Na Ukrainie - tej tuż przed feralnym dniem 24 lutego br. kiedy ruszyły na nią rosyjskie czołgi - codzienność prezentuje się następująco: "Ekspedientka, młoda lub dojrzała, lecz niezmiennie uprzejma, poda do stołu - bo w sklepie jest stół i krzesła -chleb, kiełbasę i śledzia. I butelkę wódki z kieliszkami (..). - U was tak nie wolno? -dziwi się podchmielony chłopina, nie mogąc zrozumieć polskich przepisów o zakazie konsumpcji alkoholu w sklepie. Oj, to cóż to za demokracja? I jeszcze karę można zapłacić?! Znaczy się, u nas większa wolność, przynajmniej w sprawach spożycia. Kawa w białych plastikowych kubkach nie smakuje jak w filiżance (..), ale tutaj nikt się tym nie przejmuje" [1].