Na niespodziewane zwycięstwo Tomasza Grodzkiego spojrzeć można jak na zjawisko kulturowe. To przypowieść z morałem o ukaranej arogancji.
Zobaczyć minę Andrzeja Dudy po przegranym głosowaniu – bezcenne… Na twarzy prezydenta, kojarzonego przez część opinii publicznej z serialowym Adrianem przez dłuższą chwilę malowała się bezsilna złość. Duda jednak szybko się znalazł. Nie uciekł z parlamentu bez słowa. Zdybany na słynnych krętych senackich schodach przez dynamicznego dziennikarza Radia Zet i dawnego ofiarnego działacza Federacji Młodzieży Walczącej Jacka Czarneckiego – przystanął i nadbiegającym żurnalistom udzielił okrągłego komentarza do pierwszej od pięciu lat tak dotkliwej porażki swojego obozu politycznego. Poprzednio PiS przegrało wybory samorządowe w 2014, po których nastąpiło pasmo zwycięstw, teraz przerwane za sprawą roztropnego i kulturalnego chirurga ze Szczecina.
Jeszcze gorzej od Dudy przeżył przegraną opuszczający teraz marszałkowski fotel Stanisław Karczewski. Z podestu położonego piętro wyżej smętnie popatrywał na briefing zwycięzcy.
Dziewczynie z telewizji Republika zrobiło się go żal:
– Przecież był dobrym marszałkiem.
– Nawet świetnym na tle Marka Kuchcińskiego. Wykorzystał jego medialną słabość – zgodziłem się.
Gdy marszałek Sejmu uciekał przed dziennikarzami na długo przed aferą samolotową, która dała mu powód do takich zachowań, Karczewski zawsze pozostawał dla żurnalistów dostępny. Jedni mają swoje pięć minut, a marszałek Senatu za sprawą kompleksów odpowiednika z drugiej izby zyskał swoje całe cztery lata. Aż ten czas się skończył, niespodziewanie, bo do końca nie wierzono, że opozycja – podzielona przed wyborami – uczyni użytek z minimalnej przewagi w izbie refleksji. Tym samym wola wyborców pozostaje respektowana, rezultatu nie korygowano przy zielonym stoliku. Czy się lubi Platformę Obywatelską i jej koalicjantów czy nie, trudno się tym martwić.
– Pierwszy raz uczymy się na doświadczeniach, a nie na błędach – cytował Ryszard Kapuściński słowa gdańskiego stoczniowca w „Notatkach z Wybrzeża” z 1980 roku [1]. Pasują również do ostatnich pięciu lat.
Korupcja polityczna, czyli jak na Ukrainie
Kaczyński po wyborach nie zawraca sobie głowy takimi bzdurami jak program, gotów jest rozdać ministerstwa wszystkim, jeśli da to PiS-owi bezpieczną większość w Senacie. A jeśli resortów zabraknie, powoła się nowe.
Nie tylko przegrani winni się uczyć polityki z wyniku senackiego głosowania. I starannie przeanalizować wszystkie jego okoliczności, co zapewne już czyni na wpół mityczny marketingowo-medialny guru Dudy, Piotr Agatowski.
Tomasz Grodzki wygrał w Senacie dlatego, że chociaż pozostaje lojalnym działaczem PO (przedtem był jednym z kuszonych przez PiS, niemoralne propozycje odrzucił i ujawnił) i jeździ jaguarem, stanowi zaprzeczenie stereotypu luzackiego liberała i cynicznego platformersa. Bo nie jest Donaldem Tuskiem ani Grzegorzem Schetyną. Zaprezentował siebie jako polskiego inteligenta, przejętego misją społeczną, lekarza wierzącego w posłannictwo swojego zawodu, człowieka refleksji, a nie siły. Nie pokrzykuje w sali obrad jak Sławomir Nitras, do nikogo nie mówi „zniszczę cię” jak Schetyna, nie odgrywa po sześćdziesiątce roli złotego chłopca jak Tusk ani majestatycznej przedstawicielki rodziny królewskiej jak Małgorzata Kidawa-Błońska.
Powie ktoś, że Schetyna mu to załatwił. Głosy sytuacyjnych koalicjantów z PSL i SLD oraz senatorów niezależnych ciułano w misternych negocjacjach. Chirurgiczna operacja, można powiedzieć, zwłaszcza, gdy o lekarza tej specjalności chodzi. Ale skoro technologia władzy ma wystarczyć do sukcesu, to można spytać, dlaczego podobnej akcji nie przeprowadzono w Sejmie, gdzie przecież z formacji Jarosława Gowina docierały sygnały o zmęczeniu pisowską czernią i gotowości rychłego odwrócenia sojuszy. Nie udało się, bo nie znalazł się w Sejmie kandydat, który stanowiłby publiczne uzasadnienie dla takiego manewru. Schetyna więc, zamiast się nadymać po zwycięstwie – a na wspólnym briefingu z Grodzkim promieniał – powinien pójść po rozum do głowy, dlaczego podobnego frontmana nie wyhodował sobie w Sejmie.
