Na wesele w Polsce idzie się boso, a całą ceremonię kończy się przed północą, zwłaszcza na wschodzie kraju, żeby sąsiadom nie przeszkadzała. Zaś ukoronowanie weseliska stanowi spacer z zapalonymi pochodniami po lesie. W strojach weselników zdecydowanie dominuje kolor czarny. Ktoś oszalał? Albo sobie z nas żartuje? 

Takie wnioski wysnuć można z przekazów mediów głównego nurtu, wobec braku oficjalnego stanowiska władz, stanowiących dominujące źródło informacji o niedawnym incydencie na Podlasiu, gdzie w przygranicznej wsi Wyczółki bojówka zaatakowała żołnierzy. Powszechna tam tendencja do bagatelizowania czy usprawiedliwiania sprawców stoi w jaskrawej sprzeczności z ocenami autorstwa zwyczajnych Polaków, z których wielu dziwi się w internetowych komentarzach, że zaatakowani nie użyli broni palnej. 

Problem pojawia się już na poziomie określenia napastników. Nawet wiceminister obrony Cezary Tomczyk oznajmia, że była to “młodzież”. Jeśli najłagodniej rzecz ująć, obrazić się o to powinni ci, co rzeczywiście są  do tej grupy zaliczani. Sprawców nadgranicznego incydentu wyróżnia bowiem w pierwszym rzędzie nie tyle młody wiek, co agresywne zachowanie: skandowanie wulgarnych haseł, oblewanie piwem i opluwanie oraz określane w mediach i komunikatach mianem nieobyczajnego wybryku wypięcie przez jedną z uczestniczek zadymy gołych pośladków w kierunku żołnierzy, zaatakowanych uprzednio przez jej grupę. Uwiecznił to film ze zdarzenia, w sieci bijący rekordy oglądalności, bo tak nagość jak przemoc zawsze surfujących po  internecie przyciągają.    

Jak wzruszyć i zawstydzić odbiorcę, by napastników usprawiedliwił 

Zacznijmy od szczegółów, które media natrętnie eksponują, chociaż w przekazach filmowych ich śladu nie znajdziemy. Gospodynią imprezy miała być nadgraniczna aktywistka pozarządowa,  która skromny domek na Podlasiu odziedziczyła po babci i postanowiła tam zamieszkać. Czy już się Państwo wzruszyli? Przecież to jak w bajce wszystko. I od razu sympatię wzbudza. Tyle, że dla  oceny dalszej sekwencji wydarzeń nie ma najmniejszego znaczenia.

Impreza poprzedzająca napaść jej uczestników na żołnierzy miała być weselem – pary jednopłciowej. Wcześniej ślub, jak rozumiem europejski, bo prawo polskie podobnej możliwości nie przewiduje, wzięły ze sobą dwie kobiety z grupy aktywistów. Graniczące z histerią eksponowanie tego szczegółu po mistrzowsku służy pozycjonowaniu odbiorcy wiadomości. Jeśli nie jesteśmy zachwyceni tym, co domniemani uczestnicy weseliska wyprawiali z żołnierzami na leśnej drodze – wyjdziemy na mało postępowych i uprzedzonych wobec osób LGBT+ i praw im należnych, nawet jeśli nie ma to najmniejszego związku z tematem, jaki stanowi agresja, wobec ludzi na tej drodze napotkanych.

Autorzy medialnych relacji podkreślają, że wśród imprezowiczów, co potem tam wylegli, znaleźć się miało mnóstwo cudzoziemców. Co ma nas nastawić pozytywnie, znów w imię otwartości i europejskości ale też i staropolskiej gościnności. Tyle, że skandowanie hasła “j…ć psy” w niełatwej przecież polszczyźnie, mniejsza o to, że w grę wchodzi akurat jej kloaczny wariant – nie sprawia domniemanym obcokrajowcom najmniejszych trudności. Coś tu nie gra.   

Chocholi taniec i wesoły oberek

Natrętne podkreślanie w relacjach, że leśni agresorzy uczestniczyli wcześniej w imprezie weselnej wzbudzać ma sympatię dla nich i pobłażliwość. W trakcie weselisk w  Polsce robi się i toleruje  różne rzeczy.  Zaś impreza weselna większości z nas kojarzy się ciepło i przyjemnie. Dziwi tylko fakt, że jak na filmie oglądamy, sporo jeśli nie większość uczestników grupy ubranych jest na czarno lub w innej ciemnej tonacji. Nie jest to raczej styl na weselach dominujący. Wielu uwiecznionych w nagraniu uczestników zdarzenia jest na bosaka, butów nie zdjęli na chwilę, bo nie niosą ich w ręku, nie widać zresztą żadnego bagażu, który by ze sobą targali. 

