Uścisk dłoni Putina

0
81

Decyzja portugalskiego sekretarza generalnego Organizacji Narodów Zjednoczonych Antonia Guterresa, żeby zaszczycić swoją obecnością szczyt BRICS, którego gospodarzem w Kazaniu jest Władimir Putin, nie przybliża nas z pewnością do pokoju na Ukrainie, chociaż o to właśnie gość spotkania zaapelował. Nie w ten sposób uprawia się dyplomację, a tym bardziej skuteczną politykę.

Za wcześnie oczywiście, żeby mówić o nowym Monachium, chociaż pewne analogie nasuwają się same. W 1938 r. w niemieckim mieście najpotężniejsze państwa Europy zadecydowały o  losie Czechosłowacji bez jej udziału. Podobnie w Kazaniu zabrakło przedstawicieli Ukrainy, z oczywistych względów: BRICS to porozumienie Brazylii, Rosji, Indii, Chin i Republiki Południowej Afryki, do którego teraz doszlusowały Iran, Egipt, Zjednoczone Emiraty Arabskie oraz Etiopia, zaś akces Argentyny zablokował roztropnie jej nowy i wzbudzający w rodakach nadzieje po dekadach kryzysu prezydent Javier Milei. 

Nie da się ukryć, że BRICS to porozumienie zwrócone przeciwko Zachodowi, a faktyczny jego cel stanowi okrążenie wolnego świata. Z tworzących tę alternatywną wspólnotę państw Indie bywają wprawdzie nazywane największą na kuli ziemskiej demokracją, ale pomimo to trudno je uznać za modelowy przykład funkcjonowania tego ustroju. Jego standardy realizowane są wprawdzie w Brazylii za Ignacio Luli da Silvy, byłego związkowca-metalowca czasem porównywanego z Lechem Wałęsą, ale gdy rządy tam sprawował bezpośredni poprzednik Jair Bolsonaro, dawało się w tym wielkim kraju odczuć raczej tendencje autorytarne. Również RPA daleko odeszła od czasów, gdy za Nelsona Mandeli podziwiana była przez wolny świat za pojednanie po latach okrutnych sporów wewnętrznych. Pozostali adepci BRICS to dyktatury: czasem w miarę oświecone (jak w wypadku szejków z Emiratów czy egipskiego marszałka Sissiego, który do władzy doszedł drogą dyskretnie popieranego przez Zachód zamachu stanu po tym, jak wybory wygrali nad Nilem fundamentaliści islamscy, od razu likwidujący demokrację, co ich do władzy wyniosła) – częściej niczym nawet nie maskowane jak w dwóch BRICS-owych mocarstwach: Rosji Putina i Chinach Xi Jinpinga, co zdążył pogwałcić nawet zasadę rotacji pokoleniowej u steru rodzimej partii komunistycznej, wprowadzoną przez towarzyszy w poprzedniej w miarę odnowicielskiej fazie. Zaś o demokracji w odniesieniu do rządzonego przez ajatollahów Iranu nie ma co nawet wspominać.

Fałszywy koncert i kremlowskie kuranty

Na szczęście dla Ukrainy a także dla Polski i całej “wschodniej flanki” Sojuszu Atlantyckiego – ONZ nie uosabia dziś “koncertu mocarstw” jakie decydowały w Monachium o losach Czechów i Słowaków pod ich nieobecność. Co nie znaczy oczywiście – jeśli trzymamy się akustycznych porównań – iż musi występować w roli wzmacniacza kremlowskich kurantów. Ani że jej sekretarz powinien podążać szlakiem tych, których sam Włodzimierz Lenin nazwał pożytecznymi idiotami. 

Organizacja Narodów Zjednoczonych wciąż stanowi porozumienie zwycięzców II wojny światowej. Zbyt wiele czasu od niej minęło, żeby nie stała się strukturą zmurszałą. Jej znaczenie zdezaktualizował przełomowy czas 1989-91, od wyborów w Polsce poprzez aksamitną rewolucję w Czechosłowacji i demokratyczny przewrót zbrojny w Rumunii aż po rozpad Związku Radzieckiego. ONZ nie tylko nie miała wpływu na ówczesne wydarzenia, ale nawet nie starała się odegrać znaczącej w nich roli. Nie wsparła tych, co żelazną kurtynę obalali. Nie zapobiegła też późniejszym potwornościom w Trzecim Świecie: jak rzeź plemienna w Rwandzie czy objęcie władzy przez afgańskich talibów. 

Również z tego powodu wizyta sekretarza generalnego Guterresa u Putina – bo tak ją trzeba interpretować – nie ma waloru istotnej misji pokojowej, lecz raczej format moralnej omyłki. 

Obrońcy tej kontrowersyjnej podróży posłużą się zapewne argumentem, że o pokój warto apelować zawsze i wszędzie, bo tak wielką wartość stanowi. Odniesienie tej zasady do spotkania, którego gospodarzem jest agresor okazuje się jednak nadużyciem dość oczywistym.

Antonio Guterres popełnił dodatkowy błąd na szczycie w Kazaniu, zestawiając sytuację na Ukrainie z okrucieństwami w Strefie Gazy. Nikt nie kwestionuje cierpień tamtejszej ludności cywilnej. Jednak do eskalacji przemocy na Bliskim Wschodzie, w tym męczeństwa palestyńskich cywilów masowo mordowanych przez izraelską soldateskę i śmierci uczestników międzynarodowych konwojów z pomocą humanitarną, przyczyniła się wcześniejsza napaść terrorystycznego Hamasu na Izrael, której ofiarą stała się tamtejsza ludność cywilna. Jeśli zaś chodzi o pełnoskalową wojnę na Ukrainie, jaką wszczął Putin 24 lutego 2022 roku, to można ją odbierać raczej jako najbardziej złowrogi od zakończenia II wojny światowej w Europie przejaw przemocy państwowej. Sprzeczny z Kartą Narodów Zjednoczonych, na którą teraz powołuje się sekretarz generalny Antonio Guterres, widzący w niej fundament przyszłego rozwiązania pokojowego. 

Kreml nawet nie udaje, jak w bolszewickich czasach               

Nawet bolszewicy na początku swojej drogi do przyszłego panowania nad połową świata głosili przecież “pokój bez aneksji i kontrybucji”. Putin nawet nie udaje, że byłby skłonny na to przystać. Zaś pozwolenie Kremlowi na to, żeby zatrzymał Krym, Donieck i Ługańsk – nasuwa kolejną niebezpieczną analogię z konferencją monachijską, po której liderzy mocarstw zachodnich przekonali się, że przejęcie przez Niemcy Sudetów wraz ze znajdującymi się tam fortyfikacjami tylko zachęciło je do kolejnych podbojów.

Podróż do Kazania odebrać więc można w podobnych kategoriach jak drogę do Canossy. ONZ, werbalnie wciąż wierna szczytnym celom, zawartym w swojej Karcie, ukorzyła się przed  uzurpatorem. Zapewne nie uzyskując nic w zamian. Nawet jeśli wybory w Stanach Zjednoczonych wygra Donald Trump, kontakt z Putinem nawiązywać będzie z pewnością bez pośrednictwa Guterresa. Lider Organizacji Narodów Zjednoczonych wystawił więc na szwank własną i jej reputację, konkretów w zamian nie zyskując. Bojkot Putina został przełamany. Na Ukrainę wciąż spadają rosyjskie rakiety. A wolnemu światu, który z podatków swoich obywateli utrzymuje anachroniczną ONZ, pozostaje tylko wstyd.

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 6

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here