Sytuacja na Ukrainie potwierdza, że od czasów Wietnamu sprzed pięćdziesięciu lat wojny wygrywa się i przegrywa w telewizji. Bestialstwa najeźdźców w Buczy, podobnie jak kiedyś masakra w My Lai, utrwalone za sprawą wizualnych przekazów wpływają na los konfliktów silniej niż rachunek dywizji i rakiet.
Problem polega jednak na tym, że o ile relacje z Wietnamu trafiały do opinii publicznej kraju, prowadzącego tam interwencję i przyczyniły się do powstrzymania jej – to realny telewizyjny przekaz z Ukrainy kształtuje wprawdzie opinię publiczną ale z wyłączeniem rosyjskiej. Na wewnętrzny użytek pracuje wciąż machina propagandowa uzasadniająca wyższymi koniecznościami “operację specjalną” czy “denazyfikację” Ukrainy. A kremlowskie środki przekazu nagłaśniają korzystne dla Władimira Putina wypowiedzi zarówno pokojowego noblisty Henry’ego Kissingera jak polskiego posła Grzegorza Brauna.
Słychać wybuchy, a potem służby dzwonią, że to atak…
24 lutego 2022 r. o 4,50 rano prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego obudziła żona, którą chwilę wcześniej poderwały ze snu wybuchy w Kijowie od rosyjskich rakiet. Dopiero nieco później, gdy kanonada się nasiliła, zadzwonił telefon rządowy z powiadomieniem, że atak trwa. To nie ponura anegdota, lecz rzeczywisty paradoks, obrazujący stan przygotowania służb do obrony liczącego niemal pięćdziesiąt milionów obywateli państwa. Jeśli pomimo to Ukraińcom udało się zatrzymać inwazję potężnego mocarstwa, zawdzięczają to nie logistyce obronnej ani nawet bohaterstwu żołnierza, z całym dla niego szacunkiem, ale przewadze zdobytej w wojnie informacyjnej. Nie jest tajemnicą, że w tej ostatniej wspierają ich amerykańscy i izraelscy doradcy wyspecjalizowani w sztuce public relations.
Obrazy masakry z Buczy, dokonanej przez agresora, której ofiarą padła miejscowa ludność cywilna skonsolidowały opór Ukraińców i wyostrzyły podejście opinii publicznej wolnego świata do konfliktu. Trudno jednak mówić o jednolitej reakcji globalnej, skoro tak potęgi pozaeuropejskie jak Chiny i Indie jak zwłaszcza poradzieckie kraje Azji Środkowej powstrzymały się od potępienia i bojkotu napastnika. Efekt polegał jednak na tym, że Ukraińcy zyskali poparcie ze strony tych, na których im zależy, bo chodzi o państwa zdolne do udzielenia im pomocy wojskowej, humanitarnej i gospodarczej.
Stało się tak bez wątpienia za sprawą przekazów telewizyjnych, wzmocnionych nowszymi formami komunikacji społecznej. Nie alternatywnymi wobec telewizji, która przed laty – w odmiennej jeszcze roli showmana, komika i aktora – wykreowała Zełenskiego na gwiazdę, lecz wobec niej komplementarnymi.
Nie bez znaczenia pozostają bowiem zawody wykonywane uprzednio przez głównych antagonistów – chociaż nie wyuczone, bo jak na ironię obaj z wykształcenia są prawnikami – prezydenta Rosji Władimira Putina i Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego. Pierwszy z nich działał jako pułkownik KGB “na kierunku niemieckim”, gdzie sztuka dezinformacji odgrywała niezmiernie istotną rolę, chociaż bazą jego działania było prowincjonalne Drezno w ówczesnej NRD. Drugi, zanim przeszedł do polityki, uczestniczył w ulubionych przez mieszkańców obszaru poradzieckiego turniejach kabaretowych i programach satyrycznych na żywo, aż w serialu zagrał poczciwca, co zostaje prezydentem, zanim sam powtórzył jego drogę.
U kresu wojen, które dziś się dopiero zaczynają
Rosyjskie stacje RTR Planeta oraz Rossija 24 zostały odłączone w pierwszych dniach wojny przez państwa Unii Europejskiej oraz objęte sankcjami. Te ostatnie jednak, zamykając Rosję przed przekazami wewnętrznymi, paradoksalnie wzmocniły monopol informacyjny oficjalnych środków przekazu. To cena, jaką Zachód zapłacił za skuteczność izolowania Putina od wpływu na wolny świat: utrata sprzężenia zwrotnego.
Budujące jednak dotychczas wrażenie potęgi odrodzonego imperium monumentalne i wielogodzinne konferencje prasowe Putina, w trakcie których pytania zadawali także sceptyczni wobec niego dziennikarze – jak kiedyś wieloletnia moskiewska korespondentka TVP dokumentalistka Barbara Włodarczyk – w nowej sytuacji straciły rację bytu. Przekaz stał się jednokierunkowy i skupiony na własnych obywatelach. Za granicą zaś zadanie jego popularyzacji przejęli uwikłani we wspólne z Kremlem interesy poputczicy, politycy spoza głównego nurtu, których dystans do Putina jednak się wzmógł po agresji z 24 lutego ub. r. (entuzjazmem dla niego nie dzieliła się już we francuskiej kampanii prezydenckiej nawet Marine Le Pen, którą wcześniej kredytowały rosyjskie banki) czy wprost agenci wpływu, wreszcie zaś kategoria jeszcze przez Włodzimierza Lenina określana mianem “pożytecznych idiotów”, zwykle unikająca jednak wprost gloryfikowania imperialnej polityki, za to podzielająca część rosyjskiej narracji: na przykład angażująca się w obronę fałszywych uchodźców nasyłanych do Polski przez sojusznika Kremla białoruskiego dyktatora Aleksandra Łukaszenkę i posuwająca się aż do zestawiania ich z prawdziwymi uciekinierami wojennymi z bombardowanej Ukrainy.
Francuski uczony Paul Virilio przestrzegał w książce “Bomba informacyjna”, że w dobie “niestabilności rynków finansowych i militarnej niepewności (..) informacja i dezinformacja stają się od siebie nieodróżnialne (..)” [1]. Mottem pracy prof. Virilio pozostają słowa niemieckiego fizyka i filozofa nauki, noblisty Wernera Heisenberga, który w latach 40. świadomie opóźniał prace zespołu mającego wyprodukować dla Adolfa Hitlera bombę atomową: “Nikt nie wie, co będzie “rzeczywiste” dla ludzi u kresu wojen, które dziś się dopiero rozpoczynają” [2].
Częścią putinowskiego przekazu w obecnej wojnie stało się przedstawianie nagrań telewizyjnych pokazujących cywilne ofiary zbrodni w Buczy jako efektu inscenizacji. Jeszcze w czasach tlącego się konfliktu w Donbasie przywoływano rzekome okrucieństwa armii ukraińskiej wobec tamtejszej rosyjskiej ludności. Po ataku z 24 lutego ub. r. wojnę nazywano chętniej operacją specjalną. Rozpowszechniano też fałszywe wiadomości o rejteradzie przeciwnika i spadku jego morale.
Zaraz po inwazji, jak opisuje Wojciech Rogacin “(..) w popularnych kanałach i mediach społecznościowych propaganda kremlowska już rozsiewała plotki, jakoby Zełenski uciekł z kraju, a armia ukraińska się poddała. Rankiem 26 lutego, dwa dni po wybuchu wojny, Zełenski zamieścił na Twitterze krótki film opatrzony podpisem: “Nie wierzcie fejkom”. Nieogolony, wyraźnie niewyspany, w wojskowej bluzie idzie ulicą Bankową w Kijowie, za plecami ma znaną kamienicę z charakterystycznymi chimerami – i mówi stanowczym głosem: – Dzień dobry Ukraińcy! Pojawia się wiele fake newsów, że składamy broń, poddajemy się. A jest tak: żadnej broni nie składamy, jestem na miejscu, będziemy dalej bronić naszego kraju. Sława Ukrajini!” [3]. “Zełenski codziennie komunikuje się ze społeczeństwem i ze światem za pomocą krótkich filmów. Nagrań dokonuje w biurze prezydenta, z symbolami państwowymi w tle, aby podkreślić, że jest w swej siedzibie i rządzi. Pokazuje się też w znanych miejscach Kijowa, by unaocznić, że jest w stolicy, zadając kłam kremlowskiej propagandzie” [4].
Zełenski nie pcha się do dowodzenia armią, na tym się nie zna, rzecz zostawia generałom. Korzysta jednak w pełni ze swojego doświadczenia medialnego. Podtrzymuje rodaków na duchu: “Nikt nie ma wątpliwości, że ukraiński prezydent ze swojego przekazu w czasie wojny uczynił broń – kto wie, czy nie równie potężną jak ta militarna, która opiera się przeważającym siłom Rosji. Od pierwszych dni wojny prawie nie odchodzi od internetowych komunikatorów – Skype’a, Zooma. Rozmawia z przywódcami krajów wolnego świata, przemawia i apeluje (..)” – wyłuszcza jego biograf [5].
Połowa życia przed ekranem
Pokojowy noblista Henry Kissinger, znany zresztą również z niechlubnych nacisków na Ukrainę, żeby za cenę pokoju oddała Rosji część terytorium, stwierdza w książce “Porządek światowy”: “we współczesnym świecie istotny wpływ na kształt ludzkiej świadomości ma pozbawiony precedensu filtr. Telewizja, komputery i smartfony tworzą triadę zapewniającą niemal ciągły kontakt z ekranem przez cały dzień. Ludzkie interakcje w świecie fizycznym są teraz bez przerwy wpychane w wirtualny świat podłączonych do sieci urządzeń. Ostatnie badania pokazują, że dorosły Amerykanin spędza przeciętnie pół dnia przed ekranem, a ten czas wciąż się wydłuża” [6].
Zbigniew Brzeziński w książce “Bezład” podsumował, że jeszcze pod koniec XX wieku “znikły wszelkie ograniczenia przekazu audiowizualnego” [7]. Z przytoczonych przez niego danych BBC wynika, że liczba telewizorów w świecie zwiększyła się od roku 1965 – a więc czasu wojny wietnamskiej – do 1990 r, czyli w przeddzień pierwszej wojny w Iraku – ze 180 milionów do ponad miliarda, przy czym o ile w 1965 r. ok. 80 proc z nich znajdowało się w Europie i Ameryce, to w 1990 r. już dużo mniej, bo 55 proc.
Również w tym czasie okazało się, że telewizja rozstrzygać może o wynikach konfliktów zbrojnych. Za jej sprawą armia amerykańska ugrzęzła w ryżowiskach Wietnamu a ujawnienie popełnionych tam przez nią zbrodni, z masakrą cywilów w wiosce My Lai na czele, przyczyniło się do odwrócenia sympatii opinii publicznej. I zmusiło polityków i generałów do zakończenia “brudnej wojny”: dokładnie za to cytowany wcześniej Kissinger oraz jego wietnamski odpowiednik Le Duc Tho otrzymali po pokojowym Noblu każdy.
Jeszcze w 1967 r. według Gallupa dokładnie tyle samo. bo po 48 proc. Amerykanów odpowiadało negatywnie i pozytywnie na pytanie, czy wiedzą, dlaczego Stany Zjednoczone toczą wojnę w Wietnamie. Ujawnione przez telewizję bestialstwa zburzyły tę kruchą równowagę, dającą do czasu politykom swobodę decyzji w sprawie Indochin.
Nie podawać prawdy, w celu zmylenia przeciwnika
Laureatka Nagrody Pulitzera Barbara W. Tuchman w “Szaleństwie władzy” wykazuje, że: “Komunikaty wojenne administracji zniszczyły jej wiarygodność w kraju, za co ciężar winy ponosiło wojsko. Specjalnie wyszkolone, żeby nie podawać prawdy w celu zmylenia przeciwnika, wojsko z nawyku wprowadzało w błąd. Każda z samodzielnych służb i większych jednostek dowódczych manipulowała wiadomościami “w interesie narodowego bezpieczeństwa” bądź po to, by dobrze wypaść lub wygrać rywalizację z innymi służbami, bądź pominąć własne błędy, względnie dodać blasku swemu dowódcy” [8].
Tymczasem – jak zauważa Barbara W. Tuchman – “relacje o amerykańskich metodach walki przekazywane przez korespondentów, żywiących trwały antagonizm do wojskowych, docierały do kraju. Amerykanie, którzy nigdy przedtem nie widzieli wojny, dowiadywali się teraz o rannych i pozbawionych dachu nad głową, o stopionych ciałach dzieci spalonych napalmem, dziele ich rodaków” [9].
