Sztuka wymiany ciosów

0
51

Jarosław Kaczyński wykazał się jak na niego swoistym umiarkowaniem, skoro nazwał Romana Giertycha – swojego byłego zastępcę w rządzie – sadystą tylko. Mianem mordercy określiła tegoż mecenasa posłanka PiS Iwona Arent,   która swojego czasu usprawiedliwiała własnego syna, gdy pobił swoją dziewczynę. Nie mieli więc racji rozgorączkowani w kuluarach żurnaliści, gdy przypisali tę morderczą stygmatyzację dawnego zastępcy samemu prezesowi PiS, co z kolei nie stanowi też dowodu, że jeśli media mają coś  Kaczyńskiemu za złe, to zawsze się mylą. Nawet jeśli w tym wypadku rzeczywiście się tak zdarzyło.

Wszystko to mogłoby się wydawać zabawne, gdyby punktu wyjścia dla poselskich pyskówek nie stanowiła śmierć człowieka. Wyzwiska odnosiły się bowiem do kwestii odpowiedzialności za los wieloletniej sekretarki Kaczyńskiego w partii, Barbary Skrzypek,  która zmarła na serce w trzy dni po tym,  jak w sprawie afery Dwóch Wież (szemranej inwestycji pisowskiej spółki Srebrna) przesłuchiwała ją prokurator Ewa Wrzosek – bez obecności jej pełnomocnika, za to z udziałem adwokata z kancelarii Giertycha.                                               

Mów mi wuju czyli spór w rodzinie

Zwyczajni Polacy traktują to, co się  w Sejmie dzieje,  jako spór w rodzinie. W czym utwierdza ich sam Roman Giertych, opowiadając, że  jest wujkiem Jarosława Kaczyńskiego. Co wydaje się na pierwszy rzut oka absurdem, podobnie jak wiele innych deklaracji składanych przez polityków. Mecenas jednak zaręcza, że starannie przestudiował drzewo genealogiczne. Stąd “mów mi wuju” rzucone do Kaczyńskiego, a zapożyczone do Sienkiewiczowskiego Onufrego Zagłoby, co w “Potopie” w podobny sposób instruował Rocha Kowalskiego. Giertychowi z kolei trzeba przyznać,  że gdy był ministrem edukacji – u Kaczyńskiego właśnie – nie próbował skreślać z listy lektur Henryka Sienkiewicza, lecz wyłącznie Witolda Gombrowicza starał się z niej – na szczęście bezskutecznie – pozbyć. Chociaż mądry to pisarz, o czym zaświadcza fakt,  że jego oponent Giertych tak chętnie w opisanym w “Ferdydurke” pojedynku na miny uczestniczy,   czego dowiodło niedawne zdarzenie w Sejmie. 

Popularny “koniowaty” jak kolegę z trójki kierowniczej Ligi Polskich Rodzin określał ze względów fizjonomistycznych i z powodu pewnej kulturowej niezborności twardy związkowiec z Ursusa Zygmunt Wrzodak (tercet liderów uzupełniał wtedy Marek Kotlinowski, też mecenas, ale o manierach w odróżnieniu  od Giertycha nienagannych; Bog lubit trojcy, jak mówią Rosjanie) – staje się więc dyktatorem mody w  polskiej polityce. 

Podobnie jak posłanka PiS z Olsztyna Iwona Arent, co go rzeczywiście mordercą nazwała. Bo jak już była o tym mowa, Kaczyński,   kiedyś tytułujący oponentów kanaliami co mu brata zabiły, tym razem był łagodniejszy wobec Giertycha skoro określił go tylko jako sadystę  i łobuza.  

Kiedy niedopilnowany przez robiącą karierę w polityce panią poseł jej dorosły już syn sponiewierał i pobił swoją byłą dziewczynę – Iwona Arent bagatelizowała całą sprawę, wykazując,  że się zdenerwował i b. sympatię tylko szarpnął za włosy i opluł. Jeśli nie wręcz ją tuszowała: bo chodziło wprawdzie o pobicie i kopanie po głowie dawnej partnerki, ale dzięki adwokatowi opłaconemu przez wpływową mamę synalek – damski bokser dostał tylko dozór zamiast aresztu, więc posłanka Arent triumfowała . Skoro jej wtedy nie oskarżono, sama teraz oskarża innych. Mniejsza o to,  że na biednego nie trafiło. Styl to człowiek. 

Wcześniej Iwona Arent zasłynęła z burzliwego związku z “Casanovą”, właściwie Tomaszem J.,młodszym do niej oszustem z sześcioma klasami podstawówki, za to podającym się za prawnika. Wyrobiła dla niego przepustkę na sejmowy parking, żeby miał gdzie stawiać swoje Audi A8. Za sprawą wrażliwej posłanki zyskał dojścia do samego prezesa Kaczyńskiego, w tym  fachu cenne, zwłaszcza,   że romans zdarzył się jeszcze za pisowskich rządów.   

