O książce Bohdana Urbankowskiego „Ja, Szekspir. Ja, Bóg”

W tym samym czasie, gdy wielka polska pisarka Olga Tokarczuk otrzymuje literackiego Nobla – dostajemy jeszcze jeden sygnał, że polska proza ma się świetnie. Bohdan Urbankowski, autor pomnikowego eseju o duchowości Józefa Piłsudskiego pięknie ożywia konwencję czarnej powieści. „Ja, Szekspir. Ja, Bóg” to rzecz ważna, prestiżowa, snobistyczna nawet.

Łukasz Perzyna

publicysta pnp24

Wszystko bowiem, co w publicystyce Urbankowskiego razi dosłownością czy apodyktycznością jak we wcześniejszym „Pierścieniu Gygesa” [3], gdy sytuacja aż się prosi o niuanse – w fikcji staje się atutem. Ubarwia i uatrakcyjnia. Wystarczy wskazać, że kapusie z drugiego planu noszą… autentyczne nazwiska luminarzy, cenionych w świecie, a autor daje do zrozumienia, że w razie czego udowodni, że miał podstawy, by ich w tej roli do książki wprowadzić.

Urbankowski zawsze pozostawał człowiekiem odważnym. Wspierał nie tylko ideowo, ale własnymi kontaktami i całym know-how podziemnego redaktora i wydawcy, represjonowaną ostro przez władze Konfederację Polski Niepodległej. A czynił to skutecznie w czasach, gdy koledzy ze stołówki Związku Literatów woleli bezpieczniejsze ugrupowania. Nie marnował też szans, by ważne sprawy przeforsować w oficjalnym życiu literackim, w pismach trafiających do kiosków, empików, domów kultury i bibliotek.

Bohdan Urbankowski w połowie lat 80. w oficjalnej „Poezji” opublikował słynny esej „W rozdartym świecie” o stalinowskim zaangażowaniu polskich literatów, za który władza rozbiła redakcję miesięcznika [4]. Zawyli też wtedy z oburzenia nobliwi koledzy ze stołówki ZLP, bo Urbankowski nie oszczędził środowiskowych autorytetów. Szarga je również dzisiaj z pełną premedytacją. Wystarczy wskazać, że jego bohater, esbek – postać fikcyjna, ale nie bez pierwowzorów w realu, ma wśród kapusiów i konsultantów reportera występującego na kartach powieści jako „Kapuś-cinski” (dokładnie tak, z tire w środku) a nawet księdza biskupa Józefa Życińskiego, czołowych felietonistów PRL Passenta i Toeplitza, ale też Włodzimierza Odojewskiego, autora wybitnej powieści o rzezi wołyńskiej „Zasypie wszystko, zawieje…”.

Książka nie jest jednak o tym, kto donosił (poświęcony temu zagadnieniu „Pierścień Gygesa” nie wzbudził aplauzu, podobnie jak skandalizujące na siłę publikacje Joanny Siedleckiej), tylko w jakim stopniu oficerowie prowadzący wpłynęli na realny świat literatury i społecznych autorytetów. Zanim Akces, wydawnictwo prowadzone przez dawnych bohaterów drugiego obiegu wydawniczego z pokolenia NZS-u, postanowił wydać tę prozę, trzy inne mniej odważne oficyny odmówiły.

Nie jest to jednak kolejna powieść o służbie bezpieczeństwa, tylko historia wiejskiego chłopaka z pokolenia dzieci wojny, który zanim trafi na salony, przeżyje tragedię, która zmusi go do wyruszenia w świat. Zmieniają się również kontakty narratora z Panem Bogiem. Najlepiej zresztą on sam, prosty chłopak ze wsi, nam o nich opowie:

“Ciągotki do filozofii to miałem od maleńkości, to się wzięło z moich sporów, a czasem i kombinacji z Bogiem. Jak byłem zupełnym szczylem, to każdego wieczora modliłem się o rower, aż babcia się nie mogła nadziwić. W Szczepanówce był jeden, ale miał go syn kułaka, nawet pojeździć nie dał. Modliłem się – lecz to nie dawało efektu. Zrozumiałem, że Bóg tak nie działa. Więc podprowadziłem rower, do Boga pomodliłem się o przebaczenie. To zadziałało. To był początek filozofii (..)”.
Bohdan Urbankowski “Ja, Szekspir. Ja, Bóg”

O filozofii będzie dalej mnóstwo, od wulgarnego marksizmu po egzystencjalizm i wszystkie powojenne nowinki, bo bohaterowi przyjdzie działać w nadbudowie ideologicznej, jak określi tę sferę powojenna władza. Opuszczający rodzinną wieś w poszukiwaniu uprowadzonej przez radzieckich żołnierzy siostrzyczki, mógłby trafić do lasu do Wyklętych. Ale odnajdzie się w szkole z internatem, gdzie zaopiekuje się nim bibliotekarz z kontaktami w resorcie. Narrator staje się jednym z tysięcy wiejskich chłopaków, do których ubecki slang przemówi mocniej niż inna drętwa mowa w parafialnym kościele, a wiedza wtłaczana do głów na kursach własnych i sojuszniczych stanie się prawdą objawioną. Po otrzymaniu mieszkania w resortowym bloku z portierem na dole nie pomyślą już nigdy o powrocie do krytej strzechą chałupy.

Wiejski chłopak przebije się do elity, gdzie żywiołem stanie się weekend w Kazimierzu, wyjazdowe seminaria z filozofii, Dom Architekta i stołówka Związku Literatów, branżowe nagrody i gale, wczasy na Krymie oraz delegacje do Moskwy. Życie towarzyskie i uczuciowe dopełnią kontakty męsko-damskie z ni to agentkami ni to nałożnicami. Znamy doskonale ten klimat z filmu „Różyczka” Jana Kidawy-Błońskiego. Podobnie jak tam esbecy i ich agenci nie przestają być postaciami tragicznymi, ale Urbankowski w swojej powieści – inaczej niż Władysław Pasikowski w „Psach” – nie przypisuje im paradoksalnego katalogu zasad ani nie przyznaje prawa do patosu. Bliżej pewnie prawdy historycznej.

Czarnym klimatem „Ja, Szekspir. Ja, Bóg” przypomina powstałe w latach 80 i inspirowane sprawą zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki „Reguły gry”, świetną prozę autorstwa filozofa prof. Jerzego Niecikowskiego. Trzymający się zbyt mocno schematów Urbankowski nie doścignie jednak psychologii postaci z „Na grobli” Eustachego Rylskiego, pokazującej intrygi służb wokół wielkiego pisarza, w którym nietrudno doszukać się rysów Jarosława Iwaszkiewicza. Zamiast wartkiej narracji oferuje nam Urbankowski rodzaj rebusu, nie resortowego – proszę się nie obawiać, że temat pożarł autora, jak zdarza się to eksperymentatorom w zoologii – tylko kulturowego. W meandrach tej prozy odnajdziemy historie Fausta i Hioba, konwencję wolterowskiej powiastki filozoficznej, powieści edukacyjnej i paradokumentalnej, autentyczne wątki i postaci, również kpinę z modnych od trzech dekad wspomnień resortowych bohaterów od Kiszczaka po Nielegalnych.

Esbek z powieści Urbankowskiego wpływa na losy innych. Chociaż nie zawsze radzi sobie ze swoim własnym. I tu znajduje kontynuację gra narratora z Panem Bogiem, zapoczątkowaną cytowaną modlitwą o wybaczenie za kradzież roweru. Urbankowski świetnie gra konwencjami powieści łotrzykowskiej, doprowadzonymi przed laty do perfekcji przez Tomasza Manna w „Wyznaniach hochsztaplera Feliksa Krulla”. Fenomen bohatera polega na tym, że pomimo przyspieszonej edukacji resortowej wciąż z gruba ciosany i kiepsko mówiący po polsku (błędy językowe powracają w stylizowanej narracji, z ćwierćinteligenckim przejdźmy do adremu), usidla mądrzejszych od siebie, posługuje się nimi dla celów swojej służby, uzależnia i korumpuje lub jeśli się to nie uda – przynajmniej wprowadza w błąd, kieruje ich uwagę na boczne tory, podważa zaufanie do przyjaciół.

Kokonem podłości obudowuje społeczne autorytety w czasach, gdy władza nie była już w stanie wykreować własnych: literacki upadek tych, co poparli stan wojenny (Przymanowski od Szarika i Bratny z „Rokiem w trumnie”) przypominał przecież niski poziom zawodowy obecnych nielicznych chwalców PiS w środowisku literackim (Rymkiewicz czy Wencel). Dlatego urzędnicy od kultury – tak wtedy jak i teraz – potrafili lepiej niszczyć, niż kreować. A służby ich w tym wspomagały, prowadząc niekiedy własną grę. Same się przy tym zmieniały. Nie wyrzekając się jednak przemocy – od działań nieznanych sprawców po publiczne zniesławienie.

“Ja, Szekspir. Ja, Bóg” – okładka

Kto przebrnie przez zawarte w tej książce bogactwo aluzji i mitów, historii i wątków – temu należy się swoisty certyfikat erudycji. Niewykluczone więc, że przeczytanie pierwszej od dawna powieści Urbankowskiego stanie się formą snobizmu. Ale też pisarz sam za to wynagradza: powierza nam opowieść naprawdę interesującą. Bohaterowie – nawet jeśli mają autentyczne pierwowzory – nie stają się kukiełkami. A nas nie przestaje obchodzić ani ich los, ani ten, jaki sami zgotowali innym.

Nie zdradzajmy zakończenia, chociaż to nie kryminał. Dodajmy tylko, że w nowej Polsce rola bohatera – esbeka wcale się nie zmniejszy. Wprost przeciwnie, przybędzie mu jeszcze jeden obowiązek: wystawiania innym świadectw moralności. Urbankowski świetnie tu wychwytuje jeden z największych paradoksów naszej najnowszej historii. I ułatwia nam jej zrozumienie.

[1] por. Bohdan Urbankowski. Józef Piłsudski. Marzyciel i strateg. Warszawa 1997
[2] Bohdan Urbankowski. Ja, Szekspir. Ja, Bóg. Akces, Warszawa 2019
[3] por. Bohdan Urbankowski. Pierścień Gygesa. Akces, Warszawa 2015
[4] por. Bohdan Urbankowski. W rozdartym świecie. „Poezja” nr 3 z 1986
[5] Bohdan Urbankowski. Ja, Szekspir, op cit, s. 324

Czytaj o kulturze i książkach:

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 16

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

PRZEZzdjęcie blogpress.pl
Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here