…czyli w jaki sposób na pewno nie odsunie się PiS od władzy
Dziennikarzom niezależnym podpisanie listu w obronie TVN zaproponowano… dopiero wówczas, gdy został już złożony i opublikowany. Wcześniej wystarczyły sygnatury samych swoich. Taki to odruch obywatelski. Może to bez znaczenia, ale wiele mówi o obyczajach obrońców demokracji.
Politycy Platformy Obywatelskiej nagabywani w kuluarach, kogo – przy okazji wniosku o odwołanie Elżbiety Witek za bezprawną reasumpcję odroczenia obrad w ubiegłym tygodniu – wystawią na marszałka Sejmu, odpowiadają, anonimowo, bo nikt nie lubi ośmieszać się pod nazwiskiem, że naturalną kandydatką jest… Małgorzata Kidawa-Błońska. Oczywiście nagłaśnia to “Gazeta Wyborcza”, bo jej zależy na tym, żeby szeroki front opozycji nie przejął władzy. Dobrze jest, jak jest… Już sobie wyobrażam, jak Kidawę-Błońską poprze na marszałkinię Krzysztof Bosak ze swoimi ludźmi. Bo czy się to etatowym demokratom podoba czy nie – arytmetyka sejmowa pozostaje nieubłagana i bez głosów Konfederacji opozycja swojego marszałka nie powoła.
Nie przeszkadza to opozycji podgrzewać nastroje, związane z wnioskiem zwróconym przeciw Witek, przy czym jego inicjatorzy nie odpowiedzieli na pytanie podstawowe: co stanie się, jeśli kandydat zostanie uzgodniony, a głosowanie wygrane, ale potem – już nie sama Witek we własnej sprawie lecz któreś z wicemarszałków pisowskich, prof. Ryszard Terlecki albo Małgorzata Gosiewska – znów głosowanie unieważni pod pretekstem, że pomylili się Kukiz z jakimś drugim, bo im Sachajko sms-em złą ściągę omyłkowo przesłał.
Oczywiście można uznać, że PiS i tak swoje zrobi – ale po co w tym wypadku grzać silniki. Publiczna zapowiedź, że w razie kolejnej – nazwijmy rzecz po imieniu – bezprawnej reasumpcji niekorzystnego dla władzy głosowania opozycja pozostanie w sali obrad i nie ruszy się z niej równie szybko jak zimą 2016/17 kiedy to ten sam PiS budżet uchwalał bez dopuszczenia posłów spoza własnego grona ani porządnego policzenia głosów w Sali Kolumnowej. A posłom opozycji nie stało determinacji, zwłaszcza, że niektórzy z nich, żony pozostawiwszy w kraju, wybrali się z kochankami na Maderę, co – jak warto pamiętać – obecna polityczka KO Katarzyna Lubnauer tłumaczyła w imieniu ówczesnego szefa z Nowoczesnej Ryszarda Petru potrzebą podtrzymywania dialogu z socjaldemokratami portugalskimi.
Przypomina się żart z czasów monarchii Austro-Węgierskiej. W trakcie bitwy do doświadczonego dowódcy dopada rozgorączkowany adiutant.
– Panie jenerale, sytuacja jest poważna – wykrzykuje młodzik.
– Nie, dziecko, sytuacja jest beznadziejna, ale nie… poważna – prostuje stary wyga.
Powaga Sejmu została wielokrotnie naruszona w kadencji poprzedniej i obecnej, zarówno poprzez ocierające się o fałszerstwo praktyki rządzących przy procedurach i liczeniu głosów (dwa najbardziej rażące przykłady już podałem), jak urastające do rangi symbolu kulturowego zachowania sejmowej większości, ze słynnym lumpenproletariackim gestem posłanki Lichockiej, wykonanym ostentacyjnie w sali obrad. Przed 2015 r. w Izbie tak nie było. Pewne minimum przyzwoitości respektowano, niezależnie od tego, kto dysponował tam większością.
Opozycja jednak sama zachowuje się teraz jak słoń w składzie porcelany. Zero finezji.
Część jej liderów wydaje się rozumieć, że nie odsunie się PiS od władzy stosując pisowski sposób uprawiania polityki. Pojmują to inteligentniejsi z tego grona, pytanie, czy posłuch znajdą. U swoich.
Andrzej Halicki dał mi do zrozumienia, że Koalicja Obywatelska nie musi się upierać, że kandydat na marszałka Sejmu musi wywodzić się z jej szeregów: a przynajmniej wskazał, że dla niego najważniejsze okazuje się przerwanie fatalnych dla Polski rządów PiS. Akurat on pozostaje eurodeputowanym, co pozwala na większy komfort i dystans obcy masie poselskiej, która z nielicznymi wyjątkami (dobry przykład oparcia się owczemu pędowi dali wówczas m.in. Michał Szczerba, Klaudia Jachira i Cezary Grabarczyk) splamiła się nie dalej jak rok temu wspólnym z PiS głosowaniem za podwyżką uposażeń własnych. Czas opamiętania przyszedł dopiero w Senacie.
