Wariant Clintona, manewr Tuska

0
50

Polska polityka nie ogranicza się jednak do wojny plemiennej, bo nagle dość nieoczekiwanie pojawił się w niej motyw kooptacji. Z czego cieszyć się wypada, bo lepszym zamiarem okazuje się nawet “wrogie przejęcie” elektoratu oponentów, niż okopywanie się na dotychczasowych pozycjach. 

Bill Clinton wygrał wybory prezydenckie w 1996 roku – dzięki czemu w trzy lata później wprowadził nas do NATO, co dziś stanowi filar polskiego bezpieczeństwa – bo odebrał Republikanom część wyborców, a we własnym demokratycznym obozie skutecznie poskromił radykałów, zrażających do niego umiarkowany elektorat. W ponad ćwierć wieku później Donald Tusk próbuje podobnego manewru. Kosztem PiS i Konfederacji, których część zwolenników stara się pozyskać. 

Na razie wszystko się premierowi udaje: do zawieszenia prawa do azylu na granicy białoruskiej przekonał przywódców Unii Europejskiej, którzy przyznali,  że skoro sytuacja jest nadzwyczajna, to rutynowe procedury siłą rzeczy przestają obowiązywać. Tym samym najemnicy nasyłani do nas przez reżimy białoruski i kremlowski tracą status świętych krów. Unijni liderzy okazali się roztropniejsi od rodzimych hunwejbinów z TVN czy Nowej Lewicy, uznających nadrzędność po sekciarsku pojmowanych praw człowieka (jakby nie łamały ich na co dzień nasyłające do nas nieproszonych gości dyktatury) nad prawem polskich obywateli do bezpieczeństwa własnych domów i rodzin.

Zdecydował aspekt praktyczny: przywódcy państw Unii Europejskiej wiedzą doskonale, że współcześni barbarzyńcy nie zatrzymają się na linii Wisły ani nawet Odry, bo nie zaliczana do krezusów Polska pozostaje dla nich mało atrakcyjna jako kraj docelowy.  Po socjal pojadą więc dalej. Jak po swoje. Polski premier, który nie tak dawno przecież pełnił rolę prezydenta Zjednoczonej Europy wykazał, że wie, jakimi przesłankami kierują się liderzy państw członkowskich. Nie ma powodu, żeby go za to oklaskiwać, zrobią to lepiej inni, bo obecna ekipa rządząca liczyć może na nieprzebrane zastępy klakierów,  które godziwie zresztą wynagradza, choćby posadami rzeczników w resortach i etatami w TVP. Dalece ważniejsze pozostaje,  co udana operacja Tuska w Europie oznacza dla polityki krajowej, bo to na jej użytek – a nie brukselski ani strasburski – pozostaje obliczona. I dosyć misternie zaprogramowana.       .

Donald Tusk dokonuje konserwatywnego zwrotu, nie ma co już ukrywać. 

Uszczupli tym samym zarówno elektorat PiS, zwłaszcza ten profesorski: inteligencki i umiarkowany, który rażą ekscesy Dominika Tarczyńskiego czy Joanny Lichockiej oraz seryjnie ujawniane afery z czasów rządów Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego, jak też i tradycyjny zawiedziony nieskutecznością prezesa Jarosława Kaczyńskiego – ale i Konfederacji, co młodym miała do zaoferowania państwo fajne, bo bez podatków, tyle, że młody wyborca liczyć potrafi, i wie, że właśnie wzrasta akcyza na używki, czemu wcale nie zapobiegli Sławomir Mentzen z Krzysztofem Bosakiem. Nawet jeśli ten drugi przed niespełna rokiem objął prestiżowy fotel wicemarszałka Sejmu, pozostający poza zasięgiem jego formacji w czasach Janusza Korwin-Mikkego, co w kampanii jeździł na słoniu, czy Stanisława Michalkiewicza ze względu na antysemicką manię przezywanego przez oponentów “Nasrallahem”. 

