Wróg, przeciwnik, neosędzia

0
49

John Kennedy zapisał się w historii nie tylko jako pierwszy katolicki prezydent Stanów Zjednoczonych i autor słynnej formuły “nie pytaj co Ameryka może zrobić dla ciebie, tylko co ty możesz zrobić dla Ameryki”, która do tego stopnia – na równi z osobistym udziałem w delegacji wakacyjnego obozu “Boy’s nation” do Białego Domu – zafascynowała nastoletniego wtedy Billa Clintona, że postanowił zająć się polityką, co uczynił tak skutecznie, że sam w odwiedzonym wtedy miejscu odbył dwie prezydenckie kadencje, a w trakcie drugiej z nich wprowadził nas do NATO, co naprawdę doceniamy dopiero od dwóch lat. 

Kennedy zasłynął również z tego, że w przygotowanym dla siebie przez piarowców tekście przemówienia zmienił wszędzie przed wygłoszeniem słowo “wróg” na “przeciwnik”. Co brzmiało bez porównania łagodniej, a chodziło oczywiście o ZSRR. Wprawdzie sam zginął niebawem z ręki zamachowca, ale ta korekta zapoczątkowała zwrot w amerykańskiej dyplomacji i zaowocowała po latach wizytą Richarda Nixona w Moskwie i podpisaniem tam porozumienia w sprawie ograniczenia zbrojeń (1972 r.), połączeniem statku amerykańskich astronautów “Apollo” z radzieckim “Sojuzem” w przestrzeni kosmicznej (1975 r.) a przede wszystkim Konferencją Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie w tym samym roku. Ta ostatnia, której wbrew nazwie główną postacią pozostawał następca Nixona, także republikanin Gerald Ford, otworzyła dla opozycji demokratycznej w Europie Środkowo-Wschodniej możliwości działania wprawdzie nie legalnego ani tolerowanego przez władzę, ale nie karanego przynajmniej od początku wieloletnimi wyrokami z “antyspiskowych” paragrafów. Skorzystały na tym czechosłowacka “Karta ’77” z Vaclavem Havlem oraz polskie: Komitet Obrony Robotników i Konfederacja Polski Niepodległej, kładące podwaliny pod przyszłą legalną już działalność pierwszej dziesięciomilionowej Solidarności w latach 1980-81.

Zwłaszcza, gdy obronę praw człowieka podniósł do rangi zasady amerykańskiej dyplomacji następny po Fordzie prezydent, Jimmy Carter, demokrata podobnie jak niegdyś Kennedy, chociaż baptysta z Południa a nie katolik. Zaś “demoludy” przystały na helsiński “trzeci koszyk”, zakładający swobodny przepływ ludzi, informacji i idei, ponieważ rządzącym w nich sekretarzom zależało na dwóch pierwszych, obejmujących współpracę polityczną i gospodarczą, zwłaszcza zaś na koszyku drugim, w którym mieściły się napływające odtąd bez embarga kredyty, licencje i nowe technologie, niezbędne dla zapóźnionych w rozwoju systemów nakazowo-rozdzielczych niczym szpitalna kroplówka. 

Warto o tym wszystkim pamiętać przed zapowiedzianą na 12 marca br. wspólną wizytą prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Donalda Tuska w Białym Domu demokraty Joe’go Bidena.

Wąsik i Kamiński jak Poczobutt, więźniowie koalicji “13 grudnia

Tymczasem jednak w krajowej polskiej polityce mamy wciąż do czynienia ze swoistym paradoksem. Agresywną narrację podsycają media demokratyczne, a zdolnego ją stonować Kennedy’ego wciąż nie widać. Jeśli bowiem o Tuska chodzi, to jeszcze przed wyborami, które wyłoniły obecną koalicję rządową, w trakcie mityngu w Łodzi zapowiedział: “jesienią ich wykopiemy a na wiosnę posadzimy”. Zresztą zanim ta ostatnia nadeszła, za kraty trafili Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik, była to więc jedyna obietnica wyborcza Koalicji Obywatelskiej zrealizowana z wyprzedzeniem.

Spędzili tam jednak zaledwie piętnaście dni, bo ułaskawił ich Duda. Ten ostatni sam nie przebiera w słowach, gdy charakteryzuje wyłonione 15 października rządy: po wyborze prezydiów Sejmu i Senatu zarzucał nowej większości, że dopuszcza się odwetu na poprzedniej władzy. O ile zaś tego właśnie dnia wyborcy chlubnie pobili rekord frekwencji, to również po tej dacie prezes PiS Jarosław Kaczyński ustanawia inny: radykalizmu werbalnego. Po wygłoszeniu przez Tuska expose nazwał go niemieckim agentem. Opowiadał o szykowanych jakoby zabójstwach politycznych bez podawania jakichkolwiek podpierających to szokujące ostrzeżenie szczegółów.

Zaś mniej prominentni politycy Prawa i Sprawiedliwości rutynowo mówią o “koalicji 13 grudnia” (tego rzeczywiście dnia zaprzysiężono rząd Tuska, ale ma się to kojarzyć ze stanem wojennym, chociaż jak wiadomo prezes Kaczyński wówczas “spał do południa”, co wciąż mu wypominają demonstranci pod jego żoliborską willą). Tytułowali też Wąsika i Kamińskiego więźniami politycznymi. A nawet porównywali ich do przetrzymywanego przez białoruski reżim Aleksandra Łukaszenki polskiego działacza na rzecz praw obywatelskich Andrzeja Poczobutta, co wydaje się już przekroczeniem granic dobrego smaku i mimowolnym deprecjonowaniem osoby rzeczywiście prześladowanej poprzez zestawienie jej ze skazanymi za nadużywanie władzy i wypuszczonymi po niewiele ponad dwóch tygodniach. 

Akcja likwidacja i kibole radykalizmu

Oczywiście za styl uprawiania polityki w Polsce, nacechowany wzmożoną agresją, można obciążyć odpowiedzialnością rządzący przez poprzednie osiem lat (2015-23) PiS i nie będzie to rozumowanie bezzasadne, jednak utarło się, że po wyborach parlamentarnych ocenia się raczej władzę niż opozycję.

Zaplecze medialne “koalicji 15 października” podsyca nastroje i napięcia, a nie je tonuje. Na łamach “Gazety Wyborczej” Agnieszka Kublik zagrzewała ministra kultury do stanowczych działań na rzecz przejęcia TVP, chociaż nie ulega raczej wątpliwości, że Bartłomiej Sienkiewicz przeprowadziłby całą operację również bez dopingu ze strony najbardziej profesjonalnego polskiego dziennika. Pojawia się oczywiście pytanie, czy właściwą rolą dziennikarza pozostaje nakłanianie polityków do rozwiązań radykalnych. Stosunkowo niewiele uwagi poświęciły na swoich stronach “Wyborcza” i na antenie swojej TVN  wątpliwościom prawnym. “Akcja likwidacja” czyli wprowadzenie do TVP, Polskiego Radia oraz Polskiej Agencji Prasowej likwidatorów niosła ich za sobą mnóstwo.  

Ciało do kremacji

Żurnalistom niekiedy udzielają się emocje indagowanych przez nich polityków, chociaż fatalnie świadczy to o profesjonalizmie tych pierwszych. A jeśli hunwejbiństwo dziennikarskie przewyższa radykalne skłonności posłów czy senatorów możemy mówić o pograniczu jednostki chorobowej.

Nie sposób też się nie zdziwić, że w podsycaniu nastrojów bynajmniej nie pozytywnych i przyjaznych bliźnim przodować się wydają eksperci z profesorskimi tytułami, również wykładowcy uczelni w ustabilizowanych demokracjach, gdzie podobne postawy podciąga się często pod pojemną formułę “języka nienawiści”. Wyżywają się jednak na oponentach na łamach “Gazety Wyborczej” a nie z wysokości swoich anglosaskich katedr akademickich na zdominowanych przez poprawność polityczną campusach.

“To ciało musi odejść” – zapowiada już w tytule artykułu o Trybunale Konstytucyjnym Wojciech Sadurski, teraźniejszy “profesor gościnny” (visiting professor) na renomowanym amerykańskim Uniwersytecie Princeton, trwale zaś związany z uczelnią w australijskim Sydney [1]. 

Pomysł rozpędzenia Trybunału kierowanego przez Julię Przyłębską, okrutnie przezywaną “kucharką Jarosława Kaczyńskiego” (acz nie bezpodstawnie, bo rzeczywiście zaprasza prezesa na obiady) większość opinii publicznej zapewne skłonna byłaby poprzeć, ze względu na rozliczne nieprawości tego gremium, w tym zasiadającego w nim dawnego prokuratora stanu wojennego Stanisława Piotrowicza. Problem więc nie w zamiarze przywrócenia stanu sprzed pisowskiego “skoku na Trybunał”, lecz w sposobie, za pomocą którego przekonuje nas do pomysłu autor o profesorskim cenzusie. Pamiętamy, jak choćby w czasach Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego po wyborach z 4 czerwca 1989 r. zasiadający w nim profesorowie rozładowywali napięcia i tonowali nastroje. Poczytajmy, jak dzisiaj próbuje na nas oddziaływać wybitny bez wątpienia znawca prawa (jedną z jego książek, o liberalizmie, trzymam na półce w zasięgu ręki) [2].

Oto bowiem jak opisuje nam prof. Sadurski, po wyborach z 15 października “wbrew instynktowi samozachowawczemu osoby sędziopodobne wpadły w amok, a brewerie, w jakich celowała osobliwie dr hab. Krystyna Pawłowicz, zaskoczyły nawet zwolenników moderowania reakcji na Trybunał. Po latach apatii pracownicy sędziowscy w Trybunale odnaleźli trzecią młodość i w ciągu kilku godzin potrafili wydawać “postanowienia” i “zabezpieczenia” we wszystkich możliwych sprawach, w których zostali wezwani na pomoc przez Nowogrodzką lub prezydenta (co przecież na jedno wychodzi). Zabetonowany prokurator Barski, odwołane zarządy mediów publicznych, los przestępców Kamińskiego i Wąsika – nie było takiej sprawy, w której Trybunał nie uznałby swej kompetencji. Przyjmując rolę oberimperatora, dr hab. Pawłowicz cieszy się jak gogolowski rewizor, jak miło być gubernatorem” [3].

Stajemy wobec fenomenu poznawczego. Wszystko to przecież prawda. A jednak aż nas odrzuca ten fragment. Diabeł tkwi tym razem nie w szczegółach – pozostają prawdziwe – lecz w stylistyce. A przecież styl to człowiek.

Prawdy zaś niezrównany ksiądz – i także profesor – Józef Tischner, autor pomnikowej ale zrozumiałej dla zwykłego człowieka “Etyki Solidarności” – dzielił góralskim obyczajem w sposób znany i tym, co wymienionego dzieła nie poznali: prawda, tyż prawda i gówno prawda.

Chociaż Sadurski – socjotechnicznie roztropniejszy od polityków – nie używa brzydkich wyrazów, jego nacechowany złymi emocjami dyskurs prowadzi nas nieuchronnie ku trzeciej z wyliczonych przez ks. prof. Tischnera prawd. Moralista i znawca prawa – piszę to bez ironii – osiąga więc efekt odwrotny do zamierzonego. 

Piętrzące się wymyślnie ocenne sformułowania takie jak “osoby sędziopodobne” czy “pracownicy sędziowscy” wreszcie zaś “zabetonowany prokurator” bawią nas przez piętnaście sekund ale pozostawiają po sobie nieznośny efekt nadmiaru. A przy tym przekonanie, że na wykładach w Princeton czy Sydney nasz autor żadnego z tych określeń by nie użył.

Z pewnością zaś przypisywanie “pracownikom sędziowskim” “trzeciej młodości”, zwłaszcza, gdy niedaleko w tekście występuje kobieta (Krystyna Pawłowicz) uznane zostałoby na anglosaksońskich campusach za “ejdżyzm” (ageism), wypominanie wieku, uchodzące tam za poważne wykroczenie przeciw przyjętym zasadom. Zresztą jeśli moja wiedza na temat autora pozostaje ścisła, sam Sadurski nie jest też już od dawna trzydziestolatkiem. Kwalifikowanie oponenta wedle wieku już dwa stulecia temu genialny filozof Artur Schopenhauer uznał za formę erystyki a nie retoryki, czyli łamanie reguł merytorycznego sporu.

Neologizm “oberimperator”, zwłaszcza wobec kobiety użyty (Krystyna Pawłowicz była zresztą przy Okrągłym Stole i to po stronie właściwej, ale jak rozumiem nawet to dla Sadurskiego nie stanowi okoliczności łagodzącej) – wydaje się tyleż efektowny co przesadny. Pani Krystyna nigdy podobnych ambicji nie miała. W jej środowisku prezes jest jeden. Jeden cysorz jak mawia lud pisowski. Ważne, by piętnując oberimperatorów, nie zbliżyć się do języka opisanego przez Victora Klemperera w słynnym “LTI – notatnik filologa. Lingua Tertii Imperii”, który jak wiemy opierał się na trwałej i negatywnej stygmatyzacji wroga. A w tym już miejscu Wojciechowi Sadurskiemu, szczeremu przecież entuzjaście liberalizmu i zasłużonemu jego badaczowi, powinien uruchomić się sygnał alarmowy.  

Na koniec jeden istotny, biograficzny detal, nie ze złośliwości warto go przytoczyć. W latach 70. na Uniwersytecie Warszawskim Wojciech Sadurski uczestniczył w seminarium doktoranckim prof. Stanisława Ehrlicha, wcześniej w czasach dominacji marksizmu-leninizmu wykładowcy na radzieckiej uczelni we Lwowie oraz kierownika katedry prawa radzieckiego już na rodzimym UW ale w stalinowskich czasach, kiedy też pełnił tam funkcję sekretarza komitetu uczelnianego PZPR. Innym uczestnikiem tego seminarium pozostawał Jarosław Kaczyński. To być może szczegół bez znaczenia dla obecnej żarliwości ich obu, ale mamy prawo o tym wiedzieć.         

[1] Wojciech Sadurski. To ciało musi odejść. “Gazeta Wyborcza” z 2 lutego 2024

[2] por. Wojciech Sadurski. Racje liberała. Presspublica, Warszawa 1992 

[3] Sadurski. To ciało musi odejść… op.cit           

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 7

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here