Wieczni drugoroczni

0
213

Syndrom chronicznego repetenta wydaje się paraliżować polską politykę, co odbija się nie tylko na stanie edukacji. PO/KO oraz PSL podobnie jak wcześniej PiS dostały drugą szansę od wyborców. I wzorem drugorocznego ze szkolnych dowcipów wydają się niereformowalne, co odczuwają zarówno nauczyciele jak uczniowie. Szkoła, z natury rzeczy pracująca w perspektywie dłuższej niż kadencja – skoro w podstawówce przebywa się dwa razy dłużej niż w Sejmie czy Senacie – pozostaje polem doktrynalnej batalii.

Ekipa pisowska, zwłaszcza u schyłku swoich rządów, kiedy ministrem edukacji został Przemysław Czarnek, doprowadziła do skrajnej ideologizacji polskiej szkoły. Jednak i wcześniej w trakcie pisowskiego ośmiolecia u władzy zdarzało się, że kuratorzy formułowali zalecenia, żeby młodzież nabywała umiejętności wyrażania aplauzu podczas uroczystości oficjalnych w formie oklasków i okrzyków entuzjazmu. Zaś za Czarnka oficjalnym przedstawicielom resortu trafiały się wypowiedzi już bez żadnych wątpliwości komiczne, jak wskazanie jednego z jego doradców dotyczące umacniania przez rządowe szkolnictwo “cnót niewieścich”.

“Ugruntowanie dziewcząt do cnót niewieścich” zapowiadał urzędowo podpowiadający Czarnkowi prof. Paweł Skrzydlewski [1]. Trudno się więc dziwić, że zdecydowana większość nauczycieli w wyborach z 15 października wsparła koalicję nazwaną później od tej daty. Jednak nawet ich oczekiwania płacowe – chociaż strajk nauczycielski jeszcze przed pandemią okazał się najmocniejszym protestem społecznym za rządów PiS a poparła go laureatka literackiej Nagrody Nobla Olga Tokarczuk – nie zostały w pełni zaspokojone. Co więcej, wiele zmian w szkolnictwie wydaje się mieć charakter kosmetyczny a zamiast wyrzucenia ze szkół ideologii jej wahadło odchyla się w przeciwną stronę.

Nowa władza w szkolnictwie przemaluje szyldy

Na czele resortu edukacji stanęła w rządzie Koalicji 15 października Barbara Nowacka. Reprezentuje wprawdzie Koalicję Obywatelską ale jeśli o przekonania chodzi, niedaleko jej do Nowej Lewicy. Kiedyś była nawet współprzewodniczącą Twojego Ruchu Janusza Palikota. Ale to nie jedyna wątpliwość, związana z jej życiorysem, czy gwarantuje sterowanie edukacją tak, jak ona tego potrzebuje – bez zbędnych i nie związanych z jej procesem bezpośrednio emocji.

Barbara Nowacka w curriculum vitae ma zarządzanie w roli kanclerza prywatną Polsko-Japońską Akademią Technik Komputerowych, której rektorem pozostawał wtedy jej ojciec, matematyk Jerzy Nowacki. Rodzi to pytanie, czy nowa “ministra” jak sama lubi być określana, zna jak należy szkolnictwo państwowe i zadba jak powinna o dobrostan jego uczniów i nauczycieli. Wprawdzie szkolnictwo wyższe to obecnie osobny resort, w grę wchodzą jednak trudne do wyeliminowania wieloletnie nawyki i sympatie. 

Zmiany zapowiadane od 1 września zakładają, że zamiast wprowadzonego za pisowskich rządów HiT-u czyli przedmiotu “Historia i Teraźniejszość” pojawi się edukacja obywatelska w szkołach ponadpodstawowych. Co niełatwo pojąć, licealiści, którzy już zaczęli naukę HiT dokończą ją, tyle że bez użycia kontrowersyjnego podręcznika prof. Wojciecha Roszkowskiego, kiedyś eurodeputowanego Prawa i Sprawiedliwości. Za to zaczynający naukę w szkołach podstawowych uczniowie mieć będą w drugich klasach dwie godziny edukacji obywatelskiej tygodniowo. To nie jedyna zmiana: oceny z religii bądź etyki nie będą wliczane do średniej. Zaś od najmłodszych klas pojawią się w podstawówce zajęcia uczące udzielania pierwszej pomocy – co wobec sytuacji za granicą wschodnią z pewnością nie pozostaje kontrowersyjne. Ale na tym pochwały dla nowego kierownictwa wypada zakończyć.  

Jak przyznaje bowiem na łamach “Gazety Wyborczej” biograf Leszka Balcerowicza i były poseł liberałów Witold Gadomski: “rządząca koalicja przez pierwsze sto kilkadziesiąt dni rządów koncentrowała uwagę opinii publicznej na sprawach wyrywkowych, często drugorzędnych lub trzeciorzędnych: dopuszczalności antykoncepcji awaryjnej, pracach domowych uczniów, lekcjach religii w szkole, zasiłku dla pracujących matek czyli tzw. babciowym” [2]. Charakterystyczne, że dwie z czterech wskazanych kwestii dotyczą kwestii edukacji właśnie [2]. Co dowodzi, jakie podejście do niej mają rządzący.

W kultowym filmie “Sami swoi” Sylwestra Chęcińskiego o świętej wojnie Kargula z Pawlakiem, gdy jeden z bohaterów eksponuje hasło “Trzy razy tak”, drugi natychmiast namaluje swoje “Trzy razy nie”. Czemu z karcącym spojrzeniem przygląda się milicjant.

Z gromkimi fanfarami odwoływano ze stanowiska małopolską kurator oświaty i wychowania Barbarę Nowak, myślowo bliską Czarnkowi i jego doradcy od cnót niewieścich Skrzydlewskiemu, co oczywiście pozostawało posunięciem koniecznym, ale w niewielkim stopniu obchodzi już rodziców dzieci z sąsiedniego województwa. Jednorazowe decyzje nie przekładają się jednak na wskazywanie systemowych dróg naprawy. 

Nowa władza nie decyduje się – i słusznie – na przywrócenie gimnazjów, zlikwidowanych za rządów PiS. Oznaczać by to musiało ponowne przeoranie systemu edukacji, zmienianego zbyt często kosztem elementarnej stabilności. Paradoksalnie trwalsze rozwiązania wypracowali pozostający u władzy komuniści, zwłaszcza, że Sierpień 1980 r. obok innych planów ekipy Edwarda Gierka udaremnił również wprowadzenie na wzór radziecki dziesięcioletniej podstawówki. Obecny model osiem plus cztery – jeśli chodzi o szkoły podstawowe i licea – nie różni się od wyjściowego z czasów Gierka właśnie. Reformę edukacji wprowadzoną jako jedną z czterech wielkich przez rząd Jerzego Buzka cofnęła pisowska władza i obecna “koalicja 15 października” słusznie uznaje, że nie ma do niej powrotu. Co nie wyklucza jednak możliwości ulepszania istniejącego systemu.

Kaczyńskiego matura z dobrej woli kuratora

Wnikliwy dziennikarz “Przeglądu” Paweł Siergiejczyk w okładkowym artykule “Pompowanie kultu” przypomina “osobistą interwencję warszawskiego kuratora oświaty Jerzego Kuberskiego (późniejszego ministra oświaty i członka KC PZPR), który wówczas spowodował, że Jarosław Kaczyński mimo ocen niedostatecznych z trzech przedmiotów nie musiał powtarzać przedostatniej klasy w liceum, lecz został przeniesiony do innej szkoły, gdzie zdał maturę na równi z bratem” [3]. 

Kiedy za pierwszych rządów PiS ministrem edukacji został z ramienia koalicyjnej Ligi Polskich Rodzin Roman Giertych, wsławił się zamiarem wycofania prozy Witolda Gombrowicza z listy lektur szkolnych. Trudno o lepszy dowód na niesłabnącą aktualność “Ferdydurke”. A dziś ten sam Giertych, dawny zastępca Jarosława Kaczyńskiego w rządzie, jako poseł Koalicji Obywatelskiej stoi na czele zespołu, mającego koordynować rozliczenie pisowskich rządów.

Zarówno polscy nauczyciele jak i uczniowie zasługują – taki mógłby być edukacyjny plan minimum – wreszcie na ministra lub “ministrę”, z której nie będą się śmiać. Jak rechotali z Czarnka czy wcześniej pełniącej ten urząd w kadencji 2015-19 działaczki PiS Anny Zalewskiej. Albo ze wspomnianego już Giertycha.

Niestety osadzona na tym stanowisku Barbara Nowacka wspomnianego warunku nie spełnia.

Pamiętamy, jak z chwilą gdy ujawniono zakulisowe porozumienie w sprawie podwyżki uposażeń poselskich, zawarte w tajemnicy przed opinią publiczną przez ówczesnych przewodniczących klubów Koalicji Obywatelskiej Borysa Budkę oraz Prawa i Sprawiedliwości Ryszarda Terleckiego – właśnie Barbara Nowacka paplała do kamer telewizyjnych, że wynagrodzenia polityków wymagają zmiany, bo pani prezydentowa nie ma pensji a mieć ją powinna. Wszystko w stylu blondynki z najbardziej seksistowskich dowcipów. Przypomina się to z przykrością, bo warto w polskiej polityce kibicować kobietom z charakterem, choćby takim jak wicemarszałkini Senatu w poprzedniej kadencji Gabriela Morawska-Stanecka, która potrafiła się wtedy przeciwstawić swojemu partyjnemu szefowi z Nowej Lewicy Włodzimierzowi Czarzastemu a spostponowana przez niego i tak wywalczyła mandat po raz kolejny w ramach bloku demokratycznego.  

Nie wystarczy, żeby polska szkoła była fajna, lekka i przyjemna 

Teraz Nowacka w nowej roli chce być przede wszystkim fajna. Stąd złagodzenie rygorów: z zakazem bądź ograniczeniem zadawania prac domowych na czele. W podstawówce od czwartej do ósmej klasy prace domowe można zadawać ale nie są obowiązkowe ani nie podlegają ocenie.

Nikt roztropny nie chce dzieci polskich dręczyć nadmiarem zadań, jednak twierdzenie, że szkoła powinna przygotowywać do życia dorosłego i zawodowego, w tym stawiania czoła trudnościom chyba dodatkowego udowadniania nie wymaga. 

Na polonistyce w latach 80. mieliśmy jedną tylko koleżankę bez matury. Jak to możliwe, że pomimo jej braku studentką została? Wcześniej przebywała z rodziną na placówce w Szwecji, gdzie jej ojczym 13 grudnia 1981 fotografował zza firanki demonstrujących emigrantów, jak wykrzykują pod ambasadą hasła przeciwko juncie generała Wojciecha Jaruzelskiego. Pasierbica tegoż resortowego dyplomaty uczęszczała do szwedzkiej szkoły średniej. A w Szwecji niedługo wcześniej zniesiono maturę, żeby oszczędzić młodzieży stresu. Egzamin dojrzałości zastąpiono świadectwem ukończenia ostatniej klasy liceum. Cieszyli się z tego wszyscy: nastoletni abiturienci, kochający rodzice, psychologowie dziecięcy, wreszcie sami pedagodzy – bo przecież majowe poprawianie wypracowań, zadań czy testów to zmora.

Efekt? Studentka po szwedzkiej bezstresowej edukacji oblewała wszystkie egzaminy na nie wyróżniającej się wygórowanymi wymaganiami polonistyce warszawskiej. 

Zaś w Szwecji niebawem egzaminy maturalne przywrócono, gdy tylko okazało się, że tamtejsze dzieci w testach mierzących poziom wiedzy ogólnej, takich samych dla różnych państw OECD, ustępują nawet tureckim pomimo oczywistej różnicy zamożności obu krajów.

Szkoła polska, co znowu truizmem się wydaje, przygotować powinna absolwentów do tego, aby poradzili sobie na rynku pracy. Celowe wydaje się więc raczej stawianie przez nią rozsądnych wymagań, których wypełnienie w przyszłości zaprocentuje. Bezcenne w tym względzie mogą okazać się konsultacje z rodzącym się ruchem społecznym na rzecz odrodzenia Powszechnego Samorządu Gospodarczego w Polsce. Przedsiębiorcy bowiem, którzy tworzą miejsca pracy, najlepiej orientują się w tym, czego od młodych absolwentów wymaga realna gospodarka. Przy wkraczaniu w jej sferę nikt już debiutantom stresu nie oszczędzi. Ważne, żeby wobec wyzwań, wobec których staną, nie okazali się bezradni. A zdejmowanie z nich zawczasu odpowiedzialności oznaczać może niedźwiedzią przysługę. O którą mieć będą później pretensje do samozwańczych dobrych wujków i ciotek. Na razie zadowolonych z tego, że są odbierani jako fajni…         

[1] por. Dominika Sitnicka. Odkryliśmy, co to są cnoty niewieście… OKO.press z 21 lipca 2021.   

[2] Witold Gadomski. Polityka rządu Tuska. Nie odkładać trudnych decyzji na później. “Gazeta Wyborcza” z 15 kwietnia 2024 

[3] Paweł Siergiejczyk. Pompowanie kultu. “Przegląd” z 8 kwietnia 2024

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 8

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here