Obecni ministrowie z Koalicji Obywatelskiej uciekają do Parlamentu Europejskiego przed dalszą odpowiedzialnością za własne resorty (jak Marcin Kierwiński i Borys Budka), dawni notable z PiS – też przed odpowiedzialnością, tyle, że karną (jak Jacek Kurski, Daniel Obajtek, Mariusz Kamiński czy Maciej Wąsik). Po listach KO widać, że łaska Donalda Tuska na pstrym koniu jeździ, po pretendentach z Prawa i Sprawiedliwości – jak krótka jest ławka partii do niedawna rządzącej. 

Na czym innym polega problem Szymona Hołowni – nie wiadomo, kto go będzie wspierał w przyszłorocznej kampanii prezydenckiej, jeśli wielu dotychczas najbliższych powierników (jak Michał Kobosko i Michał Gramatyka) uda się do Brukseli. Za to Nowa Lewica, wyprzedzona w wyborach samorządowych i sondażach przez Konfederację może nikogo tam nie wysłać, jeśli nie przekroczy progu wyborczego, więc rozważanie w jej kontekście ubytków ministerialnych (chociaż z pierwszych miejsc kandyduje troje wiceszefów resortów) raczej mija się z celem. Zdecydują wyborcy. Nie ci, co listy układają. Wszystkich partii to dotyczy.

Nie da się więc wykluczyć, że na warszawskiej liście Trzeciej Drogi wybitna aktorka Dorota Stalińska przeskoczy jej lidera Michała Koboskę, któremu trzeba przyznać, że chociaż mógł ministrem zostać, to wcale się do tego nie palił. Podobnie jak z Koalicji Obywatelskiej w okręgu warmińsko-mazursko-podlaskim być może lepszy od startującego z “jedynki” Jacka Protasa, wieloletniego samorządowca a teraz wiceministra ds. funduszy europejskich  okaże się piłkarz Tomasz Frankowski: zwłaszcza, jeśli mistrzostwo Polski po raz pierwszy w historii zdobędzie Jagiellonia Białystok – a w chwili gdy wystukuję te słowa na klawiaturze ma cztery punkty przewagi na cztery kolejki przed końcem Ekstraklasy. Wyniki wyborów nie zależą bowiem wyłącznie od pogody, chociaż demokraci zwykle trapią się, że ich elektorat nie zdąży z grillowania do urn. 

Łaska Tuska i gest Buzka

Symboliczny okazuje się brak wśród kandydatów Jerzego Buzka, nie tylko nieprzerwanie od pierwszej polskiej kadencji sprawującego mandat eurodeputowanego ale zdobywającego go z rekordowym poparciem wyborców. To nie wiek stanowi przeszkodę. Buzek skończy w tym roku 84 lata i jest raptem o dwa starszy od Joe’go Bidena, jesienią ubiegającego się o drugą prezydencką czteroletnią przecież kadencję. 

Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, na kandydowanie byłego premiera nie zgodził się aktualny – Donald Tusk. Za to Buzek znalazł specyficzną formułę, żeby się za to na nim odegrać. Niespodziewanie pojawił się na konferencji organizowanej przez Włodzimierza Czarzastego i stanowiącej element kampanii wyborczej Nowej Lewicy, z udziałem m.in. Aleksandra Kwaśniewskiego, oficjalnie zwołanej dla uczczenia rocznicy wpuszczenia Polski do Unii Europejskiej. A przecież przed ponad ćwierćwieczem to prezydent Kwaśniewski zawetował przygotowaną przez rząd Buzka flagową reformę samorządową, najważniejszą z czterech przeprowadzonych przez rząd Akcji Wyborczej Solidarność i Unii Wolności a zwanych wielkimi. Zgodził się na nią dopiero po dopisaniu do listy dodatkowego województwa świętokrzyskiego. 

Buzka i Tuska, chociaż teraz poróżnionych, jedno z pewnością łączy: rządy ich obu podlegają najszybszej rekonstrukcji spośród wszystkich gabinetów Polski demokratycznej odrodzonej po 1989 r. Obaj objęli władzę jesienią – odpowiednio 1997 i 2023 roku – a już na wiosnę kolejnego zaczęło się mówić o wymianie ministrów. Wtedy publiczna dyskusja na ten temat odbywała się głównie na łamach “Życia” a nie gremiów statutowych AWS co mocno denerwowało przewodniczącego Mariana Krzaklewskiego. Teraz okazji do zmian dostarczają planowane na 9 czerwca wybory do europarlamentu. Tyle, że jedni pojadą tam za karę, inni w nagrodę.   

Pełzająca rekonstrukcja

Masowy exodus ministrów do Brukseli i Strasburga dotyczyć będzie tylko Koalicji Obywatelskiej (w Trzeciej Drodze to pojedynczy przypadek Krzysztofa Hetmana od rozwoju i technologii, a wiceszefowie resortów i “ministry” z ramienia Nowej Lewicy w większości zapewne mandatów nie zdobędą). Najłatwiej zrozumieć  Bartłomieja Sienkiewicza, który już złożył dymisję z funkcji ministra kultury. Na tym stanowisku pozostawał człowiekiem jednego tematu. Za zadanie miał przejąć media publiczne. Zrobił to jak potrafił, a jego misję uznać można za zakończoną. Koalicja 15 października przejęła sygnał TVP, wymieniła jej władze, wprowadziła tam likwidatora, zaś “Wiadomości” zastąpiła “19,30”. Ponadto Sienkiewicz od dawna umawiał się z Tuskiem, że zrobi swoje i do Brukseli odejdzie. Z całym dla nich obu szacunkiem trudno nie zauważyć, że rola ministra kultury sprowadzona została przy tej okazji do funkcji dawnego szefa Radiokomitetu. 

