Na konferencję Donalda Tuska – który zresztą w gmachu Sejmu jest gościem a nie parlamentarzystą – ochroniarz wynajęty przez Koalicję Obywatelską nie wpuścił operatora Jerzego Ernsta, przed laty rannego w Iraku w tym samym zamachu, w którym zginął red. Waldemar Milewicz. Jeden z najbardziej cenionych artystów sztuki telewizyjnej a przy tym kryształowy człowiek nie mógł filmować przewodniczącego Platformy Obywatelskiej, bo pracuje dla reżimowej TVP Info.
W tym momencie najlepiej byłoby artykuł zakończyć i opisaną sytuację pozostawić Państwa ocenie. Jedno wydaje się oczywiste: zaślepieni niechęcią do telewizji państwowej, rzeczywiście zresztą ich nie oszczędzającej, a także wikłający się w długi wobec prywatnych stacji (zwłaszcza TVN), które przyjdzie im z czasem spłacać kosztem TVP – demokraci z największej partii opozycji… upadają coraz niżej.
Nie drożyzna, nie pandemia, tylko Info ich uwiera
Niedoszły prezydent kraju Rafał Trzaskowski, chociaż wybory dwa i pół roku temu przegrał z powodu braku charyzmy, a nie brużdżącej mu TVP Info – ponieważ tej pierwszej na poczekaniu nie stworzy, tę drugą przynajmniej… próbuje zlikwidować. Nie z zemsty, uchowaj Boże: lecz w zacnym z założenia formacie projektu obywatelskiego. Jeśli platformiany slang przetłumaczyć z polskiego na nasze, idzie o to, że nagle nam obywatelom zamarzyło się, żeby mieć jeden kanał na pilocie mniej. Bo nie znamy większych zmartwień w okresie drożyzny i czasie, gdy na Polskę po raz pierwszy od 1945 r. bezkarnie spadają rakiety, jak na ironię – sojusznicze.
W socjalistycznej Bułgarii kiedyś w finale krajowego pucharu pobili się piłkarze CSKA i Lewskiego Spartaka. Rozzłoszczony tym sekretarz Todor Żiwkow polecił w odwecie… rozwiązać oba kluby, pomimo kilkudziesięcioletniej tradycji, w tym sukcesów międzynarodowych, bo Lewski wyeliminował kiedyś z Pucharu Europy amsterdamski Ajax. Oba kluby odrodziły się zresztą rychło pod nowymi markami: Sredec i Witosza. A potem cichaczem powróciły do historycznych nazw, gdy rządzący od 1954 r. aż po koniec lat 80 sekretarz miał już ważniejsze niż karanie futbolistów sprawy na skołatanej głowie.
Pomysł likwidacji kanału Info, a z czasem całej TVP, bo do tego zmierzają tęższe niż Trzaskowski mózgi głównej partii opozycji – przypomina postulat zamknięcia Filharmonii Narodowej z powodu złego zarządzania przez dyrekcję. Chociaż nikt nie rozwiązuje Łódzkiej Szkoły Filmowej pomimo gorszących przypadków molestowania seksualnego przez wykładowców, które ostatnio miały tam miejsce.
“Że co?” czyli diabelska alternatywa
TVP jest bowiem dobrem wspólnym i trwałym, niezależnie od tego, co z nią wyprawiają politycy. Dotychczas tylko ją zawłaszczali i zohydzali, jak czynił to poprzedni prezes Jacek Kurski. Teraz PO-KO dobro ogólnonarodowe, prosperujące świetnie od 1952 r. zlikwiduje, by przypodobać się sojusznikom z TVN i spłacić zaciągnięte wobec nich długi wdzięczności za bezustanne wsparcie i tuszowanie najbardziej żałosnych wpadek: wystarczy wspomnieć jak gwiazdeczka tejże Agata Adamek na “wtopę” Donalda Tuska, co obrażając własnych wyborców chlapnął, że powrót do parlamentu oznacza dla niego upiorną perspektywę – zareagowała bezradnym “że co?”, kojarzącym się z najmniej rozgarniętymi bohaterkami prozy Adolfa Dygasińskiego, prozaika co jak pamiętamy “górnym tysiącem” się nie zajmował lecz społecznymi nizinami.
