Nieprzebrany tłum, który przeszedł przez Warszawę 4 czerwca, pokazał rozmach sprzeciwu społecznego wobec rządów PiS. Ze strony organizatora marszu Donalda Tuska a tym bardziej przemawiającego po nim Lecha Wałęsy nie padły jednak słowa, zdolne porwać milczącą większość, która rozstrzygnie o wyniku wyborów a tym samym przyszłości Polski.
Zapowiedzi – a ściślej nawet: ślubowanie – stanowczego rozliczenia poprzedników nie staną się nimi z pewnością.
Nie stanowi to oczywiście winy pół miliona uczestników marszu.
Zjawili się gwarnie i kolorowo, wspólnie i optymistycznie, z pomysłem i humorem. Na transparentach dało się przeczytać “W Polsce jest miejsce dla nasz wszystkich” oraz trochę na zasadzie rebusu: “Ja bać faszyzm”. Dziecko niosło baner: “PiS jest dziki, PiS jest zły, PiS ma bardzo ostre kły”. Dorosły z kolei uczestnik: “Matko, co się dzieje w tym kraju”.
Do inwencji demonstrantów nie dostroili się jednak politycy.
Donald Tusk przemawiał jak przewodniczący Platformy Obywatelskiej, zabiegający o jak najlepszy dla swoich wynik jesienią, nie zaś – kandydat na przywódcę narodu. Żeby wyczuć różnicę, wystarczy go porównać z Wołodymyrem Zełenskim. Cienia wątpliwości nie pozostawia też podobne zestawienie gospodarza stołecznego marszu, prezydenta stolicy i wiceprzewodniczącego PO Rafała Trzaskowskiego z merem Kijowa Witalijem Kliczką. Nawet perfekcyjnie zorganizowana partyjna impreza z tak masowym udziałem uczestników nie daje żadnemu z nich legitymacji do przywództwa – jak w swoim szpetnym slangu powiadają politycy – nawet “na opozycji” a co dopiero do przewodzenia zmianie, jakiej mają prawo oczekiwać Polacy. Wprost przeciwnie, im bardziej PO przybliża się do szklanego sufitu dziś wiszącego na poziomie 30 proc poparcia w sondażach, nie wróżącego przyszłej możliwości samodzielnego rządzenia – tym bardziej oczywiste okazuje się, że nie potrafi go przebić.
Nie dlatego przecież, że źle organizuje demonstracje uliczne – z okazji trafiającej się w związku z 34 rocznicą wyborów z 1989 r. skorzystała przecież perfekcyjnie. Platforma Obywatelska nie umie natomiast swojego przekazu, jakkolwiek budujący by nie był, rozszerzyć na zwyczajnych Polaków, trapionych drożyzną i nękanych przez biurokrację, ale zarazem często pokrzywdzonych przez sądy i oburzonych na media, których PO-Koalicja Obywatelska broni. Co gorsza, Tusk a zwłaszcza Trzaskowski wydają się nie dostrzegać potrzeby podobnego komunikatu, nie ograniczającego się do licytacji, że to my najlepiej uchronimy demokrację w Polsce przed autorytarnymi zapędami Prawa i Sprawiedliwości.
Pospacerowaliśmy. Razem fajnie. A co dla zwykłego człowieka?
Powrót do domu po takich marszach okazuje się trudny. Wznieconego na parę godzin entuzjazmu nie da się podtrzymać na tyle, by nie wygasł do października. Gdy ludzie w trakcie demonstracji poczują się wspólnotą, w zacnej przecież sprawie – jeszcze trudniej ich nakłonić, żeby z kolei przekonywali sąsiadów, co przecież zwolennicy PiS robią nagminnie. Zwłaszcza tych, co na co dzień polityką się nie pasjonują.
https://twitter.com/WielkiMarsz/status/1665433790951350273/photo/1
Polakom doskwiera drożyzna, ich naturalną inwencję blokuje utrudnianie działalności gospodarczej przez rządzących. Kolejne rakiety i drony ze wschodu, o których wiadomości rządzący zatajają tak długo jak mogą, wzbudzają obawy o stan naszego powszedniego bezpieczeństwa, w tej skali nieznane od 1945 r.
