Jacek Madany (1964-2013). Przedsiębiorca, oryginał, autor z drugiego obiegu
Starał się w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji dostrzec optymistyczne rozwiązanie. Gdy z poboru trafił do służby w MSW, nie tylko znalazł tam żonę, ale przekazał antykomunistycznej opozycji bezcenne ostrzeżenie przed planami wykorzystania spisu powszechnego przez komunistyczne władze. Mija dziewięć lat, odkąd nie ma z nami Jacka Madanego.
Gdy po ukończeniu szkoły pomaturalnej ze specjalnością “informacja turystyczna” stanął przed komisją wojskową, niezbyt rozgarnięty pułkownik z komendy uzupełnień mylnie skojarzył jego wykształcenie z informatyką i posłał Jacka na dwa lata służby zasadniczej do jednostki na warszawskich Szczęśliwicach, zawiadującej wprowadzanym wtedy symbolem PESEL. O tym, czego tam się dowiedział, Jacek Madany poinformował za pośrednictwem prasy drugiego obiegu opinię publiczną. Ryzykował 5 lat więzienia.
Słowa “sygnalista” w obecnym znaczeniu – kojarzącym się z Edwardem Snowdenem, Julianem Assange’m i wszelkimi nonkonformistami ujawniajacymi naganne praktyki władzy lub korporacji – wtedy w polszczyźnie jeszcze nie znaliśmy, co najwyżej oznaczało ono wymachującego chorągiewkami kolejarza na węzłowej stacji lub harcerza w trakcie gry terenowej.
Jak Kiszczak pod pretekstem liczenia nakazał kąty przepatrywać
“Jednostką odpowiedzialną, która przeprowadza spis, jest wprawdzie G[łówny] U[rząd] S[tatystyczny], ale cichy patronat nad tym przedsięwzięciem objął resort informacji MSW tzn. Rządowe Centrum Informacji (..). Jeśli wejdzie do was taki emeryt, gdy przyjmujecie u siebie gości, to ma prawo was indagować o nich – i gości o was (..). Chodzi o kontrolę wynajmowania mieszkań, goszczenia cudzoziemców itd. Stąd pytania, na pozór niewinne, o warunki bytowe w zajmowanym lokalu (..). Są rachmistrzami studenci SGPiS i SGGW, zobowiązani nakazem rektorskim (samorząd SGGW już wysłał do premiera [Mieczysława] Rakowskiego protest), licealiści i maturzyści przed studniówką oraz emeryci. Druga połowa rekrutować się będzie z funkcjonariuszy w cywilu, z uwagą, że będą to najbardziej spostrzegawczy i w miarę obrotni (..). Obecnie prowadzone są kursy przygotowawcze dla przyszłych rachmistrzów (mam na myśli oczywiście czynnik społeczny) (..). Na zajęciach studenci zadawali niedyskretne pytania. Ciekawi zostali natychmiast wyłączeni z kursu i ze spisu. Wymaga się podpisywania zobowiązań o zachowaniu tajemnicy” [1].
Tożsamość autora artykułu “Kulisy spisu powszechnego” opublikowanego w 1988 r. na czołówce pisma Konfederacji Polski Niepodległej “Orzeł Biały”, skrywana pod kafkowskim pseudonimem “Maciej Paraluch” stała się najpilniej skrywaną w KPN tajemnicą. Nie znali jej nawet Leszek Moczulski i Krzysztof Król ani też inni z wyjątkiem mnie redaktorzy pisemka. Ujawniłem ją dopiero na użytek przygotowanego kilka lat później przez Instytut Badań Literackich słownika pseudonimów drugiego obiegu [2]. Sprawiło to Jackowi satysfakcję, bo ojciec był specjalistą do prozy narodów Jugosławii, matka tłumaczyła z bułgarskiego, więc na łamach encyklopedycznego wydawnictwa spotkał się młody Madany ze znajomymi rodziców, poznanymi w trakcie wspólnych wakacji w domu pracy twórczej w Oborach i związkowej stołówce literatów na Krakowskim Przedmieściu.
Nie tylko współpraca Jacka Madanego z opozycją pokazuje, że nie zmarnował czasu dwuletniej służby zasadniczej. To w MSW poznał swoją przyszłą żonę: zawsze podkreślał z charakteryzującą go precyzją, że jest ona pracownicą, a nie funkcjonariuszką. Byli ze sobą do końca.
Nawet w elitarnym warszawskim Liceum Batorego zyskał sobie wcześniej opinię oryginała. Paradował w kowbojskich butach i takiej też kamizelce. Gdy zamożniejsi koledzy zaciągali się w szkolnych szatniach i toaletach peweksowskimi “Camelami”, a ubożsi sztachali rodzimymi “Radomskimi”, on celebrował palenie fajki, skądś zdobywając niezbędną, by czynić to z klasą “Amphorę”. Pasjonowało go country, amerykańska muzyka ludzi w drodze. Jego siostra pozostawała gwiazdą tego stylu w polskim wydaniu.
Zainteresowania przejawiał rozległe, a poczucie humoru doskonałe. Sam zawsze, nawet w humanistycznej klasie, miałem dwóję na okres z matematyki, zaś zwycięski finisz zawdzięczałem własnym talentom humanistycznym – nie zostawia się przecież na drugi rok olimpijczyka, którym szkoła może się chwalić – oraz korepetycjom z lekceważonej przeze mnie królowej nauk. Kiedyś, akurat dzień po prywatnej lekcji ze studentką matematyki, co połowę czasu “korków” poświęcała na rozmowę ze mną o wierszach własnej produkcji, które jako przyszłemu krytykowi literackiemu przynosiła mi do oceny, a tylko resztę badaniu przebiegu zmienności funkcji – wywołany przez szkolną z kolei matematyczkę, zbiegiem okoliczności otrzymałem do rozwiązania dokładnie takie samo zadanie, jakie dzień wcześniej przemęczyliśmy z moją poetką od równań.
Ku zdumieniu wszystkich zabrałem się więc raźno do roboty. W cichej zupełnie klasie rozlegało się tylko skrzypienie kredy, którą kreśliłem na tablicy kolejne cyfry i wzory. Pełne szoku milczenie przerwał dopiero głos Jacka Madanego:
– Łukasz, może się do Gottwalda przeniesiesz?
Imię czechosłowackiego przywódcy komunistycznego Klementa Gottwalda, współczesnego Bolesławowi Bierutowi, nosiło wówczas eksperymentalne liceum matematyczne, gdzie cyborgów o nadzwyczajnych ścisłych zdolnościach trenowali po godzinach na użytek międzynarodowych konkursów wykładowcy uniwersyteccy i politechniczni.
Poszedł na swoje, uwierzył w wolny rynek
Gdy odsłużył już wojsko oraz obowiązkowe praktyki w socjalistycznych jeszcze Almaturach, Gromadach i Harcturach – założył własną firmę turystyczną. Ukryta w prowizorycznej hali pod Mostem Poniatowskiego szybko osiągnęła wysokie obroty, a jej właściciel stał się autorytetem w kwestii wycieczek grup niemieckojęzycznych oraz wyjazdów tematycznych: te drugie stanowią w branży wyższą szkołę jazdy.
I wciąż się nie bał. Kiedy niemiecka konkurencja rozkręciła histerię wokół kleszczy, jakoby masowo pojawiajacych sie w polskich lasach, po to by obrzydzić emerytom znad Szprewy i Renu wycieczki do naszego kraju – chociaż odmawiali inni, z wielkich firm i z tytułami, stanął przed kamerą Wiadomości TVP, by w moim materiale do głównego wydania powiedzieć, że cała akcja stanowi ustawkę i czarny PR.