Tego, co dzieje się w realnej polityce, a co młody wyborca “fajnej partii” odbiera jako dla niego niekorzystne, nie zatrzyma nawet nowa gwiazda tego obozu eurodeputowana Ewa Zajączkowska-Hernik, która jeszcze niedawno stała wśród nas dziennikarzy na sejmowych briefingach polityków. Młodzi nie głosowali na nią po to, żeby z trybuny europarlamentu wygarnęła Ursuli von der Leyen, tylko żeby załatwiała ich konkretne sprawy. Gdy okaże się to poza zasięgiem “Konfy”, młodzi poszukają swoich faworytów gdzie indziej. Warto się przygotować na ten moment, postarać się, żeby ich naprawdę znaleźli. Wie o tym doskonale Donald Tusk, a jeszcze lepiej podpowiadający mu w kwestiach strategii Igor Ostachowicz, niewątpliwie jeden z najtęższych mózgów w rodzimej polityce. Zresztą w ogóle to postaci z zaplecza okazują się w tej kwestii “trendmakerami”, wyznaczającymi przyszłą marszrutę i niewątpilwie słuchanymi uważnie, skoro twarde fakty dokonane z życia publicznego już ich wpływ potwierdzają.  

Ludzie, nie kartofle

Zwykle doskonale rozumiejący Tuska były poseł jego Kongresu Liberalno-Demokratycznego i wytrawny publicysta Witold Gadomski proponuje na łamach “Gazety Wyborczej”: “Bądźmy realistami: nie uda nam się rozliczyć złodziei z PiS. Pozostaną bezkarni, a do więzienia pójdą co najwyżej urzędnicy, którzy wykonywali ich polecenia. Może więc lepiej dokonać resetu w postaci amnestii?” [1]. Ta ostatnia inicjatywa, nawet jeśli obarczona jeszcze znakiem zapytania, jeśli wejdzie w życie, będzie oznaczać, że gdy Donald  Tusk przed ponad rokiem zapowiadał na mityngu w Łodzi: “jesienią ich wykopiemy, a na wiosnę posadzimy” – czynił to wyłącznie na użytek zaostrzającej się wówczas kampanii wyborczej. Zaś obecne sondaże wskazują, że rozliczenia, nawet tak szeroko propagowane przez “naszą telewizję” TVN, nie zyskują poklasku ani nawet poparcia sporej części elektoratu Koalicji 15 Października, w tym samej KO.

Ludzie to nie kartofle, po prostu. Wiedzą o tym wyborcy, co przed rokiem zagłosowali tak masowo (frekwencja przekroczyła wtedy 74 proc i była najwyższa od stycznia 1919 roku, pierwszych na wpół legendarnych wyborów do Sejmu Ustawodawczego). Zwolennik PiS to przecież dla nich nie żaden kosmita, tylko niejeden lubiany na co  dzień sąsiad z bloku lub kolega z pracy.

Trudno nie zgodzić się z liberałem Gadomskim, gdy stwierdza w innym tekście niż ten już tu cytowany, że “fundamentem demokracji jest kompromis, a nie walka” [2]. 

Zmiana narracji nie oznacza oczywiście porozumienia z pisowskimi politykami lecz przejęcie sporej części ich wyborców. Nie chodzi tylko o słowa, o propagandowy zwrot. Bez porównania bardziej ważkie okazują się podejmowane działania, a najbardziej istotne – zaniechania. Widać już, że w kwestii liberalizacji aborcji Tusk nie zamierza przesadnie naciskać na sceptyczne w tej mierze Polskie Stronnictwo Ludowe, liczące się z własnym konserwatywnym obyczajowo zapleczem, w tym “rzeczpospolitą proboszczów” i parafialnych wspólnot. Nawet jeśli pojawiają się inicjatywy w innej, mocno dzielącej kwestii związków partnerskich, to nie w formie radykalnej, bliskiej lewicowej ekspresji.

Donald Tusk potwierdza zamiar budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego oraz elektrowni jądrowych, chociaż są to pisowskie projekty. Oprotestowane przez mieszkańców i obrońców środowiska naturalnego. Konserwatywny zwrot również w sferze infrastruktury i rozwoju staje się faktem. Chociaż premier wywodzi się z antykomunistycznej opozycji i jako jej dawny działacz z Trójmiasta doskonale pamięta, jak zgodnie protestowała przeciwko budowie Żarnowca pod koniec PRL, zestawianego wtedy z radzieckim Czarnobylem, gdzie w 1986 r. doszło do katastrofy na miarę filmów Andrieja Tarkowskiego czy prozy braci Strugackich.         

