Przez rok gospodarka skurczyła się o 8,2 proc, bardziej niż w stanie wojennym czy na początku transformacji ustrojowej. Zaś dzienna liczba zakażeń koronawirusem w sierpniu zbliżała się czasem do tysiąca, co pokazuje, że pandemia wcale nie ustępuje. Niestety twarde statystyki zaprzeczają optymizmowi rządzących.

Zaklinanie rzeczywistości jednak trwa. Uczestnicząca w konferencji ministra edukacji narodowej Dariusza Piontkowskiego wicedyrektor warszawskiej podstawówki Maria Nawrocka-Rolewska przedstawiła swój sposób na pandemię: – Jeśli będziemy emanować optymizmem i nastawiać się na pozytywne rozwiązania to one takie będą. 

– Na powikłania po anginie też się umiera – przypomniała wicedyrektorka.
Za infantylne uznał te wypowiedzi prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz, przypisujący je emocjom wynikającym z występowania w towarzystwie szefa resortu. Zaś po spotkaniu liderów ZNP z posłami Lewicy alarmowano, że masek dla szkół starczy na dziesięć dni. Dyrektorzy odpowiadają za bezpieczeństwo dzieci, nauczycieli i innych pracowników szkół, ale nie mogą samodzielnie podejmować decyzji o przejściu na nauczania tradycyjnego na hybrydowe, w zależności od rozwoju sytuacji.

Ta zaś zapowiada się poważnie, skoro z rządowego optymizmu wyłamał się młody wiceminister finansów Piotr Patkowski, który publicznie przyznał, że należy się liczyć z wygaszeniem gospodarki jeśli dojdzie do drugiej fali pandemii. Dotychczas sam premier Mateusz Morawiecki i jego podwładni zapewniali, że najgorsze mamy już za sobą.

Statystyki zupełnie tego przekonania nie potwierdzają. W niektóre sierpniowe dni liczba nowych zachorowań przekraczała 900 i zbliżała się do złowrogiej magicznej granicy tysiąca, chociaż na szczęście jej nie sięgnęła. Przez pół roku – a stan zagrożenia epidemiologicznego ogłoszono pod koniec marca – łączna liczba zmarłych na COVID-19 przekroczyła dwa tysiące. Oznacza to, że groźny wirus z Wuhan pochłonął kilkanaście razy więcej ofiar niż najgorsza w naszej historii katastrofa lotnicza (na pokładzie  IŁa-62, który rozbił się w Lesie Kabackim 9 maja 1987 zginęły 183 osoby) . I ponad dwadzieścia razy tyle, co tragedia smoleńska. 
Stajemy w obliczu dramatu, dla którego nie znajdujemy porównań ani precedensów. Powojenna epidemia gruźlicy pochłonęła 6 tys ofiar, ale pozostawała jednym z wielu historycznych nieszczęść. Paroksyzm czarnej ospy we Wrocławiu, przywleczonej z Indii przez funkcjonariusza MSW miał dramatyczny ale lokalny charakter. Zmarło wtedy kilkadziesiąt osób.

Znani z umiejętności przezwyciężania przeciwności losu Brytyjczycy przyznają, że z powodu koronawirusa zmarło u nich już więcej osób niż poległo w Bitwie o Anglię.
W Polsce jednak niektóre wypowiedzi oficjeli nosiły znamiona beztroski, niczym nieuzasadnionej, jak pamiętne słowa Andrzeja Dudy, że skoro można iść do sklepu na zakupy, to do punktu wyborczego również. Urzędowy optymizm rósł w miarę jak termin głosowania się zbliżał.

Premier Mateusz Morawiecki sugerował, że polska gospodarka w mniejszym stopniu niż inne kraje odczuje następstwa pandemii. Niestety jednak ogłoszone 31 sierpnia dane Głównego Urzędu Statystycznego nawet tego nie potwierdzają. Jeśli porównywać drugi kwartał br. z tym samym okresem poprzedniego – to mniejszy od nas (8,2 proc) spadek produktu krajowego brutto odnotowały Litwa (3,8 proc) oraz Finlandia (4,9 proc). Nie to okazuje się jednak najgroźniejsze. Trudno zresztą byłoby cieszyć się z faktu, że inni mają gorzej od nas, chociaż porównanie z większością państw do takiego wniosku rzeczywiście prowadzi: gospodarka niemiecka w tym samym czasie skurczyła się bowiem o 11,7 proc a francuska i włoska o 19 proc. To źle dla nas, bo z nimi kooperujemy.

Wygaszenie gospodarki z chwilą wprowadzenia stanu zagrożenia, czasem zwane z angielska lockdownem, nie okazuje się wcale cudowną metodą, skoro Szwecja, która restrykcji prawie nie miała, odnotowała stratę podobną co nasza gospodarka. Tyle, że Skandynawowie… mają co tracić.  Podobnie jak Brytyjczycy, którym gospodarczy potencjał przez ostatni rok zmniejszył się o 22 proc.