Politycznych kiboli fascynuje, że Giertych chociaż od prezesa PiS i b. własnego szefa w rządzie młodszy o ćwierć wieku prawie – jest wujkiem Kaczyńskiego. Jednak tych, którzy politykę odbierają w kategoriach dobra wspólnego, tak jak tłumaczył ją Arystoteles, martwi raczej obecny poziom związanej z nią  debaty, Zwłaszcza, że po 15 października 2023 r.  miał się podnieść, co nie nastąpiło. Klasa polityczna nie spłaciła długu, jaki zaciągnęła u prawie 22 milionów głosujących Polaków, co stanowiło niemal trzy czwarte uprawnionych do  udziału w wyborach (dokładnie 74 proc).

Mosty i kładki

Werbalna na szczęście brutalizacja polityki w Polsce nie jest niczym nowym. Po niespełna dekadzie demokracji  koordynator służb specjalnych Janusz Pałubicki nazwał Aleksandra Kwaśniewskiego prezydentem wszystkich ubeków, kiedy wywodzący się z PZPR a potem SLD szef państwa zawetował ustawę o Instytucie Pamięci Narodowej. Był rok 1998, Jednak niebawem ta sama rządowa większość,   złożona z Akcji Wyborczej Solidarność którą w gabinecie reprezentował koordynator Pałubicki oraz Unii Wolności – po innym początkowym wecie prezydenta do ustawy wprowadzającej 15 województw,   wynegocjowała z tym samym Kwaśniewskim nowy podział  administracyjny, do dziś – a minęło ponad ćwierć wieku – obowiązujący bez żadnych korekt. I pozwalający na pozyskiwanie funduszy z Unii Europejskiej, do której, co zaznaczyć warto weszliśmy dopiero w sześć lat po tym,  jak uchwalono ostatecznie 16 województw – wraz z dodatkowym świętokrzyskim, którego pierwotnie  nie chciała AWS, ale bez koszalińskiego,  którego utworzenia też się Kwaśniewski domagał.  Szczegóły, ktoś powie, po co to wspominać. Ale stanowią  dowód,   że chociaż wtedy politycy też sobie nawzajem w niewybredny sposób wymyślali – uzgadniali jednak korzystne dla Polski reformy, które przetrwały próbę czasu.

W odróżnieniu od obecnej klasy politycznej, niezdolnej do negocjowania podobnych rozwiązań. Koalicja 15 Października znajduje żelazne alibi: nie warto uchwalać dobrych ustaw, bo i tak zawetuje je prezydent Andrzej Duda. Który zresztą rzeczywiście,  kiedyś przezywany okrutnie długopisem Kaczyńskiego, teraz tegoż przyrządu konsekwentnie używa do przeszkadzania rządzącym. Chociaż prezydenta Dudę od premiera Donalda Tuska dzieli z pewnością mniejsza przepaść, niż kiedyś rozpościerała się między Kwaśniewskim a premierem Jerzym Buzkiem. Pomimo to mosty ponad nią udawało się przerzucić.

Teraz mostów już nie  ma, nie ta skala nawet. Widać co najwyżej kładkę, z której jedni harcownicy starają się zepchnąć innych. Do brudnej wody w dodatku.

Szermierka na pięści czy walka w kisielu

Kandydujący przed pięciu laty na prezydenta obecny marszałek Sejmu Szymon Hołownia swój wieczór wyborczy – zresztą ze wspomnianego Giertycha udziałem – zorganizował w Hali Mirowskiej, kojarzącej się z pierwszą wielką imprezą sportową w odbudowanej Warszawie: powojennymi bokserskimi Mistrzostwami Europy z 1953 r. Wśród zdjęć na ścianach, przypominających tamtą historyczną imprezę, w trakcie której polscy pięściarze nie tylko zdobyli więcej złotych medali od radzieckich zawodników, co stanowiło oczywisty sukces prestiżowy – ale upowszechnili pojęcie polskiej szkoły boksu. Opartej na szermierce na pięści, jak wtedy mówiono. Nie chaotycznej nawalance. Po  latach zasłynęli z niej nasi bokserzy również na olimpiadzie w Tokio (1964 r.) skąd przywieźli trzy złote medale, w pięknym przy tym stylu zdobyte.

Jednak kiedy Hołownia został marszałkiem, nie widać elegancji po Sejmie  przez niego zarządzanym. Zero finezji. Nie da się jej dopatrzyć w sposobie, w jaki spierają się politycy. To raczej kibolska ustawka. Albo  walka w  kisielu po prostu, która może wprawdzie wzbudzić emocje wśród obserwatorów, ale raczej krótkotrwałe i nie stanowiące powodu do chwały. Jeśli nam się podoba, później się wstydzimy. Zaś uczestnicy – czy wygrali czy przegrali – wychodzą utytłani.                   

W sposób oddawany zwykle przez narracje uczniowskich skarżypytów w niższych klasach szkoły podstawowej – bo on powiedział, a tamta odpowiedziała… – da się uprawiać politykę, skoro to samonapędzający się mechanizm.   Tylko niewiele po tym pozostaje. Poza oczywiście samym zgiełkiem,  kakofonią nawet..

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 7

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here