Krzysztof Bosak z kolei nie tai, że jeśli propozycja konkretnych rozmów się pojawi – to z niej skorzysta. W ubiegłym roku zajął w wyborach prezydenckich czwarte miejsce za Andrzejem Dudą, Rafałem Trzaskowskim i Szymonem Hołownią, więc fakt, ze jego Konfederacja pozostaje w Sejmie języczkiem u wagi bez którego marszałka się nie zmieni nie jest dziwolągiem, lecz prawidłem demokracji.
Demokraci muszą jednak teraz udowodnić, że potrafią liczyć. Wóz albo przewóz. Jeśli brzydzą się Lichocką i nie chcą by przechodziły ustawy Suskiego, niech się dogadają z Bosakiem. 1,3 mln głosów oddanych na niego w wyborach prezydenckich nie wzięło się z niczego.
Utyskiwania na parlamentarzystów mijają się z celem, po sześciu latach władzy o autorytarnych skłonnościach kryzys trawi wszystkie środowiska, żyjące z polityki. Gdy za pierwszych rządów PiS niejaki Kłosiński pod marką Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich sprokurował oświadczenie, potępiające dziennikarzy TVN Andrzeja Morozowskiego i Bertolda Kittla za potajemne nagranie politycznie korupcyjnych propozycji, jakie Renacie Beger składał wiceprezes PiS Adam Lipiński – w try miga dogadaliśmy się z Wojciechem Czuchnowskim w sprawie środowiskowego protestu, chociaż on jak teraz pracował wtedy dla “Gazety Wyborczej” a ja wówczas dla “Tygodnika Solidarność”. List powstał szybko i ponad podziałami. Tym razem inicjatorzy proklamacji w obronie TVN na wszelki wypadek najpierw pozbierali podpisy we własnym gronie, potem list złożyli i opublikowali, zaś na koniec zwrócili się do kolegów spoza układu, że jeśli chcą, to też mogą podpisać. To nie żart, taka była sekwencja zdarzeń. Sami swoi sprawę załatwili. Na wszelki wypadek… Z rozwinięciem tych słów w formie zgrabnego czterowiersza odsyłam do znakomitej książki rosyjskiego pisarza Arsena Riewazowa “Samotność 12”, bo w polskim internecie wulgaryzmów i tak mamy w nadmiarze…
Jak pamiętamy, arytmetyczna szansa, żeby opozycja przejęła fotel marszałka Sejmu już istniała, tylko wówczas politycy opozycji oferowali go Jarosławowi Gowinowi. Tyle, że ten w zamian za wyciągnięcie go z PiS domagał się posady premiera. Jak pamiętamy, skończyło się wówczas na niczym. O podobnym finale obecnych starań wydaje się marzyć “Gazeta Wyborcza” stąd lansowanie Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, którą jako kandydatkę na prezydenta w ub. r. równie jednoznacznie ocenili wyborcy w sondażach jak partyjni selekcjonerzy, którzy w trakcie kampanii, co stanowi rzecz bez precedensu, podmienili ją na Rafała Trzaskowskiego.
Wielki poeta rosyjski Jewgenij Jewtuszenko napisał w czasach pierestrojki poemat “Żeby-z-tego-czego-nie-bylcy”. Ten zaangażowany wiersz świetnie opisuje postawy obecnych asekurantów.
Przecież jeśli się uda, opozycja będzie musiała już we wrześniu przejąć odpowiedzialność za Polskę. To ta perspektywa wielu tak przeraża. Ale gdyby podobną logiką Polacy kierowali się w 1989 r. – pozwoliliby pomimo wyniku wyborów z 4 czerwca utworzyć rząd gen. Czesławowi Kiszczakowi, a dziś nasza Ojczyzna przypominałaby zapewne Białoruś Aleksandra Łukaszenki, pewnie pod władzą któregoś z kiszczakowych sukcesorów, na przykład ówczesnego sekretarza KC PZPR Marka Króla, teraz w roli komentatora niemal nie wchodzącego z telewizji Jacka Kurskiego.
Wystarczy uznać, że jeśli polityka zasługuje na porównanie do składu porcelany to pisowski słoń wystarczająco wiele już tam zastawy natłukł. Demokraci nie muszą mu robić konkurencji, nawet jeśli przy okazji zasłużą na pochwałę koncernu z Czerskiej…