Nie chodzi jednak o domniemany idealizm Jankesów, odłóżmy żarty na bok, zwłaszcza te ponure. Stacje telewizyjne pokazywały prostodusznym obywatelom przede wszystkim to, co grozi ich własnym, przymusowo mobilizowanym do Wietnamu dzieciom. W filmie “Drzewo lata” (“Summertree” z 1971 r. reż Anthony Newley, z Michaelem Douglasem) rodzice oglądają przed zaśnięciem dziennik z wojenną relacją i nagle rozpoznają na noszach na ekranie ciało własnego syna.
Docenił więc telewizję światową nawet iracki dyktator Saddam Husajn, kiedy to w trakcie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej (w 1991 r.) z dowodzoną przez USA koalicją międzynarodową zezwolił na pozostanie w Bagdadzie w uznaniu dla obiektywizmu jego relacji Peterowi Arnettowi z CNN, jeszcze za Indochiny nagrodzonego Pulitzerem (podobnym miernikiem uznania pozostają słowa prezydenta Lyndona B. Johnsona, że tenże dziennikarz dla misji amerykańskiej okazał się bardziej szkodliwy niż batalion Vietcongu). Przekazy nie przyniosły jednak powtórzenia wietnamskiego efektu, chociaż nie brakowało w nich makabry, jak w zdjęciach trafionego pociskiem sprzymierzonych schronu, w którym poniosły śmierć irackie dzieci. Przyczyną wojny – poza zwykłym na Bliskim Wschodzie motywem dostępu do ropy naftowej – pozostawała bowiem wcześniejsza o pół roku agresja Iraku na miniaturowy choć wielokrotnie zamożniejszy Kuwejt i zajęcie go, mające charakter napaści łupieżczej, o czym pamiętała opinia światowa. Obraz uśmierconych “w obronie cywilizacji” irackich dzieci przyczynił się jednak do zatrzymania ofensywy i faktycznego ograniczenia jej do wyzwolenia Kuwejtu, co stanowiło plan minimum. Za sprawą telewizyjnych zdjęć Husajn rządził jeszcze kilkanaście lat.
Cywile na celowniku
Obraz samolotu wbijającego się w jedną z wież World Trade Center 11 września 2001 r. stał się ikoną kolejnej wojny: z terroryzmem międzynarodowym. Stany Zjednoczone i koalicja szukały odwetu na inspiratorach zamachu. Przesądziło to o zaatakowaniu Afganistanu (jeszcze w 2001 r.) i Iraku (2003 r.). O ile rejterada Amerykanów z pierwszego z tych krajów w dwadzieścia lat później, gdy po republikańskim prezydencie Donaldzie Trumpie władzę przejmował demokrata Joe Biden nie miała z telewizją bezpośredniego związku, to fiasko interwencji w drugim z nich – już ścisły i niepodważalny. Przyczynił się do tego komputerowy geniusz i haker, rozpowszechniający niepoprawne polityczne lecz szokujące obrazy.
Jak piszą biografowie Juliana Assange’a, który ujawnił historyczny materiał, Carsten Goerig i Kathrin Nord: “Krążek celownika skierowany jest na grupę ludzi, którzy razem stoją na ulicy, przechadzają się tu i tam, rozmawiają, dyskutują. Obraz jest biało-czarny, prawie nierzeczywisty, niczym ze starego telewizora. Dobiegają głosy; jeden mówi: “Permission to engage” (Zezwalam na wejście do akcji). “Zgaś ich wszystkich”, mówi inny. Słychać stłumiony terkot karabinu maszynowego, na ulicy podnosi się tuman kurzu, ludzie padają, rozpełzają się na boki, nieruchomieją, są ciężko ranni (..). Trudne do zniesienia jest oglądanie tego filmu z perspektywy strzelca, zobaczenie, jak zimna, wyrachowana i przypadkowa może być śmierć w Iraku. A to tylko początek nagrania wideo, które WikiLeaks publikuje wiosną 2010 roku (..). Siedemnaście minut i czterdzieści siedem sekund nagrania Collateral Murder (Uboczne morderstwo – przyp. ŁP) zmieniają obraz wojny w Iraku w oczach opinii publicznej, odkrywają jej bezwzględność, przedstawiają okupację jako brudną wojnę i zmuszają amerykańskie wojsko do szukania usprawiedliwienia” [10].
