PiS skorzystał na renesansie patriotyzmu, jaki kilkanaście lat temu miał miejsce w Polsce – i niemal natychmiast zaczął to uczucie obrzydzać.

Łukasz Perzyna

Przeniesienie defilady do Katowic po to, żeby Mateusz Morawiecki miał lepszy wynik w wyborach pokazuje rzeczywiste podejście rządzących do tradycji i polskości.

Za rządów PiS 70 procent zamówień dla Wojska Polskiego realizują obce koncerny, na polski przemysł zbrojeniowy przypada pozostałe 30 procent. Zaledwie pięć lat temu proporcje były odwrotne. Nie chodzi tylko o miejsca pracy – chociaż to rzecz istotna nie tylko dla Radomia, Świdnika i Mielca – ale również elementarne względy bezpieczeństwa. Kto wykonuje kontrakty zbrojeniowe, zna sekrety obronności Polski.

Z F-16 ledwie co piąty nadaje się do użytku. MIG-i 29 nie latają w ogóle. W półtora roku miały 3 wypadki w tym ze skutkiem śmiertelnym. Zresztą poradzieckie maszyny nie pasują rządzącym do polskiego nieba nawet w dniu defilady.

We Wrocławiu zbuntowali się studenci Akademii Wojsk Lądowych. Oburzyła ich wszawica w akademiku, jedzenie w stołówce, po którym chorowali, oraz biurokratyczna mitręga z przyszłymi patentami oficerskimi. Ich historia – to Polska PiS-u w pigułce. Zapłonęły ogniska, choć noc była lipcowa a nie listopadowa. Bunt podchorążych rodzi oczywiste skojarzenia, zwłaszcza gdy władza niczym ks. Konstanty lubuje się w paradach.

Spadek morale w wojsku, bunt w Akademii Wojsk Lądowych

Zaufanie do przełożonego wśród podchorążych Akademii w ciągu studiów spada o 41 proc., szacunek do symboli narodowych o 35 proc., a lojalność wobec przełożonego o 25 proc.

Read more

„Siły lądowe to trzon armii. Ich stan jest taki, że nieoficjalnie wiadomo, że w razie czego bronić będziemy się na linii Wisły” – raportuje Witold Jurasz [1].

Defiladę rocznicową 15 sierpnia przeniesiono na Śląsk, żeby startujący stamtąd jesienią do Sejmu Mateusz Morawiecki za sprawą wdzięczności mieszkańców mógł powalczyć o rekordowy wynik wyborczy. Zaprzecza to jednak oczywistej logice, bo w 1920 r. milionowa armia Polska broniła przed bolszewikami Warszawy a nie Katowic, zaś Piłsudski swój genialny manewr wyprowadzał znad Wieprza a nie Rawy lub Brynicy. Połączenie nowej lokalizacji z rocznicą Powstań Śląskich wydaje się kulawym zabiegiem propagandowym, bo pierwsze z nich z 1919 r. było przegrane w odróżnieniu od dwóch kolejnych (1920 i 1921).

Po zastąpieniu operetkowego Antoniego Macierewicza na czele MON przez urzędnika tradycyjnego typu Mariusza Błaszczaka, zaprzestano forsowania rozbudowy obrony terytorialnej jako znaku firmowego nowej władzy, ale nie zaczęto inwestować w regularne Wojsko Polskie. W myśl doktryny obronnej, jakiej hołduje obecna ekipa – bezpieczeństwo mają zapewnić Polsce żołnierze amerykańscy a nie nasi. Fort Trump pozostaje jednak propagandową mrzonką, Amerykanie słysząc tę nazwę krzywią się jak po szklance soku z cytryny, zaś kwestia wojsk w Polsce pozostaje piłką pingpongową w rozgrywce prezydenta Donalda Trumpa z Niemcami, tak jak od dawna jesteśmy kartą przetargową w grze Białego Domu i Pentagonu z Rosją.

Izolacjonizm Trumpa wyklucza angażowanie się w Europie, bardziej interesuje go mur na granicy z Meksykiem, podobnie jak jego wyborców zatroskanych o miejsca pracy przejmowane przez latynoskich imigrantów. Miarą szczerości republikańskiej administracji pozostają słowa jej guru Newta Gingricha, że Ameryka musi się zastanowić czy ryzykować wojnę nuklearną, by bronić Estonii leżącej prawie na przedmieściach Petersburga – realnie kwestionujące artykuł piąty Traktatu Waszyngtońskiego, leżącego u podstaw NATO i zobowiązującego sygnatariuszy paktu do obrony wzajemnej.

Miarą szkód, których w kwestii obronności narobili rządzący, pozostaje rozdźwięk pomiędzy realnymi możliwościami a niezmiennie wysokim prestiżem wojska, oficerów i żołnierzy w społeczeństwie. Wojsko zajmuje drugie miejsce wśród instytucji, które Polacy darzą największym zaufaniem (73 proc.), zaraz za policją (75 proc.) a przed stacjami telewizyjnymi Polsat (71 proc.) i TVN (65 proc.). Dla porównania Sejmowi według sondażu CBOS ufa 32 proc. a NSZZ „Solidarność” 30 proc. rodaków [2].

To pozorny tylko paradoks. Wojskowi rzetelnie sobie na zaufanie zasłużyli choćby bohaterstwem wykazanym w misjach zagranicznych. Również poniesionymi tam ofiarami: w Afganistanie zginęło 44 polskich żołnierzy, w Iraku 22. Osobny problem stanowi nieudolność polityków, za sprawą której w ślad za osiągnieciami polskich korpusów ekspedycyjnych nie poszły kontrakty dla krajowego przemysłu zbrojeniowego.

Defilada w Katowicach w przededniu kampanii wyborczej staje się symbolem prymatu państwa partyjnego nad celami, przekraczającymi ramy jednej kadencji.

Polska międzywojenna umiała je inaczej wartościować. Gdy wojska bolszewickie szły w 1920 r. na Warszawę, powstał koalicyjny rząd Wincentego Witosa. Premier z PSL-Piast skupił ministrów z ugrupowań na co dzień zaciekle się zwalczających. Gdy rozeźlony krytyką Józef Piłsudski złożył dymisję, jego rezygnacji nie tylko nie przyjęto, ale nawet nie upubliczniono. Witos schował ją do sejfu a potem oddał Marszałkowi. Dzięki temu możliwe stały się: manewr znad Wieprza, zwycięska bitwa pod Radzyminem oraz udana operacja niemeńska, zabezpieczająca owoce zwycięstwa. Dlatego też jak podsumował Stanisław Mackiewicz-Cat [3]:

Dwa lata po klęsce na przedpolach Warszawy Rosja Radziecka w Rapallo zawiera traktat z pokonanymi z kolei w I wojnie Niemcami. Jak oceniał sytuację historyk Paweł Zaremba: „W obliczu widma wspólnego frontu Niemiec i Rosji Polska była osamotniona. Znaczenie tego faktu nie docierało do świadomości społeczeństwa polskiego zajętego sprawami ustrojowymi, kłopotami życia codziennego, odbudową gospodarczą i reformą walutową. Polityka zagraniczna była dziedziną trudną także dla Sejmu” [4].

Jak się wydaje – nie tak trudną jak w obecnej kadencji parlamentu, kiedy to marszałek Senatu Stanisław Karczewski publicznie pochwalił prorosyjskiego dyktatora Białorusi Aleksandra Łukaszenkę jako ciepłego człowieka. Istotą analizy Pawła Zaremby wydaje się stwierdzenie, że w dyplomacji zagrożenia ujawniają się z czasem i pozostają nieznane nie tylko opinii publicznej ale również posłom nawet kadencji tak udanej, kiedy Polacy po raz pierwszy masowo wybierali przedstawicieli do własnego, a nie jak wcześniej zaborczego parlamentu.

Z kolei w chwili kumulacji zagrożenia niemieckiego, w 1939 r. ten sam Wincenty Witos powrócił z politycznej emigracji, wiedząc, że w kraju czekać go może więzienie jako zagorzałego przeciwnika sanacji. Zamknięty w areszcie, jednej nocy osiwiał. Jak przejmująco relacjonują biografowie lidera PSL-Piast, który miał już wtedy swoje lata, wydawało mu się że został podtruty przez strażników, wokół widział węże [5]. Najpewniej w grę wchodziła halucynacja ze zmęczenia lub na tle nerwowym. Jego owocująca tak wielkim cierpieniem decyzja stanowiła jednak dowód, że wobec groźby utraty niepodległości stare podziały ustępują. Zwłaszcza, że wyszedł wkrótce na wolność. „Informacja o powrocie do kraju rozniosła się lotem błyskawicy. Chłopi powtarzali: jest z nami Witos, nie może być źle. (..) Gdzie przyjeżdżał, czekały na niego tłumy” – opisuje Małgorzata Olejniczak [6].

Rządzący dziś Polską przekonują się o prawdziwości opinii Karola Marksa, ze jeśli historia powtarza się, to wyłącznie jako farsa. Defiladowa celebra – w odróżnieniu od dwudziestolecia międzywojennego – nie przekłada się na patriotyczne poświęcenia ani obronną gotowość. Symbolem cynizmu władzy wobec patriotycznych idealistów stało się pamiętne paskudne potraktowanie harcerza na Westerplatte przez asystentkę Macierewicza. Żarliwa młodzież została wykorzystana i porzucona przez partyjnych biurokratów.

Ci sami politycy, którzy doszli do władzy za sprawą patriotycznego wzmożenia ostatnich lat (w tym mody na rekonstrukcje historyczne i biało-czerwoną symbolikę) – usadziwszy się już w gabinetach, nawiązywali gorszące kontakty z takimi politykami amerykańskimi, francuskimi czy włoskimi, którzy w swoich ojczyznach uchodzą za piątą kolumnę Moskwy. Rozwiązywano dobre kontrakty (francuskie śmigłowce), by zastępować je niepewnymi w imię zagadkowych motywacji.

Skoro tak modne są dziś analogie do stosunków polsko-ukraińskich, to można zauważyć, że intencją Bohdana Chmielnickiego, polskiego szlachcica, w chwili gdy rozpoczynał swoje działania nie było z pewnością przyłączenie Ukrainy do Rosji – ale taki okazał się finalny efekt jego polityki. Jarosław Kaczyński przypomina tego samozwańczego hetmana zamiłowaniem do publicznego rozpamiętywania własnych krzywd, zarówno rzeczywistych jak domniemanych.

Polska nie jest dziś przygotowana na potencjalne zagrożenia, począwszy do ataku terrorystycznego (nie powstrzymają go współcześni ormowcy od Macierewicza ze szkoleń fachowych najlepiej znający paintball), aż po możliwe niekorzystne scenariusze w polityce międzynarodowej, nie tylko dotyczące Rosji, ale przede wszystkim Ukrainy – mającej coraz więcej znamion państwa upadłego – czy nawet Niemiec.

Wejście do Bundestagu Alternatywy dla Niemiec, pierwszej tam partii otwarcie kwestionującej wynik wojny, może zapoczątkować zagrożenia wobec których nie stawaliśmy do chwili uznania w 1970 r. przez ekipę Willi Brandta naszej zachodniej granicy. Dziś AfD pozostaje wprawdzie izolowana, ale po każdych kolejnych wyborach może się to zmienić. Z kolei w wypadku zaostrzenia sytuacji wewnętrznej na Ukrainie (wystarczy trzecia odsłona sporu, którego dwie pierwsze fazy wyznaczały pomarańczowa rewolucja i euromajdan) lub przerodzenia się dziwnej wojny w Donbasie w gorącą – zostaniemy z nieznaną liczbą Ukraińców na własnym terytorium i napływającymi masowo uchodźcami, których instytucje międzynarodowe w ramach łączenia rodzin nakażą nam przyjąć.

Nikt nie bada też – choć powinien – nastawienia ukraińskich pracowników wobec Polski. A zdarzyło się już nawet, że wynajęci przez czyścicieli kamienic ludzie zza wschodniej granicy grozili starszym lokatorom „drugą rzezią wołyńską”. Zaś zaciągające po rusińsku pracownice firm lichwiarskich i windykacyjnych straszą przez telefon polskie emerytki. To prywatna już cena państwowej pomocy, jakiej Polska udzieliła Ukrainie. Bezpieczeństwa państwa nie mierzy się liczbą nabytych po paskarskich cenach zestawów antyrakietowych tylko codziennym poczuciem komfortu i spokojem obywateli.

Przez lata krytykowano polityków sanacyjnych za egzotyczne sojusze i teorię dwóch wrogów, niosącą za sobą groźbę wojny na dwa fronty. Po ośmiu dekadach znów oparcia szukamy za Oceanem, a wrogów robimy sobie blisko. Dlatego obie rocznice, zarówno zwycięstwa z 1920 jak klęski z 1939, nie staną się dla Polaków miarą zamkniętego doświadczenia historycznego, ale księgą wciąż otwartą.

Amatorszczyzna obecnej władzy – w propagandzie nawet jeszcze zabawna, ale już w kwestii stadnin czy muzeów szkodliwa, w sprawie bezpieczeństwa państwa nieść może za sobą powracające zagrożenia, co do których wydawało się już, że na zawsze potrafiliśmy je przezwyciężyć.

Jak uważasz?

[democracy id=”65″]


[1] Witold Jurasz. Siły Zbrojne RP, czyli armia nadająca się na defilady przed wyborami. Onet.pl z 14 sierpnia 2019
[2] CBOS z 7-14 marca 2019
[3] Stanisław Mackiewicz-Cat. Historia Polski od 11 listopada 1918 r do 17 września 1939 część I. Pokolenie, Warszawa 1986, t. I, s. 133
[4] Paweł Zaremba. Historia dwudziestolecia (1919-39). Przyszłość, Warszawa 1983, t. III, s. 15
[5] Małgorzata Olejniczak. Witos. Buchmann, Warszawa 2012, s. 113
[6] ibidem

Czytaj o państwie na pnp24.pl:

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 6

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here