Boso pozostaje główna aktorka tego zdarzenia, brunetka, która w scenie finałowej nagrania wypina się w stronę żołnierzy. A przecież od czasów krakowskiej premiery “Wesela” Stanisława Wyspiańskiego, dramatu narodowego, każdy piśmienny Polak wie, że “trza być w butach na weselu”. Podobnie jak pamięta, że każde jego przedstawienie zamyka chocholi taniec.      

Jednak sławetny recenzent premiery “Wesela” krakowski krytyk Władysław Prokesch swoją z niej relację uwieńczył stwierdzeniem, że rzecz cała kończy się wesołym oberkiem, a jego kiks utrwalił na wieki wieków Tadeusz Boy-Żeleński, czyniąc z niego egzemplum dla braku zrozumienia wielkiego dramaturga przez rodaków.

Jak się wydaje, autorzy przekazów w mediach głównego nurtu albo sami z incydentu z żołnierzami i fałszywymi weselnikami czy jak kto  woli “młodzieżą” z granicy pojmują tyle, ile recenzent Prokesch przed 123 laty z “Wesela” – albo nas, odbiorców tych relacji, traktują jakbyśmy niespełna rozumu byli…   

Dołącza swój głos do tego chóru eunuchów urzędujący wiceminister obrony Cezary Tomczyk, który choćby z racji pełnionej funkcji powinien bronić nie abstrakcyjnego honoru munduru polskiego żołnierza, lecz konkretnych całkiem, noszących go wojskowych – oplutych i oblanych piwem za to, że ten mundur noszą. Nie przez żadną młodzież lecz przez przeszkoloną bojówkę. Zakapturzona pomimo 30 stopni w cieniu osoba na leśnej drodze prowokuje z najbliższej odległości wojskowego w sposób nie pozostawiający wątpliwości, że wiele razy to trenowała.  Zaś na nagraniu widać także, że wspomniana już brunetka w kulminacyjnym punkcie akcji rozbiera się publicznie zapewne nie po raz pierwszy, bo z wprawą zawodowej striptizerki, ale też wcześniej z pełnym znawstwem  dyryguje skandowaniem obelżywych haseł. Zero improwizacji, co warto zaznaczyć.     

Ktoś tu ściemnia czyli spontan zorganizowany

Wszystko bowiem odbyło się tak, jak zaprogramowano. Autorzy przynajmniej jednego z dostępnych w sieci nagrań doskonale znali scenariusz planowanego zdarzenia, skoro od początku operator trzyma w kadrze brunetkę,  która w scenie finałowej dokonuje opisanego już “nieobyczajnego wybryku”. Mamy bowiem do czynienia ze spontanem zorganizowanym, jak ironicznie i oksymoronem określać zwykliśmy odpowiednik kibolskiej ustawki. Nie przypadkiem – poza nieszczęsnym, bo nie nadającym się na poważne stanowisko, jakie pełni Tomczykiem – nie wymieniam w tym skromnym szkicu innych nazwisk, nazw stacji telewizyjnych ani tytułów prasowych. Nie chodzi bowiem o piętnowanie kogokolwiek. Tylko, jeśli użyć języka młodzieży, tej normalnej, co nikogo po nocy w lesie nie napada – o to, żeby nie ściemniać. Wielki pisarz Józef Mackiewicz nie bez racji zwykł bowiem podkreślać, że jedynie prawda jest ciekawa.    

Kto naiwny, niech uwierzy i łzę ze wzruszenia uroni nad historią wnuczki, co odziedziczywszy babciną chatę w puszczy, postępowo zorganizowała tam wesele pary tej samej płci, po czym wraz z gośćmi na nocny spacer się wybrała i po przypadkowym napotkaniu w lesie polskich żołnierzy nie potrafiła wraz z przyjaciółmi powstrzymać odruchu pogardy wobec tych, co jej mniemaniu krzywdzą niewinnych imigrantów. Bujać to my, ale nie nas.      

Bajki o czerwonym kapturku Tomczyk opowiadać może własnym dzieciom zaś bossowie mediów głównego nurtu wnukom. Wiarygodny pozostaje polityk Koalicji Obywatelskiej w tej kwestii dokładnie tak samo, jak opozycyjny PiS oburzający się teraz na bierność rządzących. Chociaż właśnie wtedy, gdy partia Jarosława Kaczyńskiego sprawowała władzę – białoruskie śmigłowce kołowały bezkarnie nad polską Białowieżą, by po tej demonstracji siły powrócić do bazy.       