Tymczasem TVP nawet w obecnej swojej formie, wynaturzonej wszak i kadłubowej, wciąż pozostaje bardziej użyteczna niż szkodliwa. Także w polityce, a nie tylko jako realizatorka widowisk sportowych czy kulturalnych. Po co jest potrzebna, może się Państwo zdziwią…
Cezary Tomczyk od niedawna parkuje swoją nowiutką śnieżnobiałą beemkę z dala od głównego wejścia do Sejmu, gdzieś w okolicach pomieszczeń gospodarczych na zapleczu parlamentu. Czyni to od czasu, kiedy czołowy dziennikarz TVP Info Miłosz Kłeczek spytał go publicznie na konferencji prasowej, w jaki sposób wszedł w posiadanie tak luksusowego samochodu i czy pensja poselska (Tomczyk sprawuje mandat od 2007 r.) na jego zakup pozwala. Zaś 38-letni Cezary Tomczyk zdążył być już przewodniczącym klubu parlamentarnego Koalicji Obywatelskiej, teraz jest tam wiceszefem, ale związane z tym apanaże na pewno na zakup podobnego bawarskiego smoka nie wystarczą.
Nie kibicuję bynajmniej sekowaniu akurat polityków PO-KO, podobnie podśmiewamy się przecież w Sejmie z sympatycznego skądinąd senatora PiS i wiceministra obrony przy Mariuszu Błaszczaku Wojciecha Skurkiewicza: kpimy, że to pokrzepiające, iż dziennikarza katolickiego radia z Radomia – bo taką rolę społeczną pełnił zanim objął mandat – stać na eleganckiego peugeota “nie ze szrota” jak rymuje się naprędce w kuluarach.
Ważne, że opinia publiczna ma prawo się o tym wszystkim dowiedzieć i nie z oświadczeń majątkowych zamieszczanych na stronach parlamentu, do których przeciętny wyborca raczej nie zajrzy.
Gabriel Janowski, dawny bohater opozycji antykomunistycznej a później wieloletni parlamentarzysta, kierujący także resortem rolnictwa, zwykł powtarzać, że słowo minister oznacza sługę. I przytaczać formułę Arystotelesa, że polityka to działalność dla wspólnego dobra. Jej aktorzy, co oczywiste, nie są jednak aniołami. Nie wszyscy to wiedzą, a jeszcze mniej wspomnianych zasad przestrzega.
Polityk miarkuje się w swojej działalności, gdy wie, że znaleźć się może w krzyżowym ogniu pytań. Stąd koniec nowobogackiej ostentacji Tomczyka. Gdyby nie TVP Info – dalej mógłby pokazywać, że “kto dba, ten ma”. Nawet jeśli z wybujałej skądinąd nadmiernie, bo do kilkunastu tys. zł. na rękę pensji poselskiej (powinna wynosić dokładnie średnią krajową, wtedy mandatariusze byliby zainteresowani, żeby rosła ta ostatnia, a nie płaca minimalna, oznaczająca wyciąganie środków z kieszeni przedsiębiorców tworzących miejsca pracy, kosztem rozwoju ich firm)… na BMW odłożyć się nie da. Żeby ludzie o tym wiedzieli, ktoś jednak zapytać musi. Smutną alternatywą pozostaje bezradne “że co?” redaktorki Adamek pod adresem jej ulubionego polityka. Jeśli uznajecie Państwo, że nie mam prawa mieć do niej pretensji, iż nie rzuciła na szalę swojego celebryckiego statusu, by faworyta zatrudniającej ją stacji skontrować przynajmniej lub należycie skarcić (poniżył wszak polski parlamentaryzm i własnych wyborców, którzy aż sześć razy w dobrej wierze wyznaczali mu “upiorną – jak twierdzi – perspektywę” kolejnej kadencji) – odpowiem, że mogła przynajmniej odpowiedzieć: pomidor. Chociaż byłoby zabawnie. A tak jest strasznie. Bo jeśli to próbka tego, co czeka polskie media po wyborczym zwycięstwie Platformy-Koalicji Obywatelskiej, to żadna zmiana jakościowa nie nastąpi. Zaś zaoranie TVP oznaczać będzie, że na rynku pozostanie obok Polsatu (którego właściciela Zygmunta Solorza bardziej interesuje budowanie elektrowni, co skłania do dobrych stosunków z każdym, kto aktualnie rządzi) i niszowej więc skromnej TV Trwam – wyłącznie stacja, określona przez Andrzeja Wajdę, występującego akurat wówczas nie jako wybitny reżyser, lecz członek komitetu wyborczego kandydata PO na prezydenta Bronisława Komorowskiego, mianem “naszej telewizji”. Ze sporą dostrzegalną dozą pogardy.