Przejąć wyborców od rywali, poskromić własnych radykałów

Prezydent Stanów Zjednoczonych Bill Clinton walczył w 1996 r. o drugą kadencję, tę w trakcie której, jak się wkrótce miało okazać, wpuścił nas do Sojuszu Atlantyckiego. Przedwyborcze prognozy nie były jednak korzystne, zwłaszcza,   że dwa lata wcześniej Demokraci przegrali wybory parlamentarne. Do odwrócenia złej tendencji przyczynił się strategiczny manewr. 

Rzecznik Clintona, George Stephanopoulos relacjonuje decydujące o tym spotkanie z jego autorem, konsultantem politycznym Dickiem Morrisem, trwające w waszyngtońskiej restauracji do godz. 1,30 w nocy, aż kelnerzy spoglądali na nich obu z wyrzutem. Jednak rano rozmówcy wstali i obaj – sceptyczny wobec proponowanego zwrotu rzecznik oraz pozostający jego entuzjastą strateg – ruszyli do pracy, która zapewniła Billowi Clintonowi drugą kadencję, tak korzystną zarówno dla Ameryki, jak dla Polski:

“Clinton może wygrać w 1996 roku – twierdził Dick – ale tylko wtedy, gdy “zneutralizuje”  republikanów i doprowadzi do “triangulacji demokratów”.

“Neutralizacja” miała polegać na przejęciu sporej części programu Republikanów. Tak więc trzeba działać na rzecz zrównoważonego budżetu, zgodzić się na cięcia podatkowe, na reformę systemu opieki społecznej, trzeba wycofać się z programu “affirmative action” [administracyjnego wyrównywania szans mniejszości rasowej – przyp. ŁP]. Pozwoli to – wywodził Dick – “rozładować frustracje społeczne” (..). “Triangulacja” z kolei ma polegać na tym, że Clinton odrzuci “dogmat Demokratów o walce klas”,  że wzniesie się ponad partię i zajmie miejsce w politycznym centrum właśnie “ponad i pomiędzy obu partiami”. Aby lepiej wyjaśnić tę część teorii, Dick zilustrował jej istotę na palcach, formując trójkąt, którego podstawę stanowiły kciuki, a wierzchołek –   palce wskazujące (..). Dick przeszedł do kolejnego tematu – do imigrantów. Marzyło mu się, żeby policja wzięła na siebie  część obowiązków straży granicznej. Miałoby to funkcjonować w taki sposób,  że przy każdej rutynowej kontroli śniadoskórych kierowców policja miałaby sprawdzać ich status. Jeśli przebywaliby w  Ameryce nielegalnie, z miejsca ich deportować” [3]. 

Wpływ konsultanta politycznego Dicka Morrisa i jego pomysłów na zwycięstwo w wyborach z 1996 roku docenia również sam Bill Clinton, który w swojej autobiografii tak rzecz charakteryzuje: 

“Dick radził, żebym przede wszystkim uprawiał politykę “triangulacji” starając się zniwelować podziały i wykorzystać najlepsze pomysły obu partii. Zdaniem wielu liberałów i dziennikarzy, triangulacja była polityką zgniłego kompromisu, cyniczną grą służącą reelekcji (..). Zawsze dążyłem do połączenia nowych idei z tradycyjnymi wartościami i chciałem dostosować program działania rządu do zmieniających się okoliczności.  Nie chodziło mi o dobicie targu między liberałami i konserwatystami, lecz o znalezienie nowego konsensusu” [4].            

Za wcześnie, żeby orzec, czy Tuskowi się uda. Nie ulega jednak wątpliwości,   że uczy się od najlepszych.

[1] Witold Gadomski. Zacznijmy z ludźmi PiS rokowania pokojowe. “Gazeta Wyborcza” z 14 października 2024            

[2] Witold Gadomski. Demokracja walcząca… “Gazeta Wyborcza” z 7 października 2024 

[3] George Stephanopoulos. Cały Clinton. Wspomnienia doradcy prezydenta. Tł. Grzegorz Woźniak. Magnum, Warszawa 1999,  s. 330 i 335

[4] Bill Clinton. Moje życie. Przeł. Piotr Amsterdamski i in. Świat Książki, Warszawa 2004, s. 608

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 7

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here