Z pewnością mają co robić w swoich gabinetach ministrowie: spraw wewnętrznych Marcin Kierwiński oraz aktywów państwowych Borys Budka. Obaj jednak wybierają się do Brukseli, chociaż obecności w swoich domenach zbyt mocno nie zaznaczyli. Za względny sukces Kierwińskiego można uznać przyspieszenie regulacji dotyczących obrony cywilnej, co przy wojnie toczonej na sąsiadującej z nami Ukrainie ma znaczenie podstawowe. Z kolei Budka zasłużył się w kwestii ujawniania bulwersujących zachowań notabli z koncernu Orlen za pisowskich rządów. Jednak pierwszy z nich nie poprawił funkcjonowania policji ani drugi nie wprowadził innej niż partyjna zasady zawiadywania kadrami i finansami spółek Skarbu Państwa. A za to przede wszystkim szefowie obu newralgicznych resortów są oceniani przez szeroką opinię publiczną.  

Nagrodzeni, odrzuceni i ścigani

Obojętnie czy polskie ławy europarlamentu staną się salonem odrzuconych czy posłanych tam w nagrodę – nie poprawi to jakości polskiej tam reprezentacji. Zwłaszcza, jeśli sporą jej część stanowić będą bohaterowie pitavali: sprawy Wąsika i Kamińskiego kojarzy nawet rozgarnięty uczeń podstawówki, Kurski miejsca w  euroławach  szuka też nie jako osobowość telewizyjna, zaś Adamowi Bielanowi dalece bardziej niż kolejny mandat przyda się związany z nim immunitet, w kontekście afery Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, gdzie jak wiemy tytułowano go nawet “prezesem”, chociaż wydawać się może, że akurat w PiS prezes jest tylko jeden, przynajmniej w potocznej opinii.

Największy paradoks rysuje się w wypadku przebywającego obecnie na Węgrzech – jak powiadomił nas pos. Michał Szczerba – a więc poza zasięgiem polskiego wymiaru sprawiedliwości Daniela Obajtka. Już teraz nie da się całkiem w zgodzie z prawem dokonać przeszukania żadnej z 22 nieruchomości, których właścicielem pozostaje. To tylko preludium. Prawdziwy węzeł gordyjski zapętlić się może dopiero, za to na całe pięć lat kadencji, jeśli Obajtek mieszkać będzie na Węgrzech pod opieką Viktora Orbana i jego oligarchów, by w Strasburgu i Brukseli sprawować mandat uzyskany w Polsce, gdzie też toczyć się będą dotyczące go postępowania – zapewne “w sprawie” bo immunitet eurodeputowanego pozostaje mocny.       

Traktowanie Parlamentu Europejskiego niczym szalupy ratunkowej poskutkować może tym, że w części przynajmniej okaże się on “statkiem głupców” niczym ze słynnego obrazu Hieronima Boscha. Kto się boi, ten zwykle nie głosuje zgodnie z rozumem ani sumieniem, nawet po swojemu pojmowanym, a zobowiązania za obietnice ewentualnej bezkarności mogą się okazać silniejsze od partyjnej dyscypliny, niezależnie od tego, kto je złoży. 

Nostalgia za pierwszą polską ekipą i przestroga sprzed 10 lat

Wzdychać można do pierwszego polskiego składu w Parlamencie Europejskim, wybranego tam w roku akcesji Polski do Unii – 2004 i sprawującego mandaty przez pięć kolejnych lat. Wśród ówczesnych europosłów znaleźli się: obecny minister rolnictwa Czesław Siekierski, bohaterowie antykomunistycznej opozycji Józef Pinior i Bogusław Sonik, prezenter telewizyjny Tadeusz Zwiefka, historyk Wojciech Roszkowski, rajdowiec Krzysztof Hołowczyc, ekonomista Dariusz Grabowski i mecenas Marek Czarnecki. Normą stało się współdziałanie polskich europosłów z różnych formacji, co później już nigdy nie miało miejsca. Warto o tym pamiętać, gdy hucznie się świętuje dwudziestą rocznicę polskiej akcesji do Unii Europejskiej. Nie bez znaczenia pozostawała zapewne czystsza motywacja do zostania europosłem: przed 2009 r. zarabiał on tam tyle, ile w macierzystym parlamencie, obecnie jednolitą dla wszystkich 720 deputowanych z biedniejszych i bogatszych krajów kwotę około czterech razy wyższą od tamtej. 

Ponieważ jednak zawodowi politycy zwykle opornie przyjmują wzorce pozytywne, nawet związane z jubileuszami, które swoją obecnością uwielbiają uświetniać – łatwiej zapewne postraszyć ich swoistym fatum. Już raz ewakuacja Donalda Tuska do Brukseli, kiedy urząd premiera zostawił dla prezydentury Zjednoczonej Europy (w 2014 r.) – chociaż zabrał ze sobą tylko jednego Pawła Grasia – zapoczątkowała katastrofę obozu władzy i zaowocowała powrotem do rządów PiS. To też rocznica, bo właśnie dziesięć lat mija. Wiemy, że politycy są przesądni. Ówczesna sekwencja zdarzeń powinna dla “koalicji 15 października” stanowić groźne memento.

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 4

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here