– Że co? – chciałoby się więc spytać, chociaż to nie nasz copyright, a w domu i szkole nauczono nas, że “od że się nie zaczyna”. Pewnie słusznie.
Jeśli zaś Amerykanie, choćby z powodu niewysokiego poziomu TVN-owskiego przekazu wycofają się z dalszego finansowania swojej polskiej własności, Solorz skupi się już tylko na elektrowniach zaś ojca dyrektora Tadeusza Rydzyka bez dotacji po zmianie władzy nie będzie już stać na TV Trwam – na ekranie pozostanie nam obraz kontrolny. Żaden ruch pilotem nie pomoże.
Na psa urok – chciałoby się zacytować ulubione powiedzenie ludu, co go poprzedni prezes TVP Jacek Kurski krzywdząco ciemnym nazywał, chociaż tenże dokonywał trafnych wyborów konsumenckich, o czym świadczy skokowy za rządów PiS spadek liczby widzów głównego wydania “Wiadomości” i powszechna już niechęć do uiszczania obowiązującej wciąż opłaty abonamentowej.
Telewizja to przecież medium także najkosztowniejsze, chociaż dające rozpoznawalność i generujące zbiorowe emocje.
2,7 mld zł rocznie przeznaczane na TVP jako oręż propagandy partii rządzącej oburza. Senatorowie próbują dotację przekierować na onkologię i psychiatrię dziecięcą. Ale też gdyby w przyszłości doszło do próby wcale nie likwidacji TVP, lecz właśnie skutecznego przywrócenia jej społeczeństwu, co oznaczać musi powrót do koncepcji telewizji publicznej z lat 1990-2015 bez powtarzania popełnionych wówczas błędów – to akurat utrzymanie owej gorszącej dziś, bo sfinansowanej przez podatnika bez pytania go o zdanie dotacji, gwarantuje wprowadzenie fundamentalnej dla kapitalizmu i wolnego rynku zasady: płacę i wymagam.
W wypadku telewizji nie do rządzących się ona odnosi, bo pieniędzy na nią w ruletkę nie wygrali: wyjmują je corocznie z naszych kieszeni.
Trywialne zaś wydaje się tłumaczenie, że Polacy, którym odpowiada sposób przekazu właściwy dla Miłosza Kłeczka czy Adriana Klarenbacha, dziennikarzy utalentowanych i potrafiących magnetycznie skupić na sobie uwagę, chociaż o czytelnych sympatiach ideowych – mają prawo ich oglądać jako widzowie płacący abonament i podatnicy finansujący co rok wspomnianą dotację. Podobnie jak prawo do podziwiania swoich mają zwolennicy stylu Bogdana Rymanowskiego (Polsat) czy Andrzeja Morozowskiego (TVN), nie przypadkiem przywołuję postaci bardziej wyraziste od wspomnianej wcześniej red. Adamek.
Wiadomości TVP, w których za relacje dotyczące PiS odpowiadałby Miłosz Kłeczek, a za obsługę PO-KO Justyna Dobrosz-Oracz, zaś materiały śledcze przygotowaliby na przemian Wojciech Czuchnowski i Witold Gadowski, prowadzone na zmianę przez Adriana Klarenbacha i Jolantę Pieńkowską, a kierowane przez dbającego o obiektywizm przekazu Karola Małcużyńskiego – to nie żaden miraż ani nawet marzenie. Kto się zaśmieje teraz, niech ma o to pretensje do rządów PiS, które wypaczyły standardy, ale też do pazernej PO, przedtem masowo zwalniającej artystów sztuki telewizyjnej i dziennikarzy z TVP zwłaszcza w schyłkowym okresie jej rządów “na placu i Woro” (dzienniki mieszczą się na pl. Powstańców Warszawy, reszta w tym biurokracja na Woronicza).