Ujmująco uprzejmy w zwyczajnych kontaktach Grodzki wydaje się wolny od nadmiernej cechującej PO pewności siebie zarówno ze względu na swój otwarty charakter jak istotny szczegół politycznej biografii: czas sprawowania przez niego senackiego mandatu przypada na lata pozostawania partii w opozycji. W tej ostatniej ma Grodzki bogate doświadczenia, bo w 1981 r. jako 23-letni student medycyny był jedną z czterech osób kierujących NZS-owskimi strajkami w Szczecinie. Można wręcz powiedzieć, że gdyby Platforma nie znalazła takiego faceta – powinna go wymyślić. Ma bohatera na trudne czasy.
Polska polityka ponownie się personalizuje. Ludzie są zmęczeni natrętnym migotaniem partyjnych szyldów, kakofonią spotów. Dlatego też Duda – wciąż prowadzący w sondażach szans prezydenckich – swoją narrację w dniu pierwszego posiedzenia parlamentu zbudował na kontrze wobec Antoniego Macierewicza. Niezbornym wynurzeniom nienawistnika przeciwstawił gładkie frazy o potrzebie łagodzenia politycznych napięć. Tych przecież, które sam wywoływał, podpisując pisowskie nowelizacje z niesławną medialną i pakietem sądowym włącznie. Teraz ostentacyjnie separuje się od radykałów z własnego obozu. Do tego potrzebny mu był Macierewicz w roli marszałka seniora, na czym ucierpiał prestiż Sejmu i tak w poprzednich latach nadwątlony – choćby uchwalaniem budżetu w Sali Kolumnowej bez udziału opozycji i prawidłowego liczenia głosów. Zjawisko, którego głównym beneficjentem stał się Grodzki z PO, dotyczy również PiS.
Po pięciu latach propagandowej łomotaniny i wszechobecnego hejtu, zapoczątkowanych polaryzacją wokół kelnerskich taśm z nagraniami polityków PO i irracjonalnych pisowskich oskarżeń o sfałszowanie wyborów samorządowych – oba główne ugrupowania szukają ludzkiej twarzy. PO znalazło sympatyczne oblicze roztropnego i kulturalnego chirurga ze Szczecina. PiS ponownie próbuje nas przekonać, że taką wyrozumiałą twarz pokazuje Duda, przekazujący dyskretne sygnały, że brzydzi się zimnymi wojnami, wszczynanymi przez obóz polityczny, który go na prezydenta wykreował.
Po niedawnych wyborach w Sejmie zasiada 16 lekarzy, w Senacie – 13. W poprzedniej kadencji było ich odpowiednio 18 i 9.
PiS stracił fotel marszałka Senatu z chwilą, gdy uruchomił ostentacyjne zabiegi o skaptowanie senatorów drugiej strony. Opinia publiczna zinterpretowała je jako polityczne przekupstwo. Pamięta się przecież ujawnione za sprawą Renaty Beger taśmy z niemoralnymi propozycjami Adama Lipińskiego sprzed lat. Arogancja i tym razem się zemściła. Podwładni Włodzimierza Czarzastego oraz Władysława Kosiniak-Kamysza podobnie jak senatorowie niezrzeszeni zrozumieli, że idąc w tej sytuacji z PiS stracą w oczach własnych wyborców, bo przylgnie do nich błoto korupcji politycznej. Wybór rozstrzygnął się w momencie, gdy moralistyka nieoczekiwanie zastąpiła bezduszną arytmetykę.
Opozycja bezbłędnie wybrała pozytywnego bohatera tej opowieści. Grodzki ciężko pracował przez całą poprzednią kadencję, stale organizował konferencje prasowe w sprawie poprawek do ustaw o służbie zdrowia, które i tak przepadały oraz ujawniania nieprawidłowości w branży, co za rządów PiS i tak nie doczekały się ukarania. Karczewski w tym czasie tronował. Podróżował też na Białoruś do Łukaszenki, który bardzo mu się jako ciepły człowiek spodobał.
Nie ma co przedwcześnie idealizować Grodzkiego, nie święci garnki lepią. Piękne cytowanie w ostatnich dniach fragmentów dzieł Andrzeja Frycza Modrzewskiego dotyczących Senatu nie dowodzi renesansowej erudycji nowego marszałka, bo można je znaleźć na stronach internetowych senackiej kancelarii [2]. Ale inni też na nie natrafiali, nie czyniąc z nich użytku, bo komputera potrzebują tylko, żeby sprawdzić godzinę i salę posiedzeń komisji.
Przy wyborze marszałka kandydaturę Karczewskiego wsparło 48 senatorów, czyli dokładnie tylu, ilu liczy klub PiS, nie zagłosowała za nią nawet bliska tej partii Lidia Staroń. PiS został sam. Po latach arogancji władzy opinia publiczna pewnie nie ma nic przeciw temu, żeby częściej się tak działo.
Twoim zdaniem…
[democracy id=”122″]
[1] Ryszard Kapuściński. Notatki z Wybrzeża. „Kultura” 1980 nr 37
[2] por. www.senat.gov.pl
Czytaj inne teksty Autora: