Pożegnanie Jerzego Stuhra (1947-2024)
Absolutną rozpoznawalność zyskał dzięki rolom w popularnych filmach, jak “Seksmisja” czy “Kingsajz”. Wyjątkowy status – za sprawą obrazów nie tyle dla “górnego miliona”, co jak kino niepokoju moralnego oglądanych w latach 70. przez 300 tys publiczności, aż socjologowie skłonni byli tych właśnie widzów uznać za spełniających definicję polskiego inteligenta. Wodzirej, którego Jerzy Stuhr zagrał u Feliksa Falka stał się symbolem polskich problemów.
Po dwóch dekadach, sam już reżyserując, pokazał na przykładzie prokuratora z “Tygodnia z życia mężczyzny”, że wcale nie od ustroju one zależą, tylko osobowości i charakteru.
Jak żaden inny polski aktor uosabiał dylematy polskiego inteligenta. Grał role dalekie od bohaterskich (jak Daniel Olbrychski) czy posągowych (jak Jerzy Radziwiłłowicz – od przodownika pracy Mateusza Birkuta w “Człowieku z marmuru” Andrzeja Wajdy po “Glinę” w serialu Władysłąwa Pasikowskiego), za to zwykle oddające miotanie się między lepszą a mroczniejszą stroną osobowości, między karierą a stagnacją.
Nie ograniczały tego problemu do poprzedniego ustroju. Dlatego wiarygodny był zarówno jako prowincjonalny arywista Lutek Danielak za rządów Edwarda Gierka marzący o prowadzeniu balu w mieście wojewódzkim, jak prokurator w wolnej już od socjalizmu Polsce z “Tygodnia z życia mężczyzny”, oskarżający ludzi o których winie sam nie jest przekonany (jak w wypadku studenta, nielegalnie sprowadzającego do kraju rozchwytywane przez innych komputery), oszukujący żonę poprzez przygodny romans konsumowany w pokoju wynajmowanym na godziny, a przy tym nagradzany i zarabiający sporo, ale nie aż tyle, żeby nie stanął przed dylematem, czy odłożone pieniądze przeznaczyć na dom dla rodziny czy operację, mogącą uratować życie matki.
Z wcześniejszym o prawie ćwierćwiecze Lutkiem Danielakiem z “Wodzireja”, chociaż funkcjonują w odmiennych realiach ustrojowych, łączy prokuratora skupienie na sobie, uparty ciąg na bramkę, za który przyjdzie nieuniknioną cenę zapłacić. Prokurator idzie donieść na kolegę z chóru, że nie śpiewa, tylko udaje – nieważne, że zespół jest amatorski a liczba głosów nie ma najmniejszego znaczenia dla końcowego efektu. Ale zarazem przecież niczego strasznego nie robi, więc do końca sympatii widza nie traci.
Prowincjonalnemu wodzirejowi Lutkowi Danielakowi z donosem iść niesporo, czasy Edwarda Gierka to już nie stalinizm, czyn ten przybierze więc maskę fałszywej troski o zdrowie kolegi: skoro na serce choruje, to jak wytrzyma prowadzenie nocnego balu w hotelu klasy Lux w wojewódzkim mieście… Widza może tym nie przekona, siebie samego prawie tak, skoro gdy od wykolegowanego w ten sposób sercowca oberwie zasłużenie po twarzy, spyta ze szczerym, jak się wydaje, zdziwieniem: – Co ty, przyjaciela?
Prokurator nowej Polski karę poniesie już tylko – przez fałszywą dziennikarkę obwiniony o próbę gwałtu – we własnym nocnym koszmarze, z którego przebudzi się zlany potem, obok żony, wobec której też przecież zachować się do końca przyzwoicie nie potrafi. Bohaterowie odtwarzani przez Stuhra absorbowali jednak naszą uwagę, ich los nie pozostawał nam obojętny. Nieważne czy w czasach, kiedy filmy Federico Felliniego czy Akiry Kurosawy obejrzeć się dało po wykupieniu raz do roku karnetu na “Konfrontacje” – wcześniej trzeba było albo w tasiemcowej kolejce swoje odstać albo zapłacić “konikowi” znaczącą wielokrotność – czy już w nowych, gdy konkurencję dla czasu im poświęconemu stanowili herosi z “Gladiatora”, “Władcy pierścieni” oraz innych wysokobudżetowych i upstrzonych efektami specjalnymi superprodukcji.
Grał u Feliksa Falka tytułowego “Wodzireja” ale też u Krzysztofa Kieślowskiego (w “Amatorze”), i Andrzeja Wajdy (w “Bez znieczulenia”), Piotra Szulkina i Krzysztofa Zanussiego. Wreszcie też w filmach przez siebie reżyserowanych (jak “Spis cudzołożnic” według Jerzego Pilcha ze swadą i humorem przetwarzający mity krakowskiej socjety i dawnej opozycji).
W czasach PRL przypominał nam, że inteligencja to nie tylko synonim grupy społecznej, wpisującej w papiery słowo “wyższe” w rubryce “wykształcenie”.
W dobie sztucznej inteligencji nie pozwalał nam zapomnieć o dwóch innych tradycyjnych znaczeniach tego słowa: jako zbiorowości ale i przymiotu umysłu.
Trafił też do serc i potocznych rozmów masowej publiczności.
Teraz gdy przekracza Styks, czas przypomnieć jak doskonale wyznaczał kierunki jego Maks z “Seksmisji” Juliusza Machulskiego w rozmowie z Albertem odgrywanym przez Olgierda Łukasiewicza: – Idziemy na wschód. Tam się na pewno zachowała jakaś cywilizacja.
Zaaprobowana przez cenzurę kwestia wzniecała wybuch śmiechu podczas każdej niemal kinowej projekcji. Również w Bułgarii rządzonej wtedy nieprzerwanie od stalinowskich czasów przez sekretarza generalnego Todora Żiwkowa publika waliła masowo na “Seksmisję” za sprawą “momentów” rzadko dopuszczanych na ekrany przez tamtejszych pruderyjnych towarzyszy, skojarzeń filmowej feministycznej dyktatury z rodzimą komunistyczną ale i kunsztu Stuhra odgrywającego w tej opowieści rolę postaci, która to wszystko przełamuje.
Dla nas zaś Wodzirejem został na zawsze. Dziś doprecyzować to można nawet: ostatni, co tak poloneza wodził…