Publicysta Jacek Żakowski na zawsze zapamiętany zostanie jako autor słynnej formuły: Tusku, musisz. A teraz porównał sposób zarządzania kryzysem powodziowym przez jej bohatera do zachowań Władimira Putina. Dla premiera to bolesna porażka prestiżowa. Zaś dla wyborców Koalicji 15 Października – ważny sygnał alarmowy.
Żakowski, dawny rzecznik Bronisława Geremka o ściślej kierowanego przez tego polityka zwyczajowo tytułowanego Profesorem, Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, nigdy nie ukrywał, że serce ma po lewej stronie. Zaś na tle polskiej publicystyki, w odróżnieniu od lalek Barbie płci obojga z Tomaszem Lisem na czele, celebrytów jak Monika Olejnik i dyżurnych chwalców jak Agnieszka Kublik – Jacek Żakowski wyróżnia się niezależnością sądów oraz kulturą i rzeczowością argumentacji. Kiedy więc swoim “Tusku, musisz” wsparł przywódcę liberałów – nie ulegało wątpliwości, że ma to swój ciężar gatunkowy. I pozostaje bezinteresowne. A działo się w czasach, kiedy renomowany adwokat, jeden z seniorów warszawskiej palestry, na pytanie, ile lat PiS będzie rządzić Polską odpowiadał krótko: sto.
Teraz ten sam Żakowski, niedawno jeszcze udzielający Donaldowi Tuskowi tak potężnego kredytu zaufania, ostrzega przed publicznymi zachowaniami premiera. Sposób prezentowania się Tuska jako lidera walki z powodzią, zwłaszcza publiczne besztanie urzędników przed kamerami telewizyjnymi, kojarzą się red. Żakowskiemu z praktykami Władimira Putina.
Porównanie drastyczne, ale Żakowski sporo racji ma. Wielu Polaków o umiarkowanych przekonaniach razi natrętne eksponowanie przez premiera własnej osoby. W polowym stroju, z wyrazem zatroskania na twarzy, Donald Tusk skupia na sobie uwagę w walce z żywiołem.
Oczywiście jak zauważył niedawno w wywiadzie dla “Gazety Wyborczej” psycholog Paweł Droździak – Polacy mają skłonność do personalizowania każdego kataklizmu. Ktoś pozycjonuje się w ten sposób, że z nim walczy i nas przed nim obroni. Inni zaś pozostają odpowiedzialni za klęskę żywiołową, bo coś zaniedbali, lub jeszcze czegoś innego nie dopilnowali. – Biblijna katastrofa musi mieć twarz, żeby człowiek mógł ją zrozumieć – tłumaczy dziennikarce Krystynie Romanowskiej psycholog [1].
Akcja ratunkowa ma więc mieć twarz premiera, jak postanowili rządowi planiści. Tusk bowiem pamięta, że kiedy był jeszcze w Unii Wolności, jego ugrupowanie doszło do władzy w koalicji z Akcją Wyborczą Solidarność przed ponad ćwierćwieczem, gdy w trakcie powodzi tysiąclecia z 1997 r. postkomunistyczny premier Włodzimierz Cimoszewicz całkiem dosłownie zatopił politycznie tak siebie jak towarzyszy z Sojuszu Lewicy Demokratycznej jedną tylko okrutnie arogancką wypowiedzią: o tym, że powodzianie mogli się wcześniej ubezpieczyć.
Tyle, że zatroskana twarz premiera nie wszystkich przekonuje i nie każdemu daje poczucie bezpieczeństwa w sytuacji, gdy – niezależnie od dużo poważniejszych zaniechań poprzedników – obecną władzę obwinić można choćby o to, że zwlekała z uchwaleniem ustawy o obronie cywilnej, przez co ta ostatnia… nie ma podstaw prawnych. Bo ważniejsza okazała się dla biurokratów “Polska resortowa”, konkretnie zaś zastrzeżenia ministra finansów wobec projektu MWSiA.
Nie tylko Żakowskiemu ma się to prawo nie podobać, jeszcze większy sceptycyzm wzbudza zawrócenie Marcina Kierwińskiego z Parlamentu Europejskiego, do którego wyborcy wysłali go na pięć lat. A po trzech miesiącach Tusk kazał mu wracać i zająć się koordynowaniem odbudowy dotkniętych powodzią terenów.
Zanim jeszcze wysoka fala nadeszła, Tusk wzbudził zaniepokojenie zapewne wśród wielu dotychczasowych zwolenników lub tych, co uznawali jego pozytywną rolę w najnowszej historii – swoją zapowiedzią swobodnego jeśli nie dowolnego traktowania prawa, złożoną w dodatku w trakcie spotkania z prawnikami.
Podniosły się powszechne głosy oburzenia po wypowiedzi Żakowskiego, przy czym w niektórych z nich, czy to ministra Tomasza Siemoniaka czy redaktora Bartosza Wielińskiego z “Gazety Wyborczej” trudno nie dopatrzyć się oznak pospolitego lizusostwa.
Wyborem Tuska pozostaje, czy posłucha pochlebców, czy tych, co zawczasu ostrzegają.