Z czterech przewidzianych pytań referendalnych sens ma jedno: o próbę narzucenia nam przez eurokratów przyjmowania fałszywych uchodźców. Masowy sprzeciw Polaków ma w tym wypadku znaczenie. I tak właśnie początkowo miało to wyglądać, chociaż władza łącząc wybory parlamentarne z drugim głosowaniem powszechnym od początku miała na celu nie tyle wzmocnienie suwerenności Polski i powstrzymanie imigranckiej nawały co ugruntowanie własnej, nadwątlonej popularności.
Dodanie trzech innych pytań: o wyprzedaż majątku państwowego, podniesienie wieku emerytalnego a nawet likwidację muru na granicy wschodniej nawiązuje już w oczywisty sposób do zaniechań obecnej ekipy rządzącej. A ściślej ma je maskować. Wprawia to Polaków w konfuzję. Oby tylko nie zniechęciło do wyborów.
Dobrze wychowany odpowiada… czy pytał głupi mądrego
Dwie postawy wchodzą w grę. Mawia się, że człowiek dobrze wychowany na pytania odpowiada. A te zawarte na karcie referendalnej dotyczą kwestii istotnych. Raczej lekceważonych dotychczas przez kolejne ekipy sterników niż przecenianych. Są nimi polska własność, zabezpieczenie na przyszłość i bezpieczeństwo granic.
Szkoła druga oprze rozumowanie w kwestii referendum na znanej już za sprawą biskupa i bajkopisarza Ignacego Krasickiego formule:
“Pytał głupi mądrego: na co rozum zda się
Mądry milczał: gdy coraz bardziej naprzykrza się
Rzekł mu, na to się przyda, według mego zdania
Żeby nie odpowiadać na głupie pytania”
A trzy z czterech pytań referendalnych pozostają niemądre dlatego, że władza i bez głosowania powszechnego wie, choćby z wyników rozlicznych sondaży, że Polacy opowiadają się przeciw uszczuplaniu państwowej własności a także zmuszaniu coraz starszych ludzi do pracy ze względu na dobro budżetu państwa, ale kosztem ich zdrowia i rodziny. Obywatele uznają też za oczywiste zabezpieczenie wschodniej granicy przed fałszywymi uchodźcami w tym wypadku nasyłanymi do nas nie przez biurokratów Unii Europejskiej lecz służby specjalne białoruskiego dyktatora Aleksandra Łukaszenki, najlepszego sojusznika Władimira Putina. Prawie nikt rozumny, muru, chroniącego przed ich zalewem nie tylko Podlasie, ale nas wszystkich, rozbierać nie chce.
Przez osiem lat robiliśmy po swojemu a teraz was zapytamy
Władza w większości pytań referendalnych zawiera więc listę własnych zaniechań. Wbrew gromkim zapowiedziom, że wystarczy nie kraść i wtedy pieniądze na wszystko w budżecie się znajdą – stosunek rządzących do własności nie zmienił się skokowo z chwilą objęcia władzy przez obecną ekipę. Chociaż od tego momentu minęło już osiem lat. Najgorszym przejawem podejścia obecnej ekipy do majątku narodowego stało się dopuszczenie nieobliczalnych Saudyjczyków do akcjonariatu polskiego przemysłu paliwowego oraz oddanie naszych 417 stacji benzynowych węgierskiemu koncernowi MOL, oligarchicznie powiązanemu z rządem Viktora Orbana, najbardziej życzliwym Putinowi w całej Unii Europejskiej.
Po co więc pytać obywateli, skoro przez dwie kadencje i tak wszystko robiło się po swojemu.
Podwyższenie wieku emerytalnego do 67 lat dla kobiet i mężczyzn sam autor tego rozwiązania Donald Tusk uznał za błąd. Powrót do poprzednich regulacji (60 lat dla kobiet, 65 dla mężczyzn) okazał się wyjściem zdroworozsądkowym i społecznie akceptowanym. Zarazem jednak pisowska władza nie zmienia sytuacji, w której miliony Polaków, pracujących na umowach śmieciowych, w ogóle pozbawione zostaną zabezpieczenia na starość. Skutki gospodarcze pandemii i związanych z nią, zwykle zbyt rozległych biurokratycznych ograniczeń zrujnowały wielu przedsiębiorców i tym samym pozbawiły Polskę milionów miejsc pracy. A medyczne następstwa COVID-19 pogorszyły stan zdrowia Polaków. Na to wszystko władza nie reaguje. Nie znajduje rozwiązań, przeciwdziałających złym tendencjom. Słusznie pomagamy Ukraińcom, autentycznym wojennym uchodźcom, ale nikt nie szacuje skutków ich masowej u nas obecności – zwłaszcza, że nie zaczęła się 24 lutego 2022 r. – dla polskiego rynku pracy.
