Lewica kłóci się po kiepskim wyniku wyborczym nie o to, kto ma zostać jej odnowicielem czy zbawcą. Problem ma inny: kogo obciążyć odpowiedzialnością.
Najpierw to Leszek Miller, wieloletni lider lewicy i premier z lat 2001-4 oznajmił, że zmiana przywództwa okaże się konieczna. Nic nowego zresztą w tej postawie. Kiedy jeszcze za rządów pisowskich spytałem ówczesnego deputowanego Koalicji Europejskiej Millera na sejmowym korytarzu, czy bliskie mu są próby odrodzenia lewicy pod szyldem Polskiej Partii Socjalistycznej, podejmowane wtedy przez marszałek Senatu Gabrielę Morawską-Stanecką – oznajmił mi, że popiera wszystkie działania sprzeciwiające się sposobowi zarządzania tą formacją przez Włodzimierza Czarzastego. Teraz jednak dodatkowym argumentem stał się wynik Nowej Lewicy w eurowyborach: poparcie 6,3 proc głosujących dało trzy mandaty. Tyle, że żadnej innej lewicy nie widać. Starania Morawskiej-Staneckiej nie powiodły się, a ona sama została senatorem z poparciem Koalicji Obywatelskiej.
Jak wyborcy odnowili lewicową załogę w Brukseli i Strasburgu
Spore znaczenie ma też, kto zdobył trzy euromandaty dla Nowej Lewicy; Robert Biedroń i Krzysztof Śmiszek z kręgu dawnej partii Wiosna oraz Joanna Scheuring-Wielgus z byłej Nowoczesnej. Nie dostał się do Parlamentu Europejskiego nikt z dawnego Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Lewicowi wyborcy nie wpuścili tam byłych premierów: Włodzimierza Cimoszewicza ani Marka Belki.
Zaś Włodzimierz Czarzasty zamiast tłumaczyć się z kiepskiego rezultatu w eurowyborach odgryzł się Millerowi. Przypomniał, w jakim stanie przejmował po nim partię. Powiedział, że Miller wyprowadził lewicę z parlamentu a poparcie dla niej zmniejszył do 2 proc.
Perspektywę tę jednak da się odwrócić: to afera Lwa Rywina, w którą zaangażowany był również ówczesny członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Włodzimierz Czarzasty przed niemal ćwierćwieczem zapoczątkowała lawinowy proces utraty poparcia przez rządzące wówczas SLD. I to sekretarz KRRiT Czarzasty zaszkodził wtedy premierowi Millerowi a nie odwrotnie. Klęska wyborcza z 2015 r. (porażka koalicji z Januszem Palikotem do Sejmu oraz prezydenckiej kandydatury Magdaleny Ogórek, później gwiazdeczki pisowskiej telewizji) stanowiła skutek wcześniejszej kompromitacji.
Teraz mieliby ośmiu posłów
Wynik 6,3 proc stanowi dla Nowej Lewicy sygnał alarmowy. Gdyby podobny uzyskała w wyborach do Sejmu – miałaby tam nie klub jak dzisiaj, lecz zaledwie złożone z ośmiu posłów koło, co oznaczałoby szczątkową tylko obecność w wielkiej polityce.
Co gorsza, realna popularność Nowej Lewicy z pewnością okazuje się niższa od rezultatu wyborczego, bo akurat w tym głosowaniu pomogło jej, że rządziła w czasach, gdy Polskę przyjmowano do Unii Europejskiej i pozostaje z akcesją identyfikowana. W wyborach do Sejmu na podobny bonus nie ma co liczyć. W najbliższym zaś głosowaniu, prezydenckim za rok – lewica nie ma poważnego kandydata. Mrzonki dotyczące Magdaleny Biejat brutalnie zweryfikowane zostały w wyborach warszawskich: przegrała nie tylko z Rafałem Trzaskowskim ale nawet z anemicznym politykiem PiS Tobiaszem Bocheńskim. A ponieważ rzecz rozstrzygnęła się już w pierwszej turze. nie dało rady nawet pohandlować głosami.
Jedynym w tej sytuacji atutem Czarzastego pozostają wpływy w przejętej z rąk PiS telewizji publicznej, gdzie uchodzi on za głównego kadrowego.
Sprzeciw w lewicowych szeregach budzi styl i sposób zarządzania partią i klubem przez tandem Czarzasty – Anna Maria Żukowska. O ich wzajemnej relacji swego czasu bez ogródek wypowiedziała się córka dyktatora i uchodząca za ikonę lewicy stylistka Monika Jaruzelska, wskazując, że pozostaje ona problemem małżonki Czarzastego.
Gorsze niż content Plotka czy Pudelka okazują się internetowe wpisy przewodniczącej klubu parlamentarnego Nowej Lewicy Żukowskiej, stawiające pod znakiem zapytania tak jej kulturę osobistą jak zdolność panowania nad sobą: najbardziej ten, w którym zwróciła się do marszałka Sejmu Szymona Hołowni, koalicjanta przecież, z podwórkową odzywką: “wyp…”. Zaś układanie list wyborczych, zwłaszcza w Warszawie i na Mazowszu w kolejnych kampaniach zraziło do Żukowskiej nie tylko prezydentównę Jaruzelską.
Jednak Czarzasty ma przed sobą również perspektywę zachęcającą: niezależnie od wyniku wyborów prezydenckich za rok obejmie po Hołowni zgodnie z przyjętą w Koalicji 15 Października zasadą rotacji stanowisko marszałka Sejmu. Oczywiście pod warunkiem, że klub mu się nie rozpadnie a on sam nie utraci jego rekomendacji. Obie możliwości nie zaliczają się dziś do strefy political fiction. Wierzga partia Razem, chętna przejść do opozycji. A sam Czarzasty zagaduje sytuację marnymi dowcipami zwykle określanymi mianem sucharów. Wykorzystuje fakt, że sejmowi dziennikarze kłopotliwych pytań mu nie zadają, bo bardzo liczą na pracę w telewizji publicznej. Zasłonę dymną łatwo więc stworzyć, tylko gdy się wreszcie rozstąpi, okazać się może, że za nią niczego już nie ma.
Na lewicy trwa spór o to, kto zawinił, a nie o drogi wyjścia z kryzysu. Ten ostatni może się więc przerodzić w notoryczną depresję. Mieliśmy przecież już jeden Sejm bez udziału lewicy (kadencja 2015-19) i polska demokracja się wcale od tego nie zawaliła.