Więcej Donalda Tuska mniej Borysa Budki – to recepta Platformy Obywatelskiej / Koalicji Obywatelskiej na ustabilizowanie się na drugim miejscu na polskiej scenie politycznej. Sytemu aparatowi to wystarczy.
Efekt Tuska, a ściślej jego powrotu, właśnie się wyczerpał. Liberalna partia zetknęła się ze szklanym sufitem na poziomie wyniku z poprzednich, przegranych – co najbardziej istotne – wyborów do Sejmu.
Poparcie dla PiS ani myśli słabnąć, lider wszystkich sondaży pozostaje poza zasięgiem. Głównym poszkodowanym z powodu powrotu Tuska na białym koniu z Brukseli okazuje się Szymon Hołownia, którego Polskę 2050 odradzająca się po okresie smuty PO zepchnęła z drugiego stopnia podium. Jednak i ten efekt okazał się połowiczny: Hołownia nie pozwala całkiem wyeliminować się z gry i zachowuje kilkunastoprocentowe poparcie.
Polska 2050 nie zamierza stać się drugą Nowoczesną Ryszarda Petru. Różnice widać gołym okiem. Szymon Hołownia życie rodzinne ma przykładne i nie wybiera się do ciepłych krajów nie z tą panią, co trzeba, w czasie, gdy koledzy protestują w Sejmie, jak uczynił to przed laty jego niedoszły poprzednik w roli odnowiciela polskiej polityki, usprawiedliwiany naprędce – jak pamiętamy – przez lojalną jeszcze wtedy wobec niego Katarzynę Lubnauer koniecznością pilnych konsultacji politycznych z portugalskimi socjaldemokratami. Później posłanka Lubnauer i tak partię Petru odebrała, jednak tylko po to, żeby zgruzować ją do końca. Dawny lider powrócił do pisania interesujących książek o ekonomii, zaś jego następczyni za siłę tej destrukcji nagrodzona została drugoplanowym stanowiskiem w Koalicji Obywatelskiej.
Zręczny, zwykle urodzony aktor Hołownia wyciąga wnioski z cudzych błędów. Otoczył się politykami, którzy błyszczą raczej światłem odbitym i do przywództwa nie pretendują. Zaś gdy efekt Tuska się wyczerpał, zawiedzionych Platformą będzie przybywać. To oni stanowią grupę docelową, do której adresuje swój przekaz Polska 2050 r. Proporcje mogą się jeszcze nawet odwrócić, a wtedy Tuskowi, chociaż tak wysportowany, pozostanie tylko przedwczesna emerytura, bo w Brukseli nikt go nie zechce.
Płońska konwencja PO wzbudziła wielki zachwyt mediów, jednak wyłącznie tych zwykle najbardziej europejskiej partii przychylnych. Platforma zrywa z wizerunkiem partii miejskiej – entuzjazmuje się “Gazeta Wyborcza” (20 września 2021 r.). Tyle, że obrazu formacji politycznej nie zmienia się na mityngu. Tylko w żmudnej sekwencji głosowań sejmowych. W pracy organicznej żmudnego kaptowania grup społecznych drogą skutecznej reprezentacji korzystnych dla nich rozwiązań.
Wbrew interesom mieszkańców wsi i małych miast, związanych z rolnictwem, posłowie PO-KO popierali sławetną “piątkę Kaczyńskiego”, pod pretekstem rzekomej troski o dobrostan zwierząt likwidującej rodzime hodowle, z wulgarnie oczywistą korzyścią dla ich zagranicznej konkurencji. To PiS zarzuciło w końcu tę niefortunną nowelizację, obawiając się destrukcji poparcia na wsi. W innej wrażliwej dla skromniejszego elektoratu kwestii – podwyżki uposażeń poselskich i senatorskich – PO w czasach, gdy Budka objął kierownictwo partii po Grzegorzu Schetynie, w Sejmie również podwyższała kasę dla swoich w pełnej zgodzie z PiS. Opamiętanie przyszło w Senacie, za sprawą Jacka Burego (potem zresztą odszedł do Hołowni), Bogdana Klicha i samego marszałka Tomasza Grodzkiego.
PO-KO nie potrafi wykorzystać własnych aktywów: w sferze zasobów personalnych są nimi Tomasz Grodzki, człowiek sukcesu, bo to wokół niego zbudowała się demokratyczna większość w Senacie, czyli jedyne, co się opozycji udało przez siedem lat nieobecności Tuska w kraju – a także Rafał Grupiński, wnikliwy wizjoner, przerastający o głowę technokratów władzy, pozostających teraz jak sekretarz generalny Marcin Kierwiński na pierwszej linii. Walorem Grodzkiego pozostaje fakt, że – wtedy jeszcze polityk na skalę sejmikową – nie odpowiada za nieprawości Platformy z czasów sprawowania władzy. Grupiński, poniekąd odwrotnie ale też pozytywnie, kojarzy się z kolei z dobrymi u władzy czasami: kiedy to bez zbędnej brutalności, cechującej następców, zarządzał klubem parlamentarnym, a pomimo to zapobiegał rozłamom i frondom. Jednak codzienny przekaz Platformy budują skandaliści Sławomir Nitras i Klaudia Jachira albo paplająca po sejmowych korytarzach Barbara Nowacka.
Zresztą Nitrasa sam Tusk w trakcie płońskiej konwencji skarcił, ale uczynił to po ojcowsku. Odciął się także od słów Władysława Frasyniuka, formalnie z PO nie związanego, ale ważnego dla opozycji demokratycznej, ostro piętnującego nieprzyjaznych emigrantom pograniczników. Tak jak kiedyś, jeszcze za koalicji z AWS, gorszył mędrców z Unii Wolności, też zresztą na konwencji krajowej, tyle, że na Ochocie a nie w Płońsku stwierdzeniem, że należy liczyć się z ogromnym, sięgającym w badaniach trzech czwartych społeczeństwa poparciem Polaków dla kary śmierci – tak teraz nie od rzeczy przypomniał, że zwykli wyborcy obawiają się nielegalnych emigrantów, szanują za to stające na drodze nieproszonych gości wojsko i policję.
Tyle, że to wszystko nie porywa. Kogo elektryzuje żądanie, żeby wyprowadzenie Polski z Unii Europejskiej wymagało dwóch trzecich głosów na Wiejskiej? Skoro PO-KO nieuchonnie podąża szlakiem demokratycznej opozycji węgierskiej, skupionej na osłabieniu najbliższych programowo rywali a nie Viktora Orbana, to wkrótce wzorem tego ostatniego Jarosław Kaczyński może nawet te dwie trzecie mandatów zdobyć… A że to trudne do wyobrażenia dzisiaj? Niedawno przecież dwóch kolejnych kadencji samodzielnych rządów PiS i to z groźbą prolongaty wcale sobie nie imaginowaliśmy…
Jeśli ktoś ostatnio głosował na Platformę, będzie to czynił dalej, bo przecież charyzma Tuska odcina się korzystnie zarówno od nieudolności Budki jak technokratyzmu Schetyny, a Rafał Trzaskowski jako bohater z przypadku (gdyby PiS za sprawą rokoszu Jarosława Gowina nie musiał wyrzec się szatańskiego pomysłu wyborów kopertowych, prezydent stolicy nie mógłby w roli kandydata zastąpić już w zenicie kampanii Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, której groziło, że przegra nie tylko z Hołownią ale nawet z Krzysztofem Bosakiem) nie da się z nim porównać. Gdy Tusk był przez siedem lat premierem, zbudował autostrady i wzmocnił dumę Polaków pięknym turniejem piłkarskim Euro 2012, zaś Trzaskowski przez trzy lata swojej wegetacji w stolicy wytyczył co najwyżej trochę ścieżek rowerowych, chociaż na bicyklach szaleje ledwie 5 proc warszawiaków, a jakość życia pozostałych 95 proc wydatnie się pogorszyła choćby za sprawą bezsilności miasta wobec hord żebraków, bezkarności zorganizowanych grup przestępczych, lewych układów w spółdzielniach mieszkaniowych – jednym słowem całej patologii, która występuje we wszystkich milionowych stolicach, ale gdzie indziej władza im przeciwdziała. Obecnemu liderowi PO nietrudno zarządzać słabościami innych.
Nie wystarczy – jak Tusk w Płońsku – mówić o potrzebie przekonania większości, żeby ją skutecznie pozyskać.
Spanikowany, gdy notowania grawitowały, konserwatywny w gruncie rzeczy aparat partyjny miał obłęd w oczach, gdy wyrazisty arcymistrz imidżu Hołownia wyprzedzał już anemiczną PO Budki nawet o 10 punktów procentowych. Powrót Tuska uspokoił pasibrzuchów. Wraz z charyzmatycznym liderem powróciła wizja stabilnego wyniku, z kolejnymi stu kilkudziesięcioma mandatami poselskimi i ze czterdziestką senatorskich. Żyć nie umierać. A że PiS rządzić będzie trzecią kadencję? Widać tak musi być. Oznacza to wprawdzie wystawienie do wiatru fetujących powracającego Tuska wyborców, dla których liczy się odsunięcie partii Jarosława Kaczyńskiego od władzy, jednak sumienie partyjne da się też uspokoić argumentem, że również w opozycji jesteśmy potrzebni, także tam nikt lepiej od nas nie będzie służyć demokracji. PO-KO niezależnie od kameleonowej sekwencji nazw to przecież jak kiedyś UW partia ludzi niezastąpionych i w dodatku szczerze o tym przekonanych, co ugruntowuje jeszcze ta sama “Gazeta Wyborcza”, tyle, że z parokrotnie mniejszą niż w czasach profesorskiej partii liczbą czytelników.
Czar prysł. Nawet zwykle klejący się do PO-KO sejmowi żurnaliści nie chadzają już po kawę w plastikowym kubku do klubu Budki – zresztą trwa tam wieczny remont a nie wszystkie panie gospodynie są uprzejme – lecz do zawsze życzliwego klubu PSL, gdzie przyjmuje się nas na staropolskiej zasadzie czym chata bogata tym rada. Jeśli w podobny sposób marszrutę zmienią wyborcy, Tusk będzie miał na głowie kolejny problem, zwłaszcza, że z Hołownią nie poradził sobie do końca. Tylko dla Budki to żaden kłopot. Po licznych tąpnięciach kolejne porażki wydaje się mieć wypisane na twarzy. Stąd też dalsza droga na zasadzie “więcej Tuska mniej Budki” staje się receptą tyleż oczywistą, co przypominającą leczenie ciężkiej choroby aspiryną. Interniści doradzają umiar, bo to też może zaszkodzić.