W podobnie spluralizowanej, jak opisana w poprzednim, nie z marzeń utkanym akapicie, TVP pracowałem niewiele ponad ćwierć wieku temu jako trzydziestolatek ze świeżym doświadczeniem z drugiego obiegu. Zajmowałem się tam Ruchem Odbudowy Polski mec. Jana Olszewskiego i powstałą właśnie Akcją Wyborczą Solidarność. Relacje o Unii Wolności przygotowywała Katarzyna Kolenda-Zaleska. Główne wydanie redagowali przybyły z radiowej Trójki Grzegorz Miecugow i prawicowa senatorówna Agnieszka Romaszewska-Guzy. Gdzieś w tle przemieszczały się również późniejsze nominatki Kurskiego: Marzena Paczuska (była już szefowa Wiadomości), Danuta Holecka (zawiadująca nimi obecnie) oraz Magdalena Tadeusiak (kierowniczka TVP Polonia), a fakt, że nie stały się symbolem programu wynikał raczej z deficytu talentu niż z faktu, że ktoś je sekował: nie demonstrowały zresztą wcale wówczas radykalnych przekonań. Czasem aż do przesady umiarkowane…
Kto zaś uzna, że to bajki o żelaznym wilku, niech przypomni sobie czasy mniej odległe, kiedy to relacje z Sejmu dla TVP profesjonalnie i bez cienia stronniczości przekazywały nam z Wiejskiej Danuta Ryszkowska czy Iwona Sulik. Nie od rzeczy też przypomnieć o szefach Wiadomości z różnych czasów, przysłanych tam po to, żeby porządek zrobili, którzy we wszystkich momentach próby stawali po stronie uczciwości przekazu i zarządzanego przez siebie zespołu, jak czynił to Piotr Sławiński wskazany przez SLD czy Jarosław Grzelak powołany przez PiS.
Wybór wydaje się jasny: TVP pod kontrolą społeczną albo… obraz kontrolny.
Wszystko da się zgruzować. A nawet podpalić, wzorem ateńskiego szewca Herostratesa. Na pogorzelisku jednak buduje się trudno, zwłaszcza w kraju tak niebogatym jak Polska.
Wszyscy pamiętają słowa Jana Pawła II podczas pielgrzymki w 1979 r. na placu – nomen omen – Zwycięstwa w Warszawie. Mniej znane ale równie ważne pozostają inne, które Papież wypowiedział na lotnisku w Koszalinie w 1991 r, a więc gdy pierwszy raz do nas przyjechał po zmianie ustrojowej:
– Nie niszczcie. Zbyt długo niszczono.
To kolejny argument, żeby jeszcze raz spróbować. Politycy Platformy Obywatelskiej – Koalicji Obywatelskiej, powtarzający w sejmowych kuluarach, gdy myślą, że nikt nie słucha, albo po paru głębszych w przytulnym zresztą bistro po przeciwnej stronie Wiejskiej, iż na opinii dziennikarzy im nie zależy, bo ci i tak będą ich popierać – wskazówek Papieża, na którego dorobek często się powołują, otwarcie lekceważyć nie mogą.
Od przyszłych zwycięzców wyborów zależy, czy do losu Telewizji Polskiej z jej siedemdziesięcioletnią tradycją i kompetentną jak nigdzie indziej załogą, której żurnaliści stanowią tylko niewielki segment – odnieść będzie można z czasem słynne słowo “groza” zamykające “Jądro ciemności” Josepha Conrada, czy raczej całkiem inne optymistyczne przesłanie o nowym początku.
Rozumie to z pewnością wytrawny conradysta a nie tylko wysoki rangą polityk PO-KO Rafał Grupiński ale też wywodząca się z branży filmowej wicemarszałkini Sejmu Małgorzata Kidawa-Błońska. Co więcej i co szczególnie istotne, w miarę bliskości terminu wyborów gotowość koncyliacyjnych rozwiązań pojawić się może niespodziewanie również u obecnie rządzących, jeśli sondaże wróżyć im będą rychłą konieczność oddania władzy. Staną wtedy przed wyborem: tracą wszystko albo decydują się na historyczny eksperyment. Nie abstrakcyjny przecież. Bo telewizja publiczna przecież przez ćwierć wieku nieźle w Polsce funkcjonowała. Również teraz, niegodna już tego zaszczytnego miana za ciężkich rządów PiS, wciąż jednak za sprawą profesjonalizmu operatorów obrazu i dźwięku, asystentów i realizatorów, reżyserów i kierowników produkcji – TVP pozostaje jedną z najsprawniejszych w kraju firm o rozpoznawalnej marce.
Nie zastąpią jej garażowe stacje prywatne, zresztą po co miałyby wystawiać w teatrze telewizji sztuki Szekspira czy współczesnych awangardzistów albo organizować koncerty ambitniejsze niż sylwestrowa gala z celebryckim przekazem pomnażanym później przez Pomponiki, Plotki i Pudelki, niczego tym mediom, pożytecznym przecież, nie ujmując.
Dopóki jest na czym budować, niszczyć nie potrzeba.