Prace nad ustaleniem wspólnych kandydatów opozycji do Senatu idą jak po grudzie. Po wyeliminowaniu Gabrieli Morawskiej-Staneckiej przez sprzeciw Włodzimierza Czarzastego podważa się teraz poparcie dla Michała Kamińskiego. A oboje pozostają w tej kadencji wicemarszałkami, organizują ciekawe spotkania i wyróżniają pracowitością.
Kiedy przed czterema laty partie opozycyjne uzgodniły wspólnych kandydatów do Senatu, żeby nie rozbijać głosów sobie nawzajem – zaowocowało to ustanowieniem w izbie refleksji demokratycznej większości, chociaż wybory do Sejmu wygrał PiS. Był to jedyny sukces opozycji w ostatnim dziesięcioleciu. Gdy marszałkiem Senatu został Tomasz Grodzki, okazał się jedynym politykiem, którego odwiedziła w parlamentarnym gabinecie laureatka literackiego Nobla Olga Tokarczuk. Wydawało by się, że nic prostszego, jak iść utartą drogą i sukces powtórzyć również tej jesieni. Ale na razie nic tego nie zapowiada. Klimat współpracy okazuje się fatalny. Pojawiają się przejawy blokady i szantażu.
Poparciu kandydatury Michała Kamińskiego, wicemarszałka obecnej kadencji i jednego z symboli demokratycznej większości w izbie sprzeciwia się – jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie – reprezentujący w pakcie formalnie samodzielną samorządową przybudówkę PO “Tak dla Polski!” Zygmunt Frankiewicz. Stanowiłoby to kolejne złamanie zasady, że tworzący w obecnej kadencji demokratyczną większość senatorowie mają zapewnione poparcie wszystkich innych jej przedstawicieli w staraniach o reelekcję. Już wcześniej reguła ta – choć przyjęta jako filar prolongaty porozumienia – nie zadziałała w przypadku wicemarszałkini Gabrieli Morawskiej-Staneckiej. Jej kandydowaniu do “izby refleksji” sprzeciwił się Włodzimierz Czarzasty, grożąc wystawieniem osobnych lewicowych pretendentów do senackich mandatów. Wcześniej Morawska-Stanecka odeszła z Nowej Lewicy Czarzastego po tym, jak obraził ją w rozmowie telefonicznej. Zmontowała wraz z paru posłami osobne koło PPS teraz noszące miano Lewicy Demokratycznej. Morawska-Stanecka nie walczy już o wspólne poparcie do Senatu, przystała na start do Sejmu z listy Koalicji Obywatelskiej. Miejsce “biorące” jak mawiają w swoim slangu politycy obiecał jej z Rybnika osobiście Donald Tusk, przewodniczący Platformy Obywatelskiej – jedynej realnej siły w KO.
Wykruszanie się i to nie z ich własnej woli kolejnych osób symbolizujących udane porozumienie w tej kadencji fatalnie wróży szansom jego powtórzenia w kolejnej. Wyborcy nie głosują przecież na skrótowce partyjne. Sumowanie ich elektoratów – jak udowodniają socjologowie – nie ma większego sensu. W tych wyborach, zgodnie z ordynacją, podobnie jak w poprzednich, żeby zostać senatorem, trzeba pokonać wszystkich innych. Obecne swary wcale takie rozstrzygnięcia nie wróżą. Chyba, że partyjni politycy, występujący tu w roli selekcjonerów, przypomną sobie, że przedmiotem ich ustaleń pozostaje jednak Senat, w sondażach cieszący się bez porównania lepszymi od Sejmu ocenami. I że ten właśnie Senat od dawna nazywa się izbą refleksji. Zobaczymy, czy uznają, że to zobowiązuje. W przeciwnym wypadku w następnej kadencji marszałkiem zostanie tam przedstawiciel PiS Marek Pęk. I w mniejszym stopniu okaże się to jego zasługą. Bardziej porażką na własne życzenie opozycji.