Zaś mur na granicy stoi i chroni, ale jego istnienie nie wyczerpuje problemu bezpieczeństwa Polaków, zagrożonego w oczywisty sposób ze Wschodu. Nie tylko imigranci, ale przede wszystkim bezkarnie nadlatujące z Białorusi śmigłowce, które chociaż naruszyły polską przestrzeń powietrzną, odlatują przez nikogo nie niepokojone, stanowią teraz główną troskę Polaków. Podobnie jak rakiety, też pojawiajace się ze Wschodu, o których pojawieniu się informowani jesteśmy z opóźnieniem, nawet jeśli jak w Przewodowie na Lubelszczyźnie zginęli od nich polscy obywatele.
Innych zaś nieproszonych gości na naszym niebie albo nie można odnaleźć albo w oficjalnych przekazach uspokaja się nas nadziejami, że mogły to być balony meteorologiczne a nie latające obiekty bojowe. Za zasłoną pytania referendalnego szykuje się powrót Antoniego Macierewicza na fotel ministra obrony narodowej. Oznacza to nie tylko, że żołnierze i oficerowie oraz cywilni pracownicy wojska wzdychać zaczną wtedy do czasów obecnego szefa MON Mariusza Błaszczaka, ale też, że bezpieczeństwo nas wszystkich znajdzie się w rękach nadpobudliwego polityka, znanego z kompromitujących kontaktów.
Przez lata politycznym towarzyszem drogi i sponsorem przedsięwzięć Macierewicza pozostawał poseł Robert Luśnia, tajny współpracownik komunistycznych służb bezpieczeństwa, którego oficerem prowadzącym okazał się Józef Nadworski, relacją zawodową i sąsiedzką związany z Markiem Zielińskim,innym esbekiem, skazanym prawomocnie za szpiegostwo dla Związku Radzieckiego i Rosji. Gdy poprzednio Macierewicz z pomocą swego asystenta Bartłomieja Misiewicza kierował MON, sytuacja była inna: nie mieliśmy bowiem “pełnoskalowej” wojny na Ukrainie, białoruskich Mi-8 i Mi-24 kołujących nad Białowieżą ani notorycznego szturmu wspieranych przez Łukaszenkę imigrantów.
Rozpisują referendum żeby obrzydzić wybory
Władza w ten sposób łącząc wybory parlamentarne z referendum zachowuje się, jakby chciała nam te pierwsze obrzydzić. Zniechęcić do głosowania, skoro wprawdzie pytania referendalne da się zrozumieć bez wysiłku, ale trudniej pojąć, po co akurat teraz są nam zadawane. Być może z jakichś badań fokusowych czy nawet sondażowych wyszło marketingowcom ekipy rządzącej przekonanie, że im niższa frekwencja w wyborach, tym większe szanse PiS.
Zawiodą się z pewnością, bo zachowań społecznych nie da się łatwo przewidzieć ani tym bardziej zaprogramować. Zawiódł się na podobnej operacji już raz Jarosław Kaczyński, kiedy przy okazji pierwszego podejścia do władzy skrócił kadencję Sejmu i po dwóch latach – chociaż przez dwa kolejne mógł spokojnie rządzić, tyle, że nie leży to w jego naturze – rozpisał w 2007 r. wybory przed terminem, licząc na samodzielną większość za sprawą dobrej koniunktury gospodarczej. Ludziom nie spodobało się to kuglowanie i PiS musiał oddać władzę na osiem długich lat. Teraz zachowuje się, jakby o tym zapomniał.
Gdy generał Wojciech Jaruzelski wyczerpał w wiele lat po stanie wojennym wszystkie pomysły na rządzenie krajem, sięgnął jesienią 1987 r. po ostatni z nich: rozpisanie referendum. Jak pamiętamy, pomimo to niedługo już pozostał u władzy.