Nieprawda, że wszyscy polscy politycy są tacy sami, to tylko zawiodła klasa obecnie rządząca. Również za pokątne podpowiadanie ministrowi Michałowi Dworczykowi przez gwiazdorka TVN Krzysztofa Skórzyńskiego wstydzić się powinni szefowie stacji oraz premier, którzy temu nie przeciwdziałali a nie ogół dziennikarzy czy urzędników. 
Widać wyraźnie, że odpowiedzialni za dwie gorszące afery: Budki oraz mailową chcieliby się z nich wyłgać sugerowaniem powszechności nagannych praktyk. Nic jednak nie potwierdza, żeby mieli rację. Celne polskie przysłowie głosi: na złodzieju czapka gore. Równie znana pozostaje strategia praskich kieszonkowców: w przepełnionym tramwaju szef grupy wykrzykuje na cały głos: łapaj złodzieja! A portfel poszkodowanego chwilę wcześniej sam sobie wetknął za pazuchę. 

Egoizm obecnej polskiej klasy politycznej wynika z jej pazerności na przywileje. Zanim przewodniczący największego opozycyjnego klubu parlamentarnego Koalicji Obywatelskiej Borys Budka skompromitował się udziałem w 50. urodzinach pisowskiego żurnalisty Roberta Mazurka, gdzie zabawiał się m.in. z Łukaszem Szumowskim i Markiem Suskim – miał już na sumieniu gorszące zakulisowe ustalenia w sprawie podwyżki wynagrodzeń parlamentarzystów ze swoim odpowiednikiem z PiS Ryszardem Terleckim. Donald Tusk pomimo to dał mu drugą szansę, jak się okazało nadaremno.
Z kolei TVN, która wykreowała na supergwiazdora osobnika o charakterze tak słabym jak Krzysztof Skórzyński – w ostatnich miesiącach zabiegała o sympatię opinii publicznej jako ofiara zabiegów władzy o pozbawienie stacji możliwości nadawania przynajmniej przy dotychczasowej strukturze właścicielskiej. Chociaż założyciele TVN, jak Mariusz Walter, powiązani byli z reżimem rządzącym u nas przed 1989 r. – znaczna część demokratów przystała na to, że w protestach na rzecz praw stacji używano symboliki dawnej opozycji antykomunistycznej ze słynnym, zapamiętanym z demonstracji przeciw stanowi wojennemu znakiem “V” włącznie. Podobnie jak Tusk, co zaufał Budce, że się poprawi – poczuli się wystawieni do wiatru, gdy okazało się, że Skórzyński po godzinach pracy dla TVN zasiada do komputera, by poprawiać oświadczenia ministrowi Michałowi Dworczykowi, reprezentującemu twardą frakcję PiS, która – przypomnijmy – wedle oficjalnej wersji dybie na koncesję opozycyjnej stacji.

Bulwersujące szczegóły obu afer świadczą jednak wyłącznie o poziomie ich bohaterów. Odpowiedzialności za to, co dziś oburza opinię publiczną, nie wyprze się premier Mateusz Morawiecki, ponieważ z ujawnionych już maili wynika, że Dworczyk skarżył się mu na Skórzyńskiego, że źle mu doradza. 

Nagłaśnianie przez TVN i RMF (to z kolei macierzysta firma Mazurka) raportu o wpływach partyjnych PiS w spółkach Skarbu Państwa, chociaż problem ten bezsprzecznie elektryzuje obserwatorów polityki i gospodarki – nie posłuży odwróceniu uwagi od odpowiedzialności dysponentów tych mediów za zachowania ich przedstawicieli. Niech się z nich rozliczą. Znamy kolejne powiedzenie: prać brudy poza własnym domem.

Bagatelizowaniu imprezy, na której zamiast wysłuchać w Sejmie Mariana Banasia, Borys Budka i inny zastępca Tuska, były minister Tomasz Siemoniak, imprezowali z Szumowskim i Suskim – towarzyszy sugerowanie powszechności podobnych praktyk. Tyle, że nikogo to nie usprawiedliwia. Widzimy, co utrwalili paparazzi. Spójrzmy raz jeszcze na te zdjęcia. Obrzydliwe, nieprawdaż?