Odpowiedzi na te uzasadnione społeczne lęki nie doczekaliśmy się w zgrabnych przemówieniach organizatorów marszu. Zabrakło też propozycji wobec tych, którym zdarzało się na PiS zagłosować. Wcześniej – jak pamiętamy – sam Tusk adresował do nich wypowiedzi raczej obraźliwe.
Miliony Polaków pozostają w szczerym przekonaniu, że szlachetności rządzących z PiS zawdzięczają trzynaste i czternaste emerytury oraz świadczenie 500plus, które rychło przekształci się w 800+. I z tych względów zamierzają na PiS zagłosować. Próba uświadomienia im, że rzeczywistość okazuje się dużo bardziej skomplikowana, bo rządzący rozdają obywatelom pieniądze wcześniej odebrane pod postacią różnych podatków i danin im samym lub ich zaradnym sąsiadom – przerzedzić może szeregi “socjalnych” wyborców PiS. PO-KO jednak nawet jej nie podejmuje, bo dla niej to przecież “moherowe berety” lub nawet “patologia”. Mają więc co robić konkurenci Donalda Tuska z formacji już istniejących lub tych, co się dopiero wyłonią na potrzeby jesiennego głosowania. Roboty dla nich na pewno nie zabraknie. Podobnie jak wyborcom bogactwa oferty, czego sobie i Państwu życzę. Na szczęście nie stanie się tak, że kto nie lubi PiS, jesienią zmuszony będzie bez refleksji oddać głos na Platformę Obywatelską. Zwłaszcza, że wielokrotnie – od czasów pamiętnej formuły Grzegorza Schetyny, że zwyciężą “ulica i zagranica” a później zbudowanej przez niego Koalicji Europejskiej z udziałem PO, PSL i SLD ale i tak przegranej, aż po nieudaną kampanię prezydencką Rafała Trzaskowskiego przed trzema laty – przekonywała nas, że nie potrafi PiS-u od władzy odsunąć, mimo powszechności krytycznych wobec rządzących nastrojów społecznych.
Solidarność przywołują, o Papieżu zapomnieli
Platformie, działającej teraz w otwartym sojuszu z TVN pamięta się też obłudę, którą wykazała się, nie broniąc jak należy Jana Pawła II, kiedy przez tę samą stację został zaatakowany pod absurdalnymi zarzutami domniemanego tolerowania pedofilii wśród podległych mu księży jeszcze w czasach krakowskich. A przecież Jan Paweł II, spotykając się ze stojącym dziś u boku Tuska niczym przywieziony dla efektu wujek z prowincji, Lechem Wałęsą w 1983 r. w Dolinie Chochołowskiej uniemożliwił skutecznie komunistom traktowanie go jak osoby prywatnej, co przewidywała sławetna formuła autorstwa rzecznika rządu Jerzego Urbana. Papież ratował Solidarność także wcześniej i później: w grudniu 1980 r, kiedy to dramatyczny apel Karola Wojtyły do Leonida Breżniewa zapobiegł radzieckiej interwencji. A także w 1987 r, kiedy inne wezwanie, tym razem do młodych Polaków, że każdy ma swoje Westerplatte, otworzyło drogę strajkom z 1988 r. organizowanym przez nowe pokolenie robotników i wspieranym przez studentów, a te zmusiły władzę do rozmów i w konsekwencji utorowały Solidarności drogę najpierw do ponownej legalizacji a potem zwycięstwa w wyborach z 4 czerwca 1989 r. Warszawska demonstracja PO odbyła się przecież w rocznicę tych ostatnich. Dobrze, że to podkreślano. Szkoda, że tak selektywnie.
https://twitter.com/donaldtusk/status/1665387472518299650/photo/1
Uczczenie rocznicy czerwcowej wiktorii skłania też do refleksji nad tym, jak się wybory wygrywa, żeby później móc Polskę skutecznie zmieniać. Solidarność przed 4 czerwca mogła organizować półmilionowe demonstracje, miała takie możliwości, ale wolała skupić się na przekonywaniu wyborców, że jest w stanie przejąć odpowiedzialność za kraj w sytuacji, gdy poprzednicy – co widziano na przykładzie ówczesnej gospodarki niedoborów – wyczerpali możliwości rozwiązywania jego problemów.
Marsz się udał, ale nie tedy droga.