Z Barbarą Bartel, psychologiem, rozmawia Łukasz Perzyna
– Jak określi Pani stan psychiczny Polaków po niemal roku wojny, toczonej tuż na naszą wschodnią granicą? Czy można mówić o wzmożonym lęku, a nie tylko niepokoju?
– Rzeczywiście nastąpiła zmiana, czemu trudno się dziwić. Moi pacjenci często są przygnębieni lub wzburzeni. Pojawia się pobudzenie i podniecenie.
– Pierwsze nasze reakcje okazały się jednak chwalebne. Mam na myśli pomoc uchodźcom ukraińskim?
– Entuzjazm jednak się kończy, wraz z masowym napływem uchodźców pojawiają się inne zachowania, oczywiście nie żadna wrogość w miejsce odruchu serca, tylko pewne zniecierpliwienie. Pan, u którego w sklepiku kupuję owoce, mówi mi, że prędzej mieszkanie wynajmie studentom niż Ukraińcom. Gdy w aptece kupuję lekarstwa, słyszę uzasadnione przecież utyskiwania na inflację.
– Związaną z wojną, ale nie tylko z nią. Drożyzna to kolejny powód do frustracji?
– Ludzie powtarzają, że gaz robi się coraz droższy. Pacjentka skarży się, że za mieszkanie na Ursynowie, raptem 32 metry kwadratowe, każą jej płacić 850 złotych czynszu. A ona jest emerytką. I z czego zapłacę – pyta. Czuje się pewną bezsilność. Niezdolność do stawienia czoła sytuacjom, które nie zostały przez nas zawinione. Przecież oprócz rocznicy wojny na Ukrainie za chwilę możemy też odnotować koniec trzeciego roku pandemii.
– Nikt jej nie odwołał. Wciąż trwa?
– Dlatego wzmaga się niepewność. Widać, że nie ma co liczyć na konkretne zmiany.
– Po raz pierwszy od dawna – nawet przy optymistycznym usposobieniu – nie da się zakładać, że sytuacja się poprawi?
– Świadomość tego paraliżuje wiele osób. Nie tylko emerytów. Widać zresztą antagonizm między pokoleniami, czasem nawet przy przepychaniu się do kasy w sklepie, chociaż przecież poważniejszych spraw to dotyczy. Różne generacje mają odmienne oczekiwania, rzutuje to na sytuację w rodzinach, brak codziennej rozmowy, która tak pomaga… Rodzi się nieznośna presja, łącząca się z pytaniem: kiedy to się skończy.
– Pandemia, zagrożenie wojenne, drożyzna? Jak na nie reagujemy?
– Szukamy czasem błahostek: zastanawiamy się długo, co ugotować. A niekiedy nad tym, jak nie powiedzieć “dzień dobry” sąsiadowi, a to już dużo gorzej, gdy pogarszamy relacje wokół nas. Popadamy w stres, bo czujemy, że nie jesteśmy rozumiani. W życiu, w związku, w pracy… Z pewnością, chociaż Polacy wykazywali imponującą odporność w trakcie kryzysów z dawnych lat, nie jesteśmy społeczeństwem darzącym z założenia innych sympatią i zaufaniem. Razi na co dzień wzajemny brak szacunku. Ludzie się na to skarżą. Pyta Pan, jak reagujemy. Walka z trudnościami zniechęca. Wyjeżdża się z miasta na wieś, sprzedaje tu mieszkanie, tymczasem później ta decyzja okaże się pochopna i będziemy jej być może żałować. Stres nie wzmaga ostrości widzenia, tylko ogranicza naszą zdolność do rozwiązywania problemów.
Zniecierpliwienie czy skłonność do irytacji wiążą się z codziennymi kłopotami finansowymi, chociaż oczywiście nie tylko z nimi. Napięcie i nerwowość dostrzegamy nawet na warszawskim Nowym Świecie, kiedy się tam przejdziemy. Leki psychotropowe Polacy zażywają w nadmiarze. Przepełnione okazują się szpitale psychiatryczne, zwłaszcza dziecięce. Problemy czasem zaczynają się od tego, że dziecko przestaje lekcje odrabiać, nie dlatego, że nagle stało się leniwe, tylko przestało dostrzegać sens takiej pracy. Ale problem ma też 45-letni mężczyzna: biegał, bo ma firmy, piekarnię, restaurację. Zgłasza się do lekarza, że serce wysiadło. Skarży się na zawroty głowy, duszności i mroczki przed oczami.
