Druga śmierć legendy?
Marka Ursusa wydawała się już uratowana. Dzięki Andrzejowi Zarajczykowi w lubelskich zakładach produkowano traktory dla Afryki. Powstało kilkaset miejsc pracy. Udaremnienie możliwości wytwarzania przez Ursus autobusów elektrycznych może oznaczać jego koniec.
Łukasz Perzyna
Zaproszenie do rozmów w sprawie Ursusa POL-MOT Holding otrzymał od Bumaru jako jedna z co najmniej trzech firm. – Przystąpiliśmy do nich ochoczo – wspomina przewodniczący rady nadzorczej Andrzej Zarajczyk. Wielka fabryka w warszawskiej dzielnicy Ursus w tym momencie już nie pracowała. Ostatnie zamówienie na sto ciągników pochodziło z Nigerii. Pracowało w dawnych zakładach mechanicznych już tylko 200 osób. Robotnicy podbijali karty zegarowe lub organizowali zakładowe rozgrywki w piłkę nożną. W pustych halach hulał wiatr.
Nabywcy – ostatecznie po wycofaniu się konkurentów Zarajczyk pozostał sam na placu – zapłacili 8 mln zł za znak firmowy oraz 5 mln zł za zawartość magazynów. Majątku już nie było. Pochłonęły go poprzednie operacje biznesowe wokół firmy i próby jej ratowania, jedna mniej skuteczna od drugiej.
W wyniku negocjacji z Bumarem zakupiono prawa do nazwy i dalszego wytwarzania pod nią traktorów. Trud ich produkcji podjęto w Lublinie, po rewitalizacji tamtejszej fabryki samochodów ciężarowych, gdzie przedtem Daewoo wytwarzało pojazd lublin. Tworząc zespół ludzi, nowi właściciele bazowali na notowanej na giełdzie spółce Warfama, produkującej w Dobrym Mieście i Opalenicy naczepy, przyczepy, rozrzutniki do obornika oraz prasy zbierające. W ciągu roku do homologacji zgłoszono nowe traktory, kontynuowano też dotychczasową linię Masseya.
– Produkcję ulokowaliśmy w Lublinie, ale tempo było warszawskie – podkreśla Andrzej Zarajczyk. W krótkim czasie przyniosło to sukcesy rynkowe. Ursus prowadził wtedy intensywną promocję za granicą, sprzedawał traktory do Niemiec i na Bałkany. Ruszyła machina, której wdrożenie kosztowało spore środki. Nowi właściciele odkupili od syndyka i wyremontowali halę w Lublinie. Produkcję finansowano ze środków własnych i kredytów. Szefowie spółki nie wypłacali sobie dywidendy. Poziom płac zarządu należał do najniższych wśród wszystkich notowanych na giełdzie spółek. Zatrudnienie w szczycie powodzenia firmy sięgnęło 1500 osób, teraz wobec kryzysu spadło do 800. Tworzenie nowych miejsc pracy w Lublinie, w regionie ogarniętym masowym bezrobociem, zyskiwało konkretny wymiar społeczny. Przez lata Ursus pozostawał budującym przykładem odrodzenia historycznej i całkowicie polskiej marki przemysłowej.
Dlaczego polskie państwo niszczy Ursusa?
Nie ma wiadomości, która by bardziej ucieszyła. Firma Ursus „w cuglach” i bezapelacyjnie wygrała wielki przetarg na wyprodukowanie tysiąca autobusów elektrycznych w Polsce. Udowodniła tym samym, że nie tylko nie ma konkurentów w kraju, ale nikt w Europie nie może się z nią równać. Wypada zapytać: Polski Fundusz Rozwoju – z Panem Prezesem Pawłem Borysem […]
Jednak w 2015 r. nastąpiło załamanie rynku wewnętrznego, spowodowane trudnościami z rozdziałem środków na rozwój obszarów wiejskich, pochodzących z unijnego programu dopłat Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich. Unia żądała, żeby każdy wniosek opatrzony był biznes planem i przygotowany w formie elektronicznej. Tymczasem Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa nie posiadała wtedy odpowiedniego oprzyrządowania i nie była w stanie go zainstalować. Stąd wzięły się ogromne opóźnienia. Rolnicy nie kupowali ciągników, bo środki na nie brali zwykle z dopłat. Rynek z 20 tys sprzedanych traktorów rocznie skurczył się do 5 tys. Oznaczało to załamanie. Ursus został z rozpędzonymi inwestycjami, ale bez sprzedaży. Nadzieję dał mu program „Go Africa”.
Ursus podjął duży wysiłek promocyjny, którego celem stała się ekspansja na rynki afrykańskie. Skutkowało to podpisaniem z Etiopią umowy na budowę linii montażowej traktorów Ursus pod Addis Abebą. Pomysłodawczynią, żeby użyć kredytu wynikającego z członkostwa Polski w OECD była ówczesna wiceminister spraw zagranicznych Beata Stelmach. Wstępując do skupiającej najlepiej rozwinięte kraje świata organizacji międzynarodowej OECD Polska, obok licznych korzyści, przyjęła również zobowiązanie corocznego przekazywania na potrzeby pomocy rozwojowej 1,2 proc. PKB.
Minister Ardanowski atakuje publicznie Ursusa
Minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski 24 stycznia w porannym programie „Money. To się liczy” zaatakował polskie przedsiębiorstwo przemysłowe Ursus, oskarżając je o „wyłudzanie pieniędzy”. Minister Ardanowski mówił o wsparciu Ursusa, którego propozycje ocenił jako „oczekiwanie finansowania firmy, produkcji i eksportu za pieniądze państwowe. Nie było żadnych sensownych propozycji. Chodzi o zaangażowanie wielkich pieniędzy państwa. A […]
Wicepremier Grzegorz Kołodko, który te zapisy negocjował, wywalczył, żeby środki te przekazywano krajom rozwijającym się w formie kredytów wiązanych. Beneficjent musiał zakupić wybrane przez niego formy pomocy w kraju, który mu jej udzielał, ale za jego środki, a nie własne. Rządy krajów rozwijających mają prawo wybrać czy wolą linię produkcyjną traktorów czy szpital.
Prezydent Andrzej Duda wizytował projekt etiopski, odwiedzał zakłady pod Addis-Abebą. Inwestycja niezmiernie poprawiła wizerunek Polski wśród państw afrykańskich. Okazało się to istotne, bo w tym samym czasie Polska ubiegała się o członkostwo w Radzie Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych. W tym czasie przewodniczący Unii Afrykańskiej podawał projekt ursusowski jako przykład dobrych działań państw europejskich w regionie, w trakcie szczytu tej organizacji. Pozwoliło to uzyskać w głosowaniu w ONZ 100 procent poparcia krajów afrykańskich dla miejsca Polski w Radzie Bezpieczeństwa.
Dzięki Ursusowi Etiopia otrzymała 3 tys. traktorów, Tanzania 2,4 tys. Kłopoty ekspansji w Afryce pojawiły się, gdy w imieniu MSZ sprawą w miejsce Beaty Stelmach zaczęła się zajmować wiceminister Katarzyna Kacperczyk. Wtedy właśnie złożono wniosek o rozbudowę w Etiopii linii montażowych, inny o budowę linii w Tanzanii za 100 mln. Wezwany do Ministerstwa Spraw Zagranicznych i potraktowany obcesowo Andrzej Zarajczyk dowiedział się, że Ursus „nie może brać wszystkiego”, więc resort nie będzie pomagał.
Jednak zgodnie z mechanizmem kredytowania pomocy rozwojowej to nie polski rząd, tylko beneficjenci z Afryki mieli decydować o wyborze. Przedstawiciele Ursusa nie wiążą zmian w podejściu do przedsięwzięć ich firmy ściśle z żadną opcją polityczną, chociaż pozostaje faktem, że nasilenie problemów nastąpiło w czasie sprawowania władzy przez obecny rząd. Wstrzymany został kredyt dla Zambii, która wystąpiła o 100 mln dol na sfinalizowanie budowy linii montażowej traktorów. Co charakterystyczne, kontrakt na kredyt został najpierw parafowany przez urzędników Ministerstwa Finansów oraz Ministerstwa Spraw Zagranicznych po czym nie wprowadzono go w życie decyzją kierownictwa… obu tych resortów. W efekcie to, co miało zastąpić sprzedaż na załamującym się rynku wewnętrznym, zostało nagle zahamowane przez administracyjny sprzeciw.