Liczby zresztą czasem też okazują się zawodne. Ulubiona anegdota wykładowców brzmi, że jeśli pan prowadzi swojego psa, to statystycznie rzecz ujmując, średnio mają trzy nogi. Pamiętamy, jak kilka lat temu rekordy światowego wzrostu gospodarczego biła afrykańska Botswana, za sprawą eksploatowanej tam przez zagraniczne koncerny wydobywcze całej niemal tablicy Mendelejewa, chociaż kraj ten nie uchodzi za najszczęśliwsze miejsce na kuli ziemskiej.

Jedynym z ważniejszych krajów świata, którego gospodarka nie skurczyła się przez ostatni rok okazał się Wietnam. Wiadomo jednak, że tamtejsi obywatele szukają szczęścia u nas, a nie odwrotnie. Aż do czasu wirusa z Wuhan doskonałymi wskaźnikami dynamiki gospodarczej mogły się również pochwalić Chiny…

Lekki ton warto jednak porzucić, gdy uświadomimy sobie główny wniosek, płynący z ogłaszanych teraz statystyk. Okazuje się na tyle pesymistyczny, że zupełnie nie wypada się cieszyć ze skarcenia dyżurnego optymizmu rządzących. 

Ci ostatni zmuszeni byli zresztą przy okazji korekty budżetu wycofać z wielu dotychczasowych prognoz. Po urealnieniu, oficjalne założenie rządowe zakłada, że w całym roku 2020 gospodarka Polski skurczy się o 4,6 proc. To wciąż tylko przewidywanie. Zamiast budżetu bez deficytu, który szumnie zapowiadał Morawiecki, będziemy mieli niedobór w wysokości 80 mld zł. Za pierwszych rządów PiS premier Kazimierz Marcinkiewicz za dopuszczalny deficyt, określony wtedy elegancko mianem kotwicy budżetowej, uznał 30 mld zł i rzeczywiście tyle on wyniósł. Czyli teraz mamy ponad dwie i pół kotwicy…

To następstwo nie tylko pandemii. Jeszcze przed nią gospodarka zaczęła zwalniać, co przypisać należy nieprzyjaznemu podejściu rządzących do przedsiębiorców i rozbuchanym, motywowanym propagandowo, projektom socjalnym PiS, zwykle sprowadzającym się do rozdawania obywatelom pieniędzy, które wcześniej w formie podatków i danin państwo odebrało im samym albo ich sąsiadom.

Kiedy pandemii w Polsce jeszcze nie było, PKB z czwartego kwartału 2019 r. był niższy niż w trzecim o 0,2 proc. Gospodarka już wtedy hamowała.
Teraz jednak mamy do czynienia z tąpnięciem. Nie chodzi o wzniecanie paniki. Warto więc przytoczyć opinie medialnych ekspertów.

Największy spadek gospodarki od stanu wojennego – alarmuje już w tytule Jacek Frączyk [1].
PKB Polski: załamanie w konsumpcji i inwestycjach – sekunduje mu Michał Żuławiński [2].
Faktem okazuje się, że nieprzerwany wzrost gospodarczy, zapoczątkowany w kwietniu 1992 r. przez rząd Jana Olszewskiego odszedł w przeszłość. Co więcej – porażająca okazuje się skala obecnego załamania.

Przewyższa ona nawet pierwszy rok stanu wojennego. W 1982 r. produkt krajowy brutto zmniejszył się o 6 proc. Nawet w pierwszych latach transformacji wskaźniki okazały się minimalnie lepsze niż obecnie. W 1990 r. spadek PKB wyniósł 7,2 proc, zaś w następnym roku – 7 proc. Gorzej niż teraz było w 1981 r. kiedy mieliśmy do czynienia z załamaniem po okresie gierkowskim, brakami materiałowymi i surowcowymi, strajkami a w ostatnich tygodniach roku – paraliżem spowodowanym wprowadzeniem stanu wojennego, kiedy to zarządzanie zakładami przemysłowymi oddano w ręce często nie mających o tym pojęcia komisarzy wojskowych. Wtedy spadek osiągnął 22 proc.

Zaś ten obecny – okazuje się największy po zmianie ustrojowej. 
Władza więc musi zmierzyć się z rzeczywistością. W tym wypadku na początek ze statystykami, które sama ogłasza, zadającymi kłam dotychczasowej optymistycznej i bagatelizującej zagrożenia narracji. 

Oczywiście wolałbym, żeby w kwestii kondycji gospodarki i zagrożenia pandemią rację mieli Morawiecki z Dudą. Jednak twarde dane pokazują, że jest inaczej…

[1] onet.pl z 31 sierpnia 2020     
[2] bankier.pl z 31 sierpnia 2020

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 7

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here