Gdy oprowadzał rolników francuskich po polskim gospodarstwie agroturystycznym, coś opowiadając, nieopatrznie odwrócił się tyłem do masywnego byka. Wtedy bestia zaszarżowała. Gdyby się uchylił, pewnie opowiadałby całe zdarzenie jako jedną ze swoich barwnych anegdot. Jednak właśnie od tego incydentu zaczęły się kłopoty zdrowotne Jacka. Wkrótce splajtowała jego firma, bo jak zajmować się wycieczkami turystów z zagranicy, gdy z poruszaniem ma się kłopot. A skoro pod koniec składek już nie płacił, nie miał nawet prawa do bezpłatnej opieki zdrowotnej. Teraz, kiedy ktoś mnie pyta, na co przyda się przedsiębiorcom Powszechny Samorząd Gospodarczy, od razu ten przykład podaję: żeby nie dochodziło do równie kompromitujących dla nowej Polski sytuacji, że zostawia ona bez żadnego wsparcia tych, co ją wywalczyli, a potem zaufali hasłom o wolnym rynku i braniu losu we własne ręce. Aby miał się kto o nich upomnieć.
W stabilnych demokracjach takim ludziom jak Jacek Madany wznosi się pomniki. Czcimy Ryszarda Kuklińskiego czy Adama Hodysza, ale oni w swoich formacjach znaleźli się z wyboru. Potem dopiero za sprawą podwójnej gry odwrócili ustrojowe uzależnienia. Za to bohater tej historii do MSW trafił z poboru i potrafił znaleźć sposób, by nie tylko swoją wolną wolę objawić, ale potężną bombę rozbroić. “Lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach” – nauczał Czesław Miłosz. Chociaż Madany wolał od niego innego, też pochodzącego z Litwy twórcę, Tadeusza Konwickiego. Stał się nie lada specem od “Małej Apokalipsy” i innych jego książek. Gdy wykorzystując ówczesną ustawę o szkolnictwie wyższym pozwalającą kołom naukowym na legalną działalność wydawniczą “do użytku wewnętrznego”, ruszyliśmy na polonistyce z własnym pismem, jego ozdobą stał się tekst Jacka o powieści “Bohiń”, chociaż autor studentem nie był [3].
Zaś kiedy koleżanka z wydziału wzięła sobie Konwickiego za temat dyplomu, po prostu zawiozłem ją do mieszkania Madanego, by jej o pisarzu poopowiadał. Znając wcześniej tylko tekst jego pełnego erudycyjnych skojarzeń eseju, weszła nieśmiało i na bosaka, spodziewajac się raczej starszego pana z brodą, w okularach z grubymi szkłami, niż kowboja w nadwiślańskim wydaniu, nastawiającego kultową płytę “Folsom Prison Blues” i polewającego whisky, przeciwko czemu zapewne nic nie miałby również pisarz, pozostający bohaterem naszego zaimprowizowanego spotkania. Już po kwadransie gadali jak starzy znajomi, bo mój kolega kontakt nawiązywał błyskawicznie nie tylko w sytuacjach zawodowych.
Wyobrażam sobie Jacka bez trudu, jak teraz, w swoim kapeluszu kowbojskim i takichże glanach, z niepowtarzalną żywą gestykulacją, tłumaczy coś dzieciom ukraińskim w trakcie organizowanego dla nich bezpłatnego wypoczynku. Sypie przy tym niezliczonymi opowieściami i anegdotami. Bardzo go nam brakuje.
[1] Maciej Paraluch [Jacek Madany]. Kulisy spisu powszechnego. “Orzeł Biały” nr 9 z 10 grudnia 1988
[2] Kto był kim w drugim obiegu? Słownik pseudonimów pisarzy i dziennikarzy 1976-1989. Opr. Cecylia Gajkowska, Joanna Król, Irena Stemplowska, Dobrosława Świerczyńska. Wyd. Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 1995, s. 218
[3] por. Jacek Madany. BOHIŃ – Tadeusza Konwickiego. Warszawskie Koło Polonistów, Materiały Naukowe. Wyd. UW, Warszawa 1988, nr 1