Innym, szczególnie złowrogim aspektem irackiej wojny okaże się świadome polowanie fundamentalistycznych terrorystów na zagraniczne ekipy telewizyjne. W zamachu z 2004 r. giną wykonujący swoją pracę: Waldemar Milewicz i Mounir Bouamrane (syn Algierczyka i Polki) zaś ranny zostaje operator TVP Jerzy Ernst. To kolejny, choć wyjątkowo przygnębiający dowód, że informacja we współczesnym świecie staje się sprawą życia i śmierci.
Co oglądają Rosjanie
Szukanie analogii, jeśli o rolę telewizji chodzi, pomiędzy wojnami interwencyjnymi prowadzonymi przez Amerykanów, a kremlowską agresją na Ukrainie okazuje się zawodne, skoro w USA i innych krajach sojuszniczych działają instytucje i mechanizmy demokratyczne, we współczesnej Rosji pozostające wyłącznie fasadą. Odbiorca rosyjski ma do dyspozycji rządowe środki masowego przekazu, starannie selekcjonujące wiadomości i opatrujące je tendencyjnym komentarzem. Dotyczy to również ludności ukraińskiej z terytoriów okupowanych: uchodźczyni na Zachodzie ze zdumieniem dowiaduje się w rozmowie przez telefon komórkowy z rodaczką z Krymu, że jest ona przekonana o zamiarze zaanektowania przez Polskę zachodniej części Ukrainy. O ile samo usprawiedliwienie inwazji i aneksji raczej do świadomości mieszkańców nie trafia, to już w drobniejszych sprawach kremlowska machina propagandy objawia pewną skuteczność. W dużo mniejszym stopniu oddziałuje jednak poza strefą działania władz i wojsk rosyjskich.
Jednak nawet w prognozie pogody w rosyjskim serwisie internetowym Telegram pojawia się fałszywa mapa, z której wynika, że zachodnia część Ukrainy wraz z Lwowem… należy do Polski. Ujawnił to ekspert Michał Marek z Centrum Badań nad Współczesnym Środowiskiem Bezpieczeństwa Uniwersytetu Jagiellońskiego [11].
O tym, że propaganda na eksport całkiem nieskuteczna nie jest, świadczą pojedyncze wypowiedzi, jak publiczne powątpiewanie posła Janusza Korwin-Mikkego w autentyczność zdjęć telewizyjnych, dokumentujących rosyjskie zbrodnie w Buczy. kwestionowanie przez eurodeputowaną Janinę Ochojską przekazywania przez państwo polskie środków osobom, goszczącym uciekinierów wojennych z Ukrainy we własnych domach (jej zdaniem oni sami powinni je dostawać, co wydaje się sprzeczne z każdą logiką, bo przy szczupłości tych kwot nie rozwiąże… problemu zakwaterowania ani wyżywienia), publiczne rozczulanie się byłej zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich (odwołanej niedługo wcześniej przez Marcina Wiącka) Hanny Machińskiej nad fałszywymi uchodźcami, nasyłanymi na Podlasie przez służby białoruskiego dyktatora Aleksandra Łukaszenki czy wreszcie krytykowanie przez Grzegorza Brauna domniemanej “ukrainizacji Polski”. Zdumiewa, że putinowska narracja pozostawia osad wśród przedstawicieli biegunowo się różniących sił i ugrupowań. W skali Polski ulega jej jednak nie więcej – co dokumentują sondaże – niż kilkanaście proc społeczeństwa. Zdecydowanie mniej, niż w zachodnich krajach “starej Unii”.
Mur w ludzkich sercach
Za przyjmowaniem uchodźców z Ukrainy opowiada się 71 proc Polaków [12]. Wsparcie udzielane przez Unię Europejską Ukrainie (tak pytanie sformułował Eurobarometr, o jakość tegoż nie pytając) popiera 85 proc osób w Polsce, wprawdzie mniej niż w krajach skandynawskich, za to więcej niż we Francji (78 proc) i Niemczech (73 proc), a zwłaszcza we Włoszech (63 proc), Austrii (60 proc) i na Węgrzech (59 proc) oraz na Cyprze, gdzie Rosjan kojarzy się raczej z rolą turystów (53 proc). Tylko w trzech unijnych państwach zwolennicy pomagania Ukrainie znaleźli się w mniejszości: na Słowacji (49 proc) oraz w prawosławnych: Bułgarii i Grecji (po 48 proc) [13].
O tym, że Ukrainę warto wspierać, żeby wygrała wojnę, nawet gdyby miało to potrwać kilka lat, pozostaje przekonanych 82 proc Polaków. Tylko 12 proc z nas uznaje, że trzeba dążyć do porozumienia z Rosją, nawet jeśli Ukraina miałaby stracić część swoich ziem.
Za wspieraniem Ukrainy przy tym samym założeniu zawartym w pytaniu ośrodka IPSOS opowiada się 42 proc Niemców. Natomiast aż 39 proc z nich woli porozumienie z Rosją za cenę ustępstw terytorialnych ze strony Ukrainy. Co szczególnie charakterystyczne, za takim pokojem za wszelką cenę opowiada się większość, bo 54 proc mieszkańców byłej Niemieckiej Republiki Demokratycznej [14].
Pokazuje to, że chociaż minęło ponad 35 lat odkąd były aktor, prezydent Stanów Zjednoczonych drugiej wówczas kadencji Ronald Reagan, przemawiając pod Bramą Brandenburską 12 czerwca 1987 r. zwrócił się do swojego radzieckiego odpowiednika Michaiła Gorbaczowa “niech pan zburzy ten mur”, czego nie zrobił sekretarz generalny, lecz społeczeństwo wschodnioniemieckie w niespełna dwa i pół roku później (mur berliński rozebrano 9 listopada 1989 r). – świat współczesny wciąż przekonuje się, jak wiele pozostało z żelaznej kurtyny. Dziś symbolem działań na rzecz jej przełamania i swobodnego wyboru przez obywateli sojuszy międzynarodowych okazuje się inny były aktor i prezydent, Wołodymyr Zełenski. Nie na zasadzie kultu jednostki przecież, ale jako wyraziciel dążeń swojego społeczeństwa, wcześniej podzielonego na wschód i zachód, na ludność rosyjsko- oraz ukrainojęzyczną i nagle zjednoczonego za sprawą sprzeciwu wobec obcej agresji. W telewizyjnym serialu “Sługa narodu”, który grającemu w nim główną rolę Zełenskiemu utorował drogę do polityki powracającym motywem staje się piosenka: “Kocham moją żonę, swojego psa, kocham mój kraj”. Proste prawdy tam zawarte przekonały Ukraińców, którzy po latach rozczarowań na niego zagłosowali. Teraz powtarzane w dramatycznych okolicznościach, oddziałują na opinię wolnego świata.
[1] Paul Virilio. Bomba informacyjna. Wyd. Sic! Warszawa 2006, s. 124 [2] ibidem, s. 5
[3] Wojciech Rogacin. Zełenski. Biografia. Wielka Litera, Warszawa 2022, s. 284-285 [4] ibidem, s. 286-287 [5] ibidem, s. 290
[6] Henry Kissinger. Porządek światowy. Wyd. Czarne, Wołowiec 2016, s. 326
[7] Zbigniew Brzeziński. Bezład. Polityka światowa na progu XXI wieku. Editions Spotkania, Warszawa 1994, s. 53
[8] Barbara W. Tuchman. Szaleństwo władzy. Od Troi do Wietnamu. Książnica, Katowice 1992, s. 420 [9] ibidem s. 409
[10] Carsten Goerig, Kathrin Nord. Julian Assange. Człowiek, który rozpętał WikiLeaks. Wyd. Buchmann, Warszawa 2012, s. 53-54
[11] por. Kłamią na temat Polski… Wirtualna Polska, wp.pl z 18 stycznia 2023
[12] badanie Openfield z 24 października 2022
[13] sondaż Eurobarometru z 12 października – 7 listopada 2022
[14] badanie Ipsos dla OKO.press i TOK FM z 16-21 grudnia 2022