Badania nie potwierdzają poważnego schorzenia. Ale dla wielu odkrycie stanowi fakt, że z człowiekiem jest jak z samochodem, gdy coś się psuje, trzeba naprawić. Kiedy ma się kłopot z samochodem, od razu jedzie się do warsztatu. A własne problemy czasem się tłumi i ukrywa. Trudności finansowe przekładają się na codzienne życie, dochodzą do tego napięcia, spowodowane brakiem zrozumienia.
– Dość surowo Pani ocenia stan psychiki Polaków. Tego wieczoru, kiedy na Lubelszczyznę spadła rakieta, zabijając dwie osoby, po raz pierwszy od II wojny światowej taki fakt miał miejsce, poszedłem do Carrefoura w centrum Warszawy na rogu Górskiego i Tuwima. Wokół nie ma wielkich bloków. W domach z lat 50. mieszkają tam raczej starsi ludzie, zwykle robiący zakupy rano, gdy bezpieczniej, bo widno. A tu nagle widzę, tuż przed 21, że w sklepie tłum ludzi. Kupują na zapas. To jednak przytomna reakcja. Żadnej paniki, tylko jak rakieta spadła, warto na wszelki wypadek się we wszystko zaopatrzyć?
– Nie do końca się z Panem zgadzam. Bo samym jedzeniem, robieniem zapasów, niby tak roztropnym… wbrew pozorom się nie pożywimy. Wojna i tak trwa za wschodnią granicą. U części Polaków wzbudza lęki, że z czasem i nas mogą zabić. Chwali Pan gromadzenie zapasów. A co potem? Wycofamy się na działkę, bunkier tam wybudujemy?
– W latach 50. w Stanach Zjednoczonych masowo budowano na prywatnych posesjach schrony przeciwatomowe. Nie w Nowym Jorku, Waszyngtonie, Los Angeles, tylko głębokim interiorze?
– Rozumiem Pana ironię. Groźba wojny obejmuje dziś cały świat. Nie stanowi tylko polskiej specyfiki. Sytuację, jaką Pan opisuje, z tego sklepu spożywczego w Śródmieściu odczytuję w ten sposób, że ludzie z opóźnieniem dowiedzieli się o zagrożeniu i w taki sposób je odreagowali. Zrobili zakupy – i lodówka pełna. Wojnie się nie damy. Tyle, że spora część tej kupionej na zapas żywności się zepsuje. Odczuwamy ciągłe napięcie, stąd też trudno się dziwić, gdy niektóre reakcje przypominają odruch Pawłowa. Nie o to jednak chodzi, żeby lodówkę napełnić, nie do końca rozumiem, dlaczego Pan to chwali.
– Jak więc przeciwdziałać stresowi?
– Śmierć, wojna, stres z nimi związany – to bodźce dla psychiki najsilniejsze. Oczywiście da się stresowi przeciwdziałać. Pyta Pan, jak: nie izolować się, być w związku, rozmawiać. Najgorzej dzieje się wtedy, kiedy nie ma się do kogo odezwać. Trzeba być z kimś bliskim. Jedna z pacjentek opowiada, że właśnie się rozwodzi, najchętniej załatwiłaby to przez Skype’a, a nie bezpośrednio. Warto być z kimś bliskim, ale z poczuciem niezależności. Unikać nadmiaru psychotropów i alkoholu. Kiedy przechodzę koło sklepu monopolowego, dostrzegam tam młode dziewczyny, zastanawiam się czy innych sposobów na tłumienie stresu nie znają. Przede wszystkim rozmowa wydobywa z nas poczucie zaradności i spokoju. Stanowi drogę do tego, żeby pokochać siebie i innych, zadbać o kondycję własną i najbliższych.