Nie brakowało jednak kolejnych ofert. Napływały nie tylko z krajów afrykańskich, skąd zgłosiły się Gwinea, Ghana i Senegal, ale również spoza tek obszaru geopolitycznego – także z Azji: z Mongolii i Kirgistanu. Wiadomo, że gdy Mongolia wystąpiła o budowę traktorów z pomocy rozwojowej, zwłaszcza że marka Ursus dobrze jest tam pamiętana z dawnych lat, ambasador Polski w tym kraju powiedział: – Jak chcecie ten kredyt, skreślcie Ursus.
W tym czasie przedstawiciele firmy spotykali się już ze zmasowaną blokadą zarówno w MSZ jak w Ministerstwie Finansów. Oprócz wiceminister Kacperczyk nieżyczliwie do Ursusa odnosili się: Marek Ziółkowski – były ambasador w Kenii i wiceminister, dyrektor departamentu współpracy ekonomicznej w MSZ Maciej Fałkowski, wiceminister finansów Piotr Nowak oraz dyrektor departamentu w Ministerstwie Finansów Jacek Barylski. Liczni przedstawiciele władz nie tylko nie próbowali promowania Ursusa za granicą, co w wypadku inwestujących za granicą polskich firm pozostaje jednym z zadań MSZ – ale zaczęli rozpowszechniać nieprawdziwe pogłoski, że traktor Ursusa nie jest wyrobem polskim tylko chińskim. W rzeczywistości pozostaje on rynkowym konkurentem ciągników z Chin.
Szefowie Ursusa ucieszyli się więc, gdy nadeszły wyniki kontroli z urzędów skarbowych, badających polskość wyrobów, objętych programem rozwojowym OECD. Kontrole wykazały, że produkty Ursusa w 70-90 proc wypełniają standardy polskości, przy wymaganych na potrzeby tego programu 60 proc.
Kontraktowi z Zambią towarzyszył wątek sensacyjno-kryminalny. Dwóch izraelskich obywateli przyjechało z propozycją odblokowania kredytu za 20 mln dolarów – czyli 20 proc jego wartości. Zostali aresztowani przez nasze Centralne Biuro Antykorupcyjne, po czym zwolnieni za wysoką kaucją.
Ursus zaś podjął kolejne działania, żeby załatać dziurę w budżecie firmy, spowodowaną nieudolnością urzędników przy rozdziale dopłat z Unii Europejskiej oraz zahamowaniem dostępu do kredytów rozwojowych w ramach pomocy OECD. Firma zdecydowała się na program autobusów elektrycznych. Szybko gromadzono kadrę i niezbędne środki. W niedługim czasie udało się homologować całą serię autobusów miejskich długości 10-18 metrów, najpierw z napędem diesla, potem elektrycznym.
Wreszcie pojawił się autobus o napędzie wodorowo-elektrycznym, również homologowany i dopuszczony do ruchu. Ursus wygrywał kolejne przetargi, organizowane przez miasta. Co ważne – znaczna część kadry, zwolnionej wcześniej w wyniku kryzysowych zjawisk, znalazła zatrudnienie w spółce produkującej autobusy. Działo się tak pomimo sporych napięć finansowych.
Pojawiły się bowiem problemy z pozyskiwaniem środków na finansowanie realizacji wygranych przetargów. Bank Ochrony Środowiska blisko 9 miesięcy rozpatruje wniosek w tej sprawie. W tym samym czasie PKO BP wypowiada umowę kredytową na finansowanie – jedną z siedmiu przez Ursus zawartych. Postępuje tak polski bank państwowy, stawiając Ursus z dnia na dzień w dramatycznej sytuacji, chociaż siedem innych banków, w tym zagraniczne, nie podejmuje nerwowych działań i zachowuje dotychczasowe zasady. Tylko PKO BP przystępuje do egzekucji, co zmusza Ursus do przyjęcia przyspieszonego programu restrukturyzacji, a zarząd do poszukiwania nabywcy na spółkę Ursus Bus. Działania prezesa PKO BP Zbigniewa Jagiełły i wiceprezesa Jakuba Papierskiego niszczą w ten sposób ledwie co odradzający się polski przemysł motoryzacyjny.
