Z Barbarą Bartel, psychologiem i seksuologiem, rozmawia Łukasz Perzynaa
– Wyobraźmy sobie, że przed sądem w sprawie cywilnej staje pozwany, który oznajmia, że w ostatnim czasie wielu jego znajomych zapadło na chorobę zakaźną, a jego sąsiada napadnięto i obrabowano, więc on mu pomaga z własnych zasobów a w dodatku jego pensja starcza na coraz to mniejsze zakupy. Jestem pewien, że najbardziej zasadniczy sędzia zwolniłby go z opłat procesowych… A przecież sytuacja milionów Polaków wygląda tak, jak w tym przykładzie. Jak im pomagacie Wy, lekarze?
– Wiemy, dlaczego jest im źle. Zauważamy, że nie ma rodziny – w tym sensie, że brakuje kontaktów emocjonalnych i prawdziwej a nie tylko formalnej bliskości nawet między ludźmi pod jednym dachem zamieszkującymi. Polacy tęsknią za poczuciem bezpieczeństwa i miłością. Gdy ich nie znajdują, szukają pomocy u nas. Poszukują jej zarówno biedni, którym nie starcza do pierwszego, jak bogaci, zamieszkujący w apartamentowcach.
– Bo pieniądze to nie wszystko?
– Spójrzmy rodzinę z takiego apartamentowca, której z pozoru powodzi się świetnie. Mąż, żona i trójka dzieci w pięknym wnętrzu. Tyle, że męża nie ma przez cały tydzień, bo musi na wszystko zarobić, a w weekend odsypia, więc też z najbliższymi szczerze nie porozmawia. Żona zaś niby pracować nie musi, gotuje zupę i odczuwa stres, że życie marnuje. A każde z trojga dzieci czas spędza przy własnym komputerze. Zwykle nie wiedzę w nim znajduje, tylko rozrywkę, proste gry. I wirtualne a więc z konieczności banalne rozmowy. Tyle tej wspólnoty i bliskości. Wszystko opiera się na rozdzielności majątkowej, tak jak kiedyś pozostawało wspólne. Każdy sobie rzepkę skrobie, taki to model… Ktoś przyjechał z Białegostoku lub Podkarpacia, niby mu się powiodło, ale nie pogada z rodzicami, bo zostali tam, skąd przybył, dzieci nie zostawi z babcią ani dziadkiem, chociaż znaleźliby dla nich czas, czułość i zrozumienie. Jednak babci się do Warszawy nie zaprosi, bo stara i wymagająca… Problem jeszcze większy mają ci, którym naprawdę brakuje na chleb, a wstydzą się do tego przyznać, nawet najbliższym, prędzej pożyczą, jeśli mają do kogo, nawet chwilówkę wezmą niż z najbliższymi pogadają, że nagle ich na wiele rzeczy nie stać. Z bezsilności, która staje się udziałem i jednych i drugich, biorą się sytuacje lękowe, z którymi pacjenci do nas przychodzą.
– Każda porada jest indywidualna, a etyka lekarska zabrania Pani ujawniać szczegóły. Ale jak temu zaradzić na masową skalę?
– Trzeba postawić na rodzinę. Innego wyjścia nie ma. Oddziały psychiatrii dziecięcej okazują się przepełnione, co powinno stać się sygnałem alarmowym. Konkretne działania podjęła Fundacja TVN. Problem jednak dotyczy wszystkich pokoleń.
– Powraca pytanie: jak żyć?
– Oczywiście, że tak. Drożyzna, brak węgla, problem gdzie się będzie mieszkać, gdy ceny wynajmu dla przybyszów spoza Warszawy, którzy nie dorobili się mieszkań, stale rosną… Ale potrzeby materialne nie wyczerpują tematu, nawet jeśli uda się je wielkim wysiłkiem wreszcie zaspokoić. Rzecz nie w tym, że gdzieś w markecie na obrzeżach miasta uda się znaleźć jogurt za 1,50 zł zamiast 3,50 zł jak w centrum i kupić w większej ilości.
– Czego brakuje?
– Gdy sąsiad zapuka do drzwi, to się nie otwiera. Zresztą rzadko puka. W trudniejszych czasach Polacy odwiedzali się częściej i bardziej interesowali sobą nawzajem. Nie potrafimy otworzyć ust do drugiej osoby. A to wstęp do tego, by otworzyć się na drugą osobę. Problem będzie narastał.
– Ale przecież pomagamy uchodźcom ukraińskim, możemy być z tego dumni?
– Tyle, że ludzie skarżą się też, że w urzędach pierwszeństwo mają Ukraińcy, a oni muszą czekać. Wiele osób pomaga, ale inni tak rzecz postrzegają. Poza tym wszyscy ci, którzy uciekli do nas spod bomb i rakiet, wnoszą tutaj własną traumę, często obserwuję matki krzyczące na dzieci bez powodu albo dzieci reagujące nadpobudliwie, co oczywiście trzeba zrozumieć. Pomoc humanitarna jest faktem, na wielką skalę. Naszą nerwowość jednak też wzmaga sytuacja za wschodnią granicą, przecież od tylu dziesięcioleci wojny tak blisko nie było. Zresztą od tego przykładu, że sąsiada napadnięto, zaczął Pan naszą rozmowę. Wzmaga to również polskie lęki.
– Z którymi Polacy muszą sobie radzić sami… I liczyć na Was, na poradę w lecznicy, ale nie na swoje państwo?
– Przed srogą zimą obywatel musi mieć poczucie bezpieczeństwa. Nie wystarczy dać mu 3 tys złotych albo radzić, żeby palił wszystkim, poza oponami i tym co podobnie szkodliwe. Zaś nasze możliwości również okazują się ograniczone. Terapia może pomóc zrozumieć problemy. Ale nie zlikwiduje osamotnienia ani znieczulicy, bo to już nie od pacjenta zależy, od nas też nie. Kontakt z rodziną promujemy. To oczywiste. Czasem radzimy, żeby pacjent następnym razem przyszedł z bliską osobą. Staramy się niwelować lęk. Zdarzają się sytuacje, gdy bliskość okazuje się iluzoryczna, łączy raczej wspólne mieszkanie i konto w banku. Warto ratować młodych przed powtórzeniem błędów, które masowo popełniali ich rodzice. Po losie seniorów widać, jak poważne one się okazują. Na Zachodzie troska o osoby starsze przejawia się mocniej, u nas coraz częściej pozostają one w zupełnym osamotnieniu. I z poczuciem goryczy, że nie tak przecież miało być. Z dnia na dzień ani nawet z roku na rok nie zmieni się takiego stanu rzeczy. Ale pracować nad tym oczywiście warto.
– Poda Pani jakiś plan minimum?
– Cokolwiek czynimy, postępujmy tak, żebyśmy nie szkodzili sobie. Innym oczywiście też. Zacznijmy od najbliższych, przyjrzyjmy się ich potrzebom. To wymaga mądrości i dojrzałości. Każdy człowiek potrzebuje szacunku i poczucia bezpieczeństwa, żeby żyć godnie.
Wszystko prawda, tylko z tym sędzią nie do końca.