Z Barbarą Bartel, psycholog z Lekarskiej Przychodni Profesorsko-Ordynatorskiej Waliców 20 w Warszawie,
rozmawia Łukasz Perzyna
– Powódź to trzecia kolejna wielka przeciwność losu, jaka dotyka Polaków w ostatnich pięciu latach, po pandemii koronawirusa i zagrożeniu ze wschodu spowodowanym przez putinowską agresję na Ukrainę. A przecież wcześniej przez 30 lat opowiadano nam, że Polska znajduje się w najlepszej od trzystu lat sytuacji. Nagle stajemy w obliczu wydarzeń, których nie jesteśmy w stanie powstrzymać, wobec których czujemy się bezradni. Jak sobie z tym poradzić?
– O to niełatwo, jeśli zważyć, że do końca zapewniano nas, że mamy zapory na tyle odporne, że żadna wielka woda się nie przedrze. Przekonaliśmy się, że trzeba słuchać innych, nie tylko krajowych komunikatów i medialnych przekazów, co fałszywie uspokajały. Inni, w ościennych krajach, otwarcie mówili o zagrożeniach. Zgodnie ze smutnym przysłowiem Polacy okazali się mądrzy po szkodzie, a nie przed szkodą. Włączaliśmy telewizor i pozwalaliśmy się uspokajać. Tym większy szok przeżywamy teraz.
– Tego, co się wydarzyło, nie da się ująć w kolumny danych liczbowych?
– Okazało się, jak żywioł trudny jest do opanowania. Rzeka nie płynie tak, jakbyśmy chcieli. Nagle znajduje inne koryto i niesie za sobą grozę i zniszczenie. A my nie mamy prądu, internetu ani wody pitnej. Dla tych, których powódź dotknęła bezpośrednio, stanowić będzie traumę na całe życie. Nie ma znaczenia, czy poszkodowani są osobami starszymi czy młodszymi ani czy mieszkali na zalanych terenach czy znaleźli się tam w trakcie rodzinnej wizyty czy wakacji.
– Co w tej sytuacji trzeba robić?
– Nie tylko domy, mosty i drogi trzeba odbudować. Zastanowić się wypada, jak to wszystko naprawić. Przywracać ludziom poczucie bezpieczeństwa, które utracili. Nie dotyczy to wyłącznie tych, którym przepadł dorobek całego życia. Chociaż oczywiście im w pierwszym rzędzie pomoc się należy, również ta psychologiczna. przy dobrej terapii psychicznej poszkodowani będą w stanie sobie z traumą poradzić, ale oczywiste, że nie dokona się to z miesiąca na miesiąc a tym bardziej z dnia na dzień. I wiadomo, że nikt spośród decydentów nie ma prawa na pomocy psychologicznej oszczędzać, bo ona okazuje się dla ofiar powodzi równie istotna jak woda pitna w butelkach, świeże ubrania na zmianę i należne odszkodowania za straty. Po tym, co się stało, do podejmujących decyzje musi trafić, że pomoc psychologiczną zaliczyć trzeba do potrzeb podstawowych, powiem więcej: potraktować jako część pewnego minimum cywilizacyjnego.
– Jak rozumiem, trauma dotyczy nie tylko bezpośrednio poszkodowanych ani mieszkańców zagrożonych powodzią terenów?
– Od tego przecież naszą rozmowę zaczęliśmy, że dotyka w różnym oczywiście stopniu Polaków niezależnie od tego, gdzie mieszkają. Dopiero co przetrwaliśmy pandemię, a za wschodnią granicą wciąż toczy się wojna.
– I chciałoby się już powiedzieć, że nieszczęść czy przeciwności losu już wystarczy?
– Zbyt lekko Pan rzecz ujmuje. Społeczeństwo jest znerwicowane. To są nerwice urazowe, sytuacyjne. I zaburzenia lękowe, które się z nimi łączą. Rozmaite fobie i ataki paniki. My psychologowie mówimy o przeniesieniu lękowym. Widzi ktoś, jak woda leci z kranu, zwyczajny obraz, i kojarzy to z niszczycielską falą powodziową znaną z własnego doświadczenia albo oglądaną w telewizji. Rodzi się z tego chaos wewnętrzny. Wzmożona drażliwość i obniżona odporność. Efekty słyszymy w osiedlowym sklepie.
– Jak im zaradzić?
– Długo odbudowuje się stabilność psychiczną. Dzieje się podobnie, jak z odszkodowaniem, którego przekazanie powodzianom nie oznacza dla nich powrotu do stanu, jaki wcześniej miał miejsce, co chyba oczywiste. Co nie zmienia zasady, że warto dać prezent poszkodowanemu, żeby nie czuł się samotny, wiedział, że inni stoją za nim w ciężkich dla niego chwilach.
– Dochodzimy do kwestii pomocy wzajemnej. A ściślej: Polacy znów, jak wtedy, gdy w pandemii wspierali sąsiadów, robiąc zakupy seniorom zaliczanym wówczas do grupy wysokiego ryzyka, jeśli chodzi o podatność na koronawirusa, albo jak wtedy, kiedy po masowym exodusie Ukraińców do nas przyjmowali ich do swoich domów, odnajdują się pomagając innym. Właściciel hotelu oferuje powodzianom pokoje za darmo, mówi, że i tak jest po sezonie. Dziewczyna z Warszawy, co zarezerwowała pokój w dolnośląskim pensjonacie, teraz, gdy okazało się, że z urlopu nici, wysyła maila, żeby gospodarze nie zwracali jej zaliczki: macie u siebie powódź, wam się te pieniądze bardziej przydadzą. Najchętniej zresztą angażujemy się zbiorowo, jak przy okazji zbiórki darów. Czujemy się przez to lepsi, to najlepszy sposób na radzenie sobie także z własnym stresem?
