To, co dzieje się w parlamencie sprzyja rządzącym. Opozycja może stracić większość w Senacie i teoretyczną możliwość zbudowania kolejnej w Sejmie. Szansa na odsunięcie PiS od władzy bez wyborów która chociaż mało prawdopodobna dotychczas istniała – zniknie, jeśli w wyniku puczu Adama Bielana podzieli się Porozumienie Jarosława Gowina.
W trakcie czwartkowego spotkania u marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego z udziałem wszystkich klubów i kół z wyjątkiem PiS, przedstawiciele senatorów niezależnych wbrew oczekiwaniom nie zobowiązali się, ze nie zagłosują za kandydaturą pisowskiego wiceministra Piotra Wawrzyka na Rzecznika Praw Obywatelskich, chociaż można się było tego spodziewać, skoro współtworzą demokratyczną większość zawiązaną po wyborach sprzed półtora roku. Z kolei senatorowie Lewicy ogłosili, że jeśli Wawrzyk zostanie wybrany głosami kogoś ze wspomnianej koalicji (bo poparcie PiS nie wystarczy), uznają, iż demokratyczne porozumienie senackie przestanie istnieć.
Mamy więc paradoks: ewentualne poparcie Wawrzyka przez niezależnych, spowodowane tym, ze kombinują z PiS, zaowocować może faktem, że z kolei Lewica poczuje się zwolniona ze zobowiązań i… zacznie z rządzącymi kombinować na własną rekę.
Oznaczałoby to rozpad demokratycznej większości, dotychczas w Senacie niezawodnej i otwierałoby drogę do odzyskania izby refleksji przez PiS, rządzącej tam w poprzedniej kadencji. Koalicja Obywatelska znalazłaby się w mniejszości, jak zachowa się PSL trudno przewidzieć. Do tej pory bowiem demokratów łączył sukces, a zamieniony w porażkę na własne życzenie wywołać może destrukcję o rozmiarach trudnych do przewidzenia. Wtedy dotychczasowi obrońcy demokracji mogą ustawić się w kolejce do szefa senackiej reprezentacji PiS Marka Martynowskiego oraz wicemarszałka Marka Pęka, aż beneficjenci rozpadu “kombinatu Grodzkiego” przebierać będą w potencjalnych koalicjantach jak w ulęgałkach.
Przejęcie Senatu przez opozycję stało się możliwe za sprawą uzgodnień, powziętych przed wyborami półtora roku temu, kiedy to ugrupowania demokratyczne postanowiły nie rozbijać głosów sobie nawzajem i ustalić wspólnych kandydatów. Dlatego w okręgach pokonywali reprezentantów PiS. Demokratyczna większość wyznaczyła na marszałka Tomasza Grodzkiego: okazał się idealnym kandydatem, bo chociaż wywodzi się z Platformy Obywatelskiej – Koalicji Obywatelskiej przed 2015 r. zasiadał tylko w zachodniopomorskim sejmiku samorządowym i nie działał w ogólnopolskiej polityce, trudno więc obarczać go odpowiedzialnością za błędy popełnione w czasach rządów Donalda Tuska i Ewy Kopacz. Grodzki sprawił, że Senat stał się miejscem ważnym dla formacji wobec rządu opozycyjnych, tam nawet w czasie ograniczających zgromadzenia norm sanitarnych, związanych z pandemią spotykali się samorządowcy, poszkodowani przez kolejne lockdowny przedsiębiorcy, wreszcie zwolennicy otwartej szkoły i obrońcy praw człowieka.