Politycy i medialni bossowie próbują zachowywać się jak wieczny drugoroczny, co obwianiany przez panią wychowawczynię o strzelanie do kota z procy tłumaczy się, że inni też to robili. Tyle, że cała rada pedagogiczna wie, że to tylko donos i wykręt.

W wypadku polityków i baronów stacji prywatnych rolę rady pegagogicznej my wypełniamy. Od nas zależy, czy przejdą do następnej klasy. To my mamy w ręku niezawodne narzędzie: kartkę wyborczą i pilota od telewizora.

Zaś rzut oka na dokonania i porażki trwającej od ponad trzech dekad polskiej demokracji pokazuje, że nie wszyscy politycy zajmowali się wyłącznie maskowaniem swoich kontaktów z przeciwnikami, żeby okpić własnych wyborców, jak czyni to teraz Budka. I nie wszyscy żurnaliści stają się jak Skórzyński bohaterami afer lub je prowokują jak Mazurek – wielu z nich zdarzało się je ujawniać, jak kiedyś Andrzejowi Morozowskiemu i Tomaszowi Sekielskiemu nagrać “taśmy prawdy” z kuszenia Renaty Beger przez wiceprezesa PiS Adama Lipińskiego stanowiskami w zamian za sejmowe głosy, czy Annie Marszałek deszyfrować aferę świętokrzyską z udziałem lokalnych prominentów i posłów rządzącego wtedy SLD. 

Politycy nie tylko popijają i układają się w tajemnicy przed opinią publiczną, zdarzało im się nawet zmieniać Polskę.      

Pozbawiony trwałej większości sejmowej i pracujący nawet bez budżetu (musiało wystarczyć prowizorium) rząd Jana Olszewskiego osiągnął w kwietniu 1992 r. pierwszy po zmianie ustrojowej wzrost gospodarczy. Przyczynił się do tego dokonany przez Mecenasa dobór fachowców z różnych stron sceny politycznej: ministrem pracy pozostawał wtedy Jerzy Kropiwnicki, szefem resortu finansów Andrzej Olechowski zaś głównym doradcą ekonomicznym dr Dariusz Grabowski. Dla milionów zwykłych Polaków ponownie dodatni wskaźnik dynamiki produktu krajowego brutto stał się nie bezduszną statystyką lecz namacalnym dowodem, że warto było zmieniać ustrój państwa.

Jeszcze pod koniec tej samej dekady ekipa Jerzego Buzka, skłonna do wielu pochopnych działań (do jej błędów zaliczyć można puszczenie na żywioł przemian własnościowych), przeprowadziła jednak skuteczną reformę samorządową. Premier zrealizował swoją obietnicę: – Szliśmy po władzę, żeby oddać ją ludziom.

Pomimo porażki reformatorskiej koalicji (AWS-UW), spowodowanej głównie kosztami innych reform, zmiany w samorządzie terytorialnym okazały się trwałe. Pozwoliły wykreować nową kategorię gospodarzy Małych Ojczyzn. Samorządowcy – bliźsi wyborcom niż ich przedstawiciele w Sejmie czy Senacie – zyskali oceny nawet parokrotnie ich przewyższające w sondażach zaufania. Polskie miasta i wsie wypiękniały, nowe województwa skutecznie pozyskują środki pomocowe z Unii Europejskiej, chociaż ich mapę nakreślono jeszcze przed akcesją. Budujących przykładów znaleźć można więcej. Nie wszyscy szli do Sejmu po to, by na koktajlach napić się za darmo. Podobnie jak mało kto zostawał dziennikarzem wyłącznie w tym celu, żeby potem, udając rozdwojenie jaźni, czerpać profity od władzy i opozycji równocześnie, a rolę narratora mylić z funkcją kreatora zdarzeń. A ściślej – co najwyżej kreta, jeśli grą słów się posłużymy.  

Nie wolno o tym zapominać, bo inaczej przyjdzie nam uznać patologię za normę. A tego właśnie życzą sobie sprawcy obecnych afer, gwoli własnej bezkarności.   

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 6

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here