Marsz z pochodniami i czołgi z tektury 

Nie trzeba być etnografem ani antropologiem, by wiedzieć, że wesela na wsi w Polsce Wschodniej nie kończą się przed północą ale obowiązkowo trwają do białego rana. W ich trakcie pojawia się wiele rytuałów, czasem nawet takich, co postronnych szokują – ale nie zalicza się do nich marsz z pochodniami po lesie.

Zaś Polakom marsz z pochodniami od lat dziewięćdziesięciu kojarzy się jak najgorzej. I nawet nazwanie Hitlerjugend ciepło i familiarnie “młodzieżą” tego urazu nie zmniejszy. Chyba, że uznamy, iż rację miał dr Goebbels, prawiąc, że kłamstwo sto razy powtórzone staje się prawdą. Skoro przywołuje się analogie historyczne, nie od rzeczy będzie przypomnieć, jakie szkody wyrządziła niemądra propaganda już samej Polsce, przed 85 laty. Kto wtedy uwierzył, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi a Niemcy mają czołgi z tektury – temu trudniej przyszło później zmierzyć się z rzeczywistością.

Skoro o jednym Mackiewiczu, autorze “Nie trzeba głośno mówić”, była już mowa, powiedzmy i o drugim. Brat Józefa, Stanisław ps. Cat, jeden z najwybitniejszych publicystów Dwudziestolecia Międzywojennego,  trafił w newralgicznym 1939 roku do obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej – wcale nie tak daleko od Wyczółek, gdzie najemni aktywiści teraz polskich żołnierzy opluwali –  za to, że publicznie napisał, iż Polska nie jest należycie przygotowana na wojnę z hitlerowskimi Niemcami.

Już 1 września tego samego roku okazało się, że rację  miał Stanisław Cat-Mackiewicz a nie czarni pułkownicy, co go do ośrodka odosobnienia zesłali. A ci drudzy umykali rychło przed odpowiedzialnością za klęskę szosą na Zaleszczyki, uwożąc futra i kosztowności.

Karol Marks powiedział kiedyś, że jeśli historia się powtarza, to wyłącznie jako farsa.       

Oczywiście nie za propagowanie nazizmu, chociaż prawo polskie akurat to penalizuje, trzeba pociągnąć do odpowiedzialności bojówkarzy z leśnej drogi w Wyczółkach w siemiatyckim powiecie, bo zapewne każdy średnio sprawny adwokat bez trudu wysokiemu sądowi udowodni, że ciemnowłosa domorosła striptizerka czy jeszcze bardziej od niej dziwaczna osoba zakapturzona w trzydziestostopniowy upał, chociaż w marszu z pochodniami uczestniczą, to o Adolfie Hitlerze nigdy nawet nie słyszeli. Co więcej: być może tak jest rzeczywiście.       

Znają się na rzeczy gajowi, stawiający zwykle tablicę z napisem “zakaz używania otwartego ognia” przy wejściu do każdego kompleksu leśnego. Komu brakuje paragrafów na bojówkarzy, niech od złamania przez nich tego przepisu zacznie. Trafnie brzmi tu stary żart o gajowym, co podczas wojny się rozzłościł, że partyzanci i Niemcy bez końca walczą o leśniczówkę i wygonił wszystkich z lasu.   

Zaś od mediów, wolnych przecież, zamiast powtarzania bzdur opinia publiczna ma prawo oczekiwać wyświetlenia, kto tych bojówkarzy wyszkolił i ile im zapłacił. Nie chodzi o wsadzanie kogokolwiek do więzienia. Ale Polacy  mają prawo wiedzieć, kto i za ile opluwa i oblewa piwem żołnierzy, strzegących granicy ich państwa. A przede wszystkim, kto wynajął bezpośrednich sprawców tego incydentu. I poznać ich relacje z wymienionymi z nazwy – a nie omówionymi z użyciem eufemizmów – organizacjami humanitarnymi i pozarządowymi, działającymi na polsko-białoruskim pograniczu.   

Na razie jednak ideał roztropnej i skutecznej władzy, w tym tej czwartej,  medialnej, sięgnął może nie bruku, jak u Cypriana K. Norwida,  ale asfaltu wiejskiej drogi, na którym miało miejsce to ponure zdarzenie.

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 6

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here