– Opowiada Pan o postawach godnych pochwały. Budowanie wspólnoty wokół akcji pomocy na pewno nas wzmacnia i okazuje się istotne dla naszej własnej kondycji psychicznej. Pamiętamy jednak, że po wybuchu wojny na Ukrainie wspieranie uciekinierów stamtąd przybrało postać wręcz pewnej euforii, natomiast potem osoby zaangażowane w udzielanie pomocy skarżyły się niekiedy na niewdzięczność czy brak wsparcia ich własnych działań ze strony państwa. W chwilach próby sprawdza się nasza wzajemna solidarność. Jednak pozostajemy z natury raczej nieufni. Trwała współpraca wymaga od nas dużego wysiłku psychicznego. Chociaż dla większości z nas pozostaje oczywiste, że powodzianom współczujemy i staramy się ulżyć ich cierpieniom.
– To w czym tkwi problem?
– Przeszłam się dzisiaj po Warszawie. Obserwowałam miejsca zbiórek. Nie ma tam tłumów ani tak wielu produktów. Co do efektów trudno porównać tę akcję z pomocą wojennym uchodźcom z Ukrainy zaraz po 24 lutego 2022 r. Dziś ma się raczej wrażenie, że stan beznadziei postępuje, udziela się tym, co od terenów zagrożonych przez powódź znajdują się naprawdę daleko.
– Jak temu przeciwdziałać?
– Służą temu długie terapie indywidualne. Powstają fundacje, specjalizujące się w przeciwdziałaniu traumie. Wszystko można odbudować, jeśli uda się przywrócić poczucie bezpieczeństwa. Człowiek jednak nie może być sam, jeśli ma ono powrócić. Przede wszystkim za sprawą miłości. Warto zwracać się do najbliższych. Przytulić dziecko. Porozmawiać w małżeństwie, skoro ze sobą, przecież nie przypadkiem, jesteśmy. Spytać o zdanie dziadka czy babcię. Z powodzią nikt nie walczy samotnie. Podobnie traumę z nią związaną da się pokonać, jeśli nie pozostaniemy osamotnieni. Wspólnota się liczy, oczywiście. Nie ma terapii bez rozmowy. Gdy się ona już toczy, zwykle przekonujemy się, że ten świat wcale nie jest tak zły, na jaki wygląda na ekranie telewizora. W Stanach Zjednoczonych też obserwowałam powódź. Wtedy akurat zepsuł mi się samochód. Stanęłam gdzieś w polu. Zaraz ktoś mi pomocy udzielił, zanim wóz naprawił, z góry zapewnił, że wszystko będzie OK. A u nas czasem kiedy idzie się do sklepu, sprzedawca zwraca się do nas: jest pani winna… jest pan winien… Oczywiście chodzi tylko o rachunek, ale to jednak charakterystyczne, raczej odpychające zachowanie. W sklepie z rowerami pytam, czy mogą mi dętkę napompować. I zamiast uczynności stykam się z reakcją, że sprzedawca nie ma czasu. A jestem jedyną klientką. Oczywiście wiadomo, że on rowery sprzedaje a nie pompuje, to dla niego żaden interes. Ale nie o to chodzi. Życie nie toczy się wedle biznes-planu.
– A powódź, co oczywiste, wszelkie plany niweczy, jak każda klęska żywiołowa?
– Oglądałam w telewizji młodą dziewczynę, jak mówiła, że wszystko na jej terenach zalane, ludzie się boją, a są i tacy, co na tej sytuacji żerują. Tylko jeśli zyskamy na powrót poczucie bezpieczeństwa, wyjdziemy z traumy. I jeżeli poszukamy pomocy u specjalisty, kiedy sytuacja tego wymaga. Przecież gdy woda się wdziera na teren posesji albo zalewa klatkę schodową bloku, nikt się nie waha, żeby się do straży, do ratowników, o pomoc zwrócić. Ze zdrowiem psychicznym powinno być podobnie, ale tej świadomości jeszcze brakuje, że nie ma się co wstydzić, kiedy pomocy szukamy, bo jest nam niezbędna. Walka z powodzią ma sens, gdy jest wspólna. Ale podobnie nie wolno pozostawiać najbliższych samym sobie, gdy mają problem: nie wystarczy córkę od razu, bez wcześniejszych prób terapii, wysłać do szpitala psychiatrycznego, a potem się okazuje, że na oddziałach dla dzieci i młodzieży miejsc brakuje, bo masowo się uznaje, że zanik więzi między pokoleniami załatwi się przez hospitalizację. Albo oddając matkę czy ojca do domu starców, bo przecież mają stany lękowe. Tyle, że one mogą wynikać z braku rozmowy, zainteresowania ze strony dzieci, zwykłej codziennej więzi. Trwalszej niż zdobycze, do których zwykle zmierzamy. Dramatyczne zdarzenia,o których rozmawiamy, pokazują nam przecież także, że piękny dom ani wysoka pensja zupełnie w tej sytuacji nie pomogą. Niepokój potrafimy uśmierzyć wtedy, gdy mamy z kim porozmawiać o jego przyczynach i wiemy, jak to robić. Inaczej trauma nie ustąpi. A mamy szansę ją pokonać, nie jeśli będziemy powtarzać, że sama minie, tylko kiedy rzetelnie zajmiemy się sobą i otworzymy na innych.