W tym samym czasie Polski Fundusz Rozwoju odmawia pomocy w dokapitalizowaniu projektów Ursusa, chociaż zarazem ogłasza, że zakupi 30 proc udziałów za 300 mln zł w firmie Solaris, będącej już wtedy w hiszpańskich rękach. Realnie posiadanie mniejszościowych udziałów w hiszpańskiej firmie nic Funduszowi nie daje, a Ursus to polski kapitał, wart wspierania w zgodzie z celami, dla których powołano PFR. Dla sanacji Ursusa wystarczyłoby 100 mln zł, pozwalające na zachowanie płynności.
Państwo z dykty i paździerza zadaje ostateczny cios Ursusowi
W każdym normalnym kraju środki na innowacje, rozwój, szczególnie te wspierana przez Unię, są kierowane do krajowych przedsiębiorstw.
Z kolei Narodowe Centrum Badań i Rozwoju odstępuje od wygranego przez Ursus przetargu na prace nad elektrycznym samochodem dostawczym. Oznacza to pogrzebanie projektu rozwoju elektromobilności i polskiej motoryzacji. Stawką jest jeżdżący już prototyp elektrycznego samochodu dostawczego. Stwarzał on w razie powodzenia na rynku szansę odbudowy motoryzacji w Polsce. Najistotniejszą przeszkodą dla rozwoju motoryzacji w PRL pozostawał brak odpowiednich silników. Ich dobry projekt zbyt dużo kosztował. Po zmianie ustroju podobną barierą stały się wymogi emisyjne. Przejście na napęd elektryczny oznacza likwidację tego kłopotu. Polski dostawczak elektryczny stwarzał szansę dla całej rodzimej motoryzacji, gdzie pozostały już tylko montownie, na samodzielny produkt.
Agencja Rozwoju Przemysłu mogła jego projekt dokapitalizować, ale tego nie zrobiła. Dziś rysunki osobowego samochodu elektrycznego, który ma być produkowany w Polsce zamawia się w niemieckiej firmie projektowej EDAS. Zresztą wcześniej ta sama firma, przeprowadzając audyt Ursusa, wydała doskonałą opinię o jego przygotowaniu do produkcji autobusów.
W tej dziedzinie Ursus korzystał z kadr i tradycji konstrukcji Jelcza, Autosanu i Lublina, które – jeśli nie przetrwa – zostaną bezpowrotnie zmarnowane. Ursus zgłaszał chęć współpracy z Autosanem, ale oferty nie podjęto. Za naturalne uznawali szefowie Ursusa współdziałanie swojej firmy jako jednej z najstarszych marek wytwarzających sprzęt rolniczy z inną, o podobnie bogatych tradycjach, również ze względów patriotycznych. Kooperacja motywowana byłaby ekonomicznie: Autosan ma duże zatrudnienie, Ursus – produkt z wymaganymi homologacjami. Autosan wprawdzie uzyskał pomoc państwa, ale nie okazała się ona skuteczna. Firma nadal ma kłopoty i wymaga intensywnego dokapitalizowania.
Spółka Ursus Bus wygrała przetarg organizowany przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju na 1070 sztuk autobusów elektrycznych dla kilkudziesięciu polskich miast. Ale późniejsze decyzje okazały się dla firmy niekorzystne.
700 tys traktorów Ursusa wciąż pracuje na polskiej wsi, jeszcze dziś stanowią połowę wszystkich ciągników na polskich polach. W razie ponownego upadku firmy – raz już przecież odrodzonej – części do nich trzeba byłoby sprowadzać z zagranicy, np. z Turcji gdzie działa wciąż produkcja Massey-Fergussona, lub z Niemiec. Dlatego protesty w obronie Ursusa organizowali w ostatnich dniach ceniący tę markę nie tylko ze względu na jej historię polscy rolnicy.
[Total_Soft_Poll id=”21″]
Czytaj o Ursusie: