogim czasie morderczego pochodu koronawirusa, potem zaś exodusu uchodźców z Ukrainy i po raz kolejny potwierdzona na przeciwpowodziowych wałach Wrocławia, wydaje się dzisiaj najpoważniejszym z aktywów i walorów zarówno społeczeństwa, jak odzyskanego po półwieczu państwa. Przy czym również to ostatnie, przy rozlicznych mankamentach, nie pozostawia jednak ofiar niszczycielskiego żywiołu na pastwę losu. Jak czynili to komuniści w trakcie zapomnianej już przez historyków, chociaż nie przez mieszkańców dotkniętych nią terenów (zwłaszcza Płocka i okolic) zimowej powodzi z 1982 roku, towarzyszącej pierwszym tygodniom stanu wojennego.
Znamienne, że instytuty demoskopijne ani medialne instytucje zamawiające u nich sondaże nie zadają w nich pytania, jak wobec tragedii powodzi sprawdziło się społeczeństwo polskie. Po prostu zdają sobie sprawę, że i bez pokolorowanych słupków wiemy to doskonale.
Wrocław obroniony, duch Jagodna do odświeżenia, albo będzie jak zawsze
Jeśli zaś o życie publiczne chodzi, to po trudnym powrocie do rzeczywistości, jaki czeka nas wszystkich po powodzi i skutecznej obronie Wrocławia, z której należy się cieszyć, podziwiając jej bohaterów – przyjdzie powalczyć o podobną obronę ducha symbolizowanego przez Jagodno w tym samym mieście, tam gdzie ludzie w pamiętną październikową noc wystawali w kolejkach aż do drugiej i trzeciej, w nadziei, że powołana przez nich na mocy tego przedłużonego głosowania nowa władza okaże się… więcej niż tylko lepsza od poprzedniej. Bo tyle to mogli o sobie samych powiedzieć nawet komuniści po manifeście lipcowym.
Tak jak żaden sondaż nie odda fenomenu solidarności Polaków z dotkniętymi powodzią rodakami, podobnie arytmetyczny rezultat wyborów z komisji na Jagodnie (chociaż pasjonujący, skoro Koalicja Obywatelska zdobyła tam poparcie 44 proc mieszkańców, Lewica 20 proc, Trzecia Droga – 19 proc, Konfederacja – 9 proc, zaś dla PiS zostało 6 proc, co zważywszy na młody wiek mieszkańców dzielnicy potraktować też można jako prognozę wyniku za trzy lata, pod warunkiem, że… wszyscy beneficjenci tego poprzedniego się postarają) nie odzwierciedla, co się zdarzyło tamtej październikowej niedzieli.
Wielkie i budujące doświadczenia historii wymagają jednak ich aktualizacji i odświeżenia, inaczej stanie się z nimi to samo, co z fenomenem pierwszej Solidarności z lat 1980-81 i tej drugiej z przełomu 1988-89 w konfrontacji z losem pracowników zwalnianych z fabryk, jej dawnych bastionów oraz z setek PGR-ów i pomniejszych zakładów, w dobie planu Leszka Balcerowicza.
Wtedy ideałsięgnął bruku, jeśli do listy cytowanych w tym szkicu wielkich autorów dopisać Cypriana Kamila Norwida. Bo też na bruku całkiem dosłownie znalazły się załogi likwidowanych lub wyprzedawanych fabryk, dawnych twierdz społecznego oporu.
O ten październikowy wciąż walczymy. Sczeźnie jak poprzedni (kto w zafascynowanym niegdyś Polską wolnym świecie wie o tym, że NSZZ “Solidarność” niby wciąż istnieje i co gorsza służy autorytarnemu PiS?), albo stanie się potężnym mitem założycielskim, na którym znów da się budować, w sposób roztropniejszy ale też uczciwszy niż po 4 czerwca 1989 r i na pewno nie tak, że koszty przemian zapłacą ci, którzy je wywołali, więc potem ocenią, że zrobili to nieopatrznie.
Inspirujący może okazać się przykład Hiszpanii, która po pokojowym jak w Polsce odrzuceniu tamtejszej postfrankistowskiej dyktatury, odnotowała podobnie jak my spore osiągnięcia z udaną akcesją do struktur europejskich i atlantyckich włącznie i stała się modna w wolnym świecie jako miejsce inwestowania ale i destynacja turystyczna. Potem zaś znalazła się w wyraźnym kryzysie (z 25-procentowym bezrobociem przed dwunastu laty, teraz zredukowanym do połowy tej wielkości), który z sukcesem przełamała. Symbolem jej możliwości pozostaje znany każdemu dziecku na kuli ziemskiej kunszt hiszpańskich piłkarzy (w czasach autorytarnej władzy podziwiano wprawdzie tamtejsze kluby, ale zwycięstwa zawdzięczały one zawodnikom z importu). Zaś dla wykształconej publiczności marką powszechnie uznaną pozostają filmy Pedro Almodovara, aktorski talent Penelopy Cruz czy magia powieści Javiera Mariasa. Udane wyjście Hiszpanii z ostrego wirażu “pułapki średniego rozwoju” pokazuje, że nie tylko wymagająca ogromnych nakładów finansowych technologia okazuje się domeną, w której objawia się kreatywność, co stwarza nadzieję również dla Polski jako ojczyzny dwójki literackich noblistów tylko w ostatnim trzydziestoleciu. Oscar dla “Idy” Pawła Pawlikowskiego oraz nominacja do tej nagrody “Katedry” Tomasza Bagińskiego nakręconej według powieści Jacka Dukaja, zwłaszcza że talenty obu ostatnich autorów urodzonych w latach 70. formowały się już w wolnej Polsce, pokazują, że nasze możliwości nie są iluzoryczne. W gospodarce opartej na wiedzy, od której nieodłączny pozostaje twórczy pierwiastek a nie jak przed stuleciem doskonała powtarzalność ruchów, jakie wykonywali robotnicy przy taśmie produkcyjnej w fabryce Forda. Teraz zastępuje ich automat, któremu nie trzeba później wypłacać emerytury a i urlopu na bieżąco nie potrzebuje wcale.
Nie wykorzystamy jednak podobnej szansy, jeśli się z nią wspólnie nie zmierzymy. Tak jak razem walczyliśmy z powodzią: jedni na umocnieniach rzek, inni zbierając dary dla poszkodowanych lub przynajmniej szeroko tę akcję propagując.
I to realne wyzwanie, które stoi przed premierem Donaldem Tuskiem, gdy przyjdzie mu wreszcie ściągnąć polową bluzę. Chyba, że tak mu się spodoba, że zacznie ją nosić na co dzień. Wtedy jednak sukcesu mu nie wróżę.
Dorobek 15 października 2023 r. nie jest wcale przypisany do jednego tylko polityka i obozu, o czym Tusk i Koalicja Obywatelska powinni pamiętać. Nie tylko dlatego, że w walce z powodzią może nie tyle skuteczniej co subtelniej prezentuje się minister obrony i lider sojuszniczego Polskiego Stronnictwa Ludowego Władysław Kosiniak-Kamysz. Zaś inny z demokratycznych aliantów Szymon Hołownia z Polski 2050 już w poniedziałek 16 września po wspomnianym dramatycznym powodziowym weekendzie wyraził jako marszałek gotowość zwołania Sejmu od razu na następny dzień (wtorek 17 września) i to w południe, pod warunkiem oczywiście, że rząd będzie w stanie dostarczyć niezbędnych a dotyczących walki z żywiołem ustaw. Premier zaś jak wiemy, jeśli rzecz ująć w potocznym języku Polaków, wyrobić się z nimi w tym terminie nawet nie próbował. Wolał mnie wprawdzie produktywne ale za to spektakularne wprowadzenie stanu klęski żywiołowej w kilkunastu powiatach, niekoniecznie tam, gdzie sytuacja okazała się najgorsza. Pracę nad ustawami parlament zaczął w osiem dni później, do czego trudno znaleźć w miarę sensowne uzasadnienie, inne poza próżnością Tuska celebrującego swoją rolę kierownika walki z powodzią, któremu nikt żadnych dat nie będzie narzucać. To również zostanie mu zapamiętane. I gorliwe nadskakiwanie pracowników TVN tego nie zmieni.
Swego czasu Jarosław Kaczyński zwierzył się, że życia chciałby dokonać jako emerytowany zbawca narodu. Teraz ma się wrażenie, że w roli zbawcy pozycjonuje się Donald Tusk: jednak nie na emeryturze wcale, lecz na etacie. Co może doprowadzić do tego, że idąc za niechlubnym przykładem poprzednika zacznie zarządzać nie kryzysem nawet lecz własnymi wyobrażeniami a z czasem i urojeniami.
Zarządzanie kryzysowe nie sprowadza się bowiem do ambicjonalnej gry liderów obecnych na pierwszej linii życia publicznego od początku zmiany ustrojowej.
Po raz kolejny w najnowszej historii Polski społeczeństwo okazuje się sprawniejsze od państwa. Do polityków, od 35 lat nam powtarzających, że jesteśmy już we własnym domu, należy wyciągnięcie wniosków z tej oczywistej dysproporcji. Jeśli nic nie zmienią, nauczymy się z tym żyć. To najłatwiejsza prognoza, bo rodzaj samospełniającego się proroctwa. I żart oczywiście też się w nim zawiera, skoro proroków akurat mamy w nadmiarze w ten trudny czas…
[1] sondaż UCE Research z września 2024; por. także Onet.pl z 28 września 2024
[2] por. Wisława Szymborska. Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej. Poezja.org; por. też: Daria Zacharowa z Kaliningradu, interpretacja, Facebook Konkurs Recytatorski im. A. Mickiewicza dla Polaków z Zagranicy, 12 grudnia 2020