Kiedy Olga Tokarczuk otrzymała pierwszego od ponad ćwierćwiecza dla Polski Nobla, odwiedziła wyłącznie Senat i marszałka Grodzkiego, całkiem Sejm pomijając. Bywali tam również opozycyjni emigranci białoruscy. Chętniej niż do Sejmu zaglądał też korpus dyplomatyczy. Teraz misternie zbudowana i sprawdzona w działaniu konstrukcja może – chociaż wciąż nie musi – rozbić się o ambicje polityczne senatorów niezależnych Krzysztofa Kwiatkowskiego i Wadima Tyszkiewicza (nie wiadomo jeszcze czego za sprzeciw wobec Wawrzyka zażądają i czy PiS nie da więcej), bo Lidia Staroń i tak często z PiS głosowała, a także o grę Lewicy, zakładającej ogłoszenie rozpadu demokratycznej koalicji w związku z układem niezależnych z PiS po to tylko, żeby… samemu zawrzeć podobny.
Zawiłe to i całkiem pozbawione zasad? W podobny sposób w tej kadencji uprawia się politykę.
Drugi wstrząs tylko z pozoru jawi się jako wewnętrzny problem obozu rządzącego, w istocie raczej przyniesie mu zysk niż stratę. W piątek z kolei rozgorzał otwarty spór w Porozumieniu Jarosława Gowina, wchodzącym w skład klubu parlamentarnego PiS, jednak formalnie samodzielnym, acz kanapowym. Zwolennicy eurodeputowanego Adama Bielana ogłosili przejęcie przez niego władzy w partii. Uznali bowiem, że kadencja Jarosława Gowina skończyła się już, a ponieważ nie przeprowadzono nowych wyborów – obowiązki prezesa przejmuje jako szef partyjnej konwencji właśnie Bielan. W odpowiedzi lojalni wobec Gowina członkowie władz partii zawiesili w prawach jej członków nie tylko Bielana ale też kilkoro jego zwolenników (m.in. wytrawnego polityka i dawnego sekretarza generalnego Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego Arkadiusza Urbana). Argumentują, że wybory nie mogły się odbyć z powodu pandemii, a prezes pozostaje ten sam.
Z pozoru rozpad Porozumienia powinien stać się kłopotem dla PiS, dysponującego liczbę posłów niewiele przewyższającą większość w Sejmie. W istocie okazuje się, że spór wzmocni rządzących. Ci, którzy z klubu PiS odejdą i tak będą głosować jak dotychczas. Za to podział sejmowej reprezentacji Gowina wykluczy możliwość wyłonienia nowej sejmowej większości bez PiS. Dotychczas bowiem możliwy był wariant, że jeśli Gowin odejdzie z klubu wraz ze wszystkimi posłami Porozumienia, może zawiązać nową większość bez PiS ale z udziałem wszystkich pozostałych ugrupowań. Powołałaby ona nowego premiera, zapewne samego Gowina, oraz marszałka Sejmu, Nowa koalicja wymagałaby dogadania się Platformy Obywatelskiej – Koalicji Obywatelskiej, Lewicy, PSL i Konfederacji oraz posłów od Pawła Kukiza i Szymona Hołowni. Wydaje się to mało prawdopodobne, ale wariant taki trudno wykluczyć. Jeśli Porozumienie podzieli się na dwa nowe polityczne byty, nawet arytmetyczna możliwość odsunięcia PiS od władzy bez wyborów, na zasadzie konstruktywnego votum nieufności w Sejmie – zniknie. Chyba, że Gowin pomimo puczu Bielana zyska poparcie wszystkich – a jest ich niemal dwudziestu – posłów Porozumienia, co jednak wydaje się zbyt piękne, aby mogło stać się prawdziwe.
Jarosław Kaczyński z pozoru w tych wydarzeniach nie uczestniczy, ale to on okaże się ich głównym beneficjentem. Podział Porozumienia, dziś całkiem prawdopodobny, zablokuje groźbę wyłonienia rządu bez PiS przez obecny Sejm. Rozpad demokratycznej większości w Senacie otworzy drogę do przejęcia rownież tej izby przez PiS. Wszystko to nie wydaje się przesądzone, ale daje Kaczyńskiemu większą pewność działania. Dzisiaj to raczej jego oponenci muszą się martwić o swoje. PiS znowu gra o całą pulę.