Dymisja ministra zdrowia w czasie pandemii, trwającej od pół roku – to jak odejście ministra obrony podczas wojny. Jednak Jarosławowi Kaczyńskiemu ręka wcale nie zadrżała. Za jednym zamachem pozbywa się posądzanego o nepotyzm Łukasza Szumowskiego i odbiera oręż fundamentalistom z własnego obozu, którzy jak Zbigniew Ziobro nie będą już mogli domagać się głowy szefa resortu zdrowia, skoro właśnie spadła. Tego samego popołudnia, gdy PiS ogłaszał wiążące decyzje, zarząd Platformy… nie podjął żadnych pomimo kompromitacji w sejmowym głosowaniu za podwyżką pensji polityków.
Wykpiwany powszechnie, nie bez racji, porównywany do Leonida Breżniewa, do którego podobieństwo z każdym miesiącem staje się coraz bardziej uderzające Jarosław Kaczyński wykazał się – co zdumiewa – refleksem bez porównania lepszym niż młodszy o ćwierć wieku Borys Budka.
Odcina zresztą kupony od własnych, sprytnych decyzji. Kiedyś usunął z partii Ziobrę, potem przyjął go na powrót do swojej formacji, ale już jako kanapowego i operetkowego “koalicjanta wewnętrznego” w ramach bytu wirtualnego, co sam siebie nazywa Zjednoczoną Prawicą. W jej ciasnych ramach twardy minister sprawiedliwości piastuje przywodzącą na myśl “Króla Ubu” Alfreda Jarry’ego (co jak wiemy dzieje się w Polsce, czyli nigdzie – ściśle wedle didaskaliów dramatu) posadę lidera Solidarnej Polski. Boki zrywać. Pamiętamy, że gdy Ziobro próbował działać na własny rachunek, uczestnicy marszu w obronie Radia Maryja i Telewizji Trwam pokrzykiwali na niego, by wrócił i przeprosił, aż trząsł się cały gdy wygłaszał swoje wystąpienie, całkiem jak gen. Wojciech Jaruzelski przed Ojcem Świętym w 1983 r.
Wymuszając dymisję Szumowskiego Kaczyński załatwia trzy sprawy naraz.
Pierwsza z nich to potwierdzenie, kto rządzi na prawicy. Ziobro nie jest członkiem PiS więc nie może do przywództwa pretendować, bo aparat nigdy nie pozwoli, by objął je przybysz z zewnątrz. Gdyby zaś próbował się rozpychać – służby przypomną mu żonę Patrycję, o której powiązaniach napisał już śledzący je po swojemu Wojciech Czuchnowski, co jak wtajemniczeni utrzymują stanowi tylko wierzchołek góry lodowej. Więcej wie Mariusz Kamiński. Na razie zanim do opinii publicznej przebił się komunikat, że Ziobro domaga się dymisji Szumowskiego – profesor z resortu zdrowia już posadę stracił. I jak teraz minister sprawiedliwości ma odgrywać rolę Katona, o której marzy… W PiS mu radzą, żeby lepiej żony pilnował i chyba wiedzą, o czym mówią.
Drugi cel, jaki osiągnął Kaczyński to pozbycie się ministra o powiązaniach i zachowaniach ostentacyjnie gorszących – pamiętamy przecież otoczkę drogich zamówień bez przetargu, respiratorów co nie dotarły i maseczek, które się nie nadawały, wreszcie operę mydlaną czy tanią opowieść z udziałem brata, żony, dawnego handlarza bronią i byłego funkcjonariusza. Kaczyński wychodzi teraz na twardego lidera, który to wszystko przeciął i nie pamięta mu się, jak długo zezwalał na wspomniane praktyki.
Trzecia kwestia – to odstraszający przykład dla swoich. Skoro nie jest pewny posady nawet minister zdrowia w czasie pandemii, to znaczy, że można odwołać każdego. Nikt nie jest pewien dnia ani godziny. Sułtan ścinał głowę wezyrowi po to, żeby bał się każdy z janczarów.
W tym samym czasie, gdy dokonał się los Szumowskiego, równie marny jak jego rządy w resorcie – zarząd Platformy Obywatelskiej obradował nad wnioskami z afery z wynagrodzeniami: jak pamiętamy w piątek posłowie PO zagłosowali za podwyższeniem politykom pensji, w poniedziałek senatorowie tejże PO zablokowali tę samą decyzję, a oba stanowiska – żarliwie i przekonująco – uzasadniał przewodniczący Platformy Obywatelskiej i równocześnie jej klubu parlamentarnego Borys Budka.
Zarząd PO nie podjął żadnych wniosków personalnych. Można więc uznać, że… wyciągnięcie konsekwencji pozostawia wyborcom. Zapewne będą surowi.
Dziwaczne to rozstrzygnięcie, zwłaszcza, że Budka doskonale wie, że jeśli chce pozostać przewodniczącym partii – funkcję szefa klubu parlamentarnego i tak będzie zmuszony oddać. Bo przecież jakąś karę za “błąd szeryfa” (jeśli posłużyć się tytułem znanego NRD-owskiego westernu z lat 70) musi ponieść.
Tyle, że nie uzgodniono jego następcy.
Posłowie woleliby Izabelę Leszczynę, znakomicie kompetentną w sprawach gospodarczych byłą wiceminister finansów, znaną z pracowitości. Budka z kolei widzi na stanowisku następcy Sławomira Nitrasa, specjalistę od protestów, eventów i happeningów, znakomicie nawiązującego też kontakt z mediami.
Z moralnego punktu widzenia stanowisko szefa klubu należy się któremuś z dziewiątki posłów PO, co pomimo sprzedajności liderów w kwestii podniesienia wynagrodzeń zagłosowali przyzwoicie – na przykład doświadczonemu Cezaremu Grabarczykowi.
Nie namaszczono jednak nikogo. Rozeszli się z niczym.
Opinia publiczna może porównać tempo podejmowania decyzji w PiS i w PO.
Dlatego Kaczyński wciąż pozostaje dyrygentem w tej orkiestrze.
Zaś jeśli po wakacjach pojawią się sondaże dające PiS 51 proc poparcia – swój w tym udział mieć będzie lider opozycji Borys Budka. I wszyscy, którzy mu doradzają. Być może z tymi suflerami przewodniczący PO powinien zrobić to samo, co Kaczyński z niefortunnym ministrem Szumowskim. Ale też zawsze dobrze każdą krucjatę zacząć… od samego siebie. Ale to już trzeba umieć.