W sprawie Tomasza Szmydta mamy do czynienia z lawiną sprzecznych wiadomości. Jak również takich, które realnie pozbawione są znaczenia. Na tym polega wojna hybrydowa, jaką z wolnym światem toczą Władimir Putin i jego protegowany, białoruski dyktator Aleksander Łukaszenka. Gorzej, gdy nieroztropnymi wypowiedziami mimowolnie dopomagają im autorytety społeczne i eksperci.
Akurat w tym samym czasie, gdy były szef biura prawnego pisowskiej Krajowej Rady Sądownictwa odgrywa w Mińsku rolę uciekiniera politycznego – reżyser kontrowersyjnego filmu “Zielona granica” Agnieszka Holland pryncypialnie skrytykowała politykę rządu – obecnego, Koalicji 15 października, nie poprzedniego pisowskiego – wobec nielegalnych imigrantów jako nieludzką. Chociaż wie, że tych ostatnich podsyłają nam służby specjalne reżimu Łukaszenki. Autorka wielu cenionych filmów, w tym słynnego “Zabić księdza” czy “Kobiety samotnej” używa, jak zapewnia, w obronie humanistycznych wartości, mocnych słów takich jak “burdel”. Na łamach “Gazety Wyborczej” nie bez racji skarżącej się na niski poziom kultury w polemice publicznej w Polsce. Przyznaje zresztą, że nie da się granicy otworzyć i po prostu wpuścić wszystkich chętnych.
Czarne scenariusze, czyli co na to Kafka i Kundera
Agnieszka Holland zakreśla przy tym drastyczną perspektywę, co już poza ramy polemiki wykracza: “Przy braku refleksji, braku praworządności i człowieczeństwa, następnym krokiem będzie strzelanie” [1]. Zarazem podkreśla, że właśnie teraz w Pradze czeskiej kręci film o Franzu Kafce. I z dumą wspomina swojego nauczyciela literatury z tamtejszej szkoły filmowej, Milana Kunderę. Aż dziw, że samej siebie nie kojarzy z bezradnymi z własnej woli wobec złych sił bohaterami obu artystów.
Szokować nietrudno. A Polacy lękają się wystarczająco i nie wydaje się roztropne pogłębianie ich niepokoju czarnymi scenariuszami, które sami oddalili wspólnym wysiłkiem z 15 października ub. r. masowo jak nigdy uczestnicząc w głosowaniu, które demokrację obroniło. I sprawi, że kolejne głosowania również będą demokratyczne. Bo od październikowego werdyktu nie ma już odwrotu, nawet jeśli jego owoce w znacznej mierze roztrwonią korzystający na nim politycy.
Znakomita artystka Holland wie najlepiej, że każdy filmowiec również za scenariusz odpowiada. Autorytetom społecznym nikt prawa do pouczania nie odmawia, ale gołosłowne straszenie okazuje się jałowe i kosztowne dla nas wszystkich.
Jeśli nawet wywiad z Agnieszką Holland przeprowadzony został dużo wcześniej, mogła skorzystać z prawa do autoryzacji i najbardziej drastyczne sformułowania bez pokrycia zwyczajnie wykreślić, odkładając je do kolejnej rozmowy, gdy sytuacja trochę się uspokoi. Obecnie pozostaje zaogniona i chociaż ludzie kultury słusznie korzystają z wolności słowa, mało roztropne wydaje się dolewanie – akurat przez nich – benzyny do ognia.
Nikt przytomny nie obwini Agnieszki Holland, której ojca Henryka zamordowali komuniści (wedle wersji oficjalnej wyskoczył oknem w trakcie rewizji w mieszkaniu przy placu – nomen omen – Dzierżyńskiego), że wspiera działania ich bezpośredniego sukcesora, jakim pozostaje białoruski satrapa, utrzymujący się u władzy dzięki poparciu Kremla.
Jednak wojna hybrydowa polega na wykorzystywaniu słabych punktów przeciwnika. Rozbuchane i nabierające znamion histerii podziały wokół kwestii tak ważnej jak ochrona granic państwa da się do nich zaliczyć. A żaden reżyser białoruski ani też rosyjski nie cieszy się podobnym komfortem, żeby w wysokonakładowej gazecie mógł skrytykować rządzących swoim krajem. Chyba, że uczyni to za granicą i pozbawi się możliwości powrotu. O tym też trzeba pamiętać. Gdy odwaga staniała, a rozum zdrożał.
Uchodźca z biura neo-KRS
W roli uchodźcy, równie fałszywego jak wyposażeni przez białoruskie KGB w markowe ubrania i nowoczesne środki łączności koczujący na naszej granicy wschodniej imigranci, występuje teraz na Białorusi Tomasz Szmydt, niegdyś sędzia oddelegowany za rządów PiS do pracy w resorcie sprawiedliwości. Nawet jeśli uznać, że jego historia nie jest prosta – uderzająca okazuje się liczba towarzyszących jej sprzeczności. Najpierw dowiedzieliśmy się, że dostał się do Mińska przez Turcję, pod pretekstem urlopu. Teraz okazało się jednak, że po prostu przekroczył przejście graniczne między naszym Terespolem a białoruskim Brześciem nad Bugiem. Wystawia to naszym służbom specjalnym jednoznaczne świadectwo. Strach się bać – mówi popularne powiedzenie. I to jest ten lęk rzeczywisty i uzasadniony w odróżnieniu od tyleż fałszywych co apokaliptycznych proroctw autorki “Zielonej granicy”.
Nie najlepsze świadectwo wystawiają sobie również media głównego nurtu, zatapiające się w jałowych spekulacjach, skąd wziął się ślad po uderzeniu pod okiem byłego sędziego Szmydta i dlaczego na ostatnich utrwalonych nagraniach wydaje się aż taki smutny. A z czego miałby się cieszyć, wystarczy spytać. Przecież jego poprzednik, starszy szeregowy Emil Czeczko zmarł na Białorusi śmiercią gwałtowną. Sami gospodarze przyznają, że został zamordowany. Nie przeszkadza to nawet byłym szefom służb specjalnych z całą powagą komentować “lima” na twarzy byłego dyrektora biura neo-KRS i puszczać wodze fantazji, co z tego wynika. Wyobraźni zabrakło dużo wcześniej… ich następcom. Trzeba go było z kraju nie wypuszczać wraz z tysiącem wrażliwych danych, do których miał dostęp. Zatrzymać i przewerbować, jak czynią to skuteczniejsze służby innych krajów w podobnych wypadkach.
Gdy dostrzega się jego rozchwianie emocjonalne, uznać trzeba, że nie byłaby to syzyfowa praca. Nawet gdyby się nie powiodła, w areszcie tymczasowym – a przy większej zręczności strażników naszego bezpieczeństwa musiałby tam trafić, skoro immunitet sędziowski z pewnością nie rozciąga się na bezkarność za szpiegowskie działania, co do czego mam nadzieję kazuiści obu stron są zgodni, bo nie chodzi o wprowadzanie likwidatora do telewizji – nie wyrządziłby szkód podobnych jak w białoruskim Mińsku. Tam małpa autokracji dostała do ręki brzytwę w postaci niejawnych procesowych danych, dotyczących prominentów polityki i biznesu, funkcjonariuszy służb demokratycznego państwa, również ludzi kultury a przede wszystkim zwykłych obywateli, którzy stać się mogą obiektem szantażu.
Nie tak istotne dla sprawy ucieczki szpiega Szmydta okazuje się zagadnienie, kto mu już na Białorusi oko podbił. Ważne, żeby polska demokracja, akurat niemal w przeddzień 35. rocznicy historycznych wyborów z 4 czerwca, które uznajemy za datę jej trwałego ustanowienia, nie nadstawiała dalej biernie drugiego policzka właśnie wrogom tego systemu rządów, o którym Winston Churchill mawiał, że wprawdzie ma on same wady, ale nikt lepszego nie wymyślił.
[1] Agnieszka Holland: Jesteśmy świadkami zalegalizowania okrutnego burdelu. I stoi za tym nowa władza. Rozmawia Jędrzej Słodkowski. Wyborcza.pl z 10 maja 2024