Władysław Kosiniak-Kamysz i Szymon Hołownia, poniewierani przez sprzyjające Platformie Obywatelskiej media za sceptycyzm wobec koncepcji Donalda Tuska jedynej słusznej wspólnej listy opozycji, zręcznie zakpili z ich żurnalistów, zamiast wiążącej deklaracji na wspólnej konferencji prezentując… listę problemów Polski do rozwiązania.
Przedstawiciele “Gazety Wyborczej” i TVN ustawili się w kolejce, role rozpisali wcześniej, żurnaliści stacji określonej kiedyś przez wielkiego Andrzeja Wajdę, gdy był członkiem komitetu wyborczego Bronisława Komorowskiego mianem “naszej telewizji” nie dopuszczali innych, niezależnych dziennikarzy – wbrew zwyczajowej kolejności – do zadawania pytań. Od kilku tygodni na łamach “Wyborczej” toczy się nie przebierająca w środkach kampania przeciw Szymonowi Hołowni z zamieszczaniem w papierowym wydaniu internetowego hejtu włącznie. Zaś gdy po głosowaniu koła Polska 2050 przeciw rządowej nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym przewodniczący klubu Koalicji Obywatelskiej (marka parlamentarna PO) Borys Budka w ostrych słowach skrytykował Hołownię, w trakcie briefingu tego drugiego jedna z dziennikarek TVN natychmiast te zarzuty słowo w słowo powtórzyła jako własne pytanie.
Teraz, zamiast pochylać się nad wirtualnymi koalicjami, w które – jak się wydaje – sam Tusk nie wierzy, Kosiniak-Kamysz z Hołownią przedstawili listę polskich problemów, próbując odwrócić uwagę od fantomu wspólnej listy wyborczej. Wskazali wśród nich m.in. konieczność przeciwdziałania ubożeniu Polaków związanemu z wywołaną przez inżynierię społeczną rządzących drożyzną oraz rozwój zielonej energii, niezbędnej, gdy dotychczasowe tradycyjne jej źródła w związku z sytuacją międzynarodową nie gwarantują już strategicznego bezpieczeństwa infrastruktury krytycznej kraju.
Nad rozwiązaniem tych i innych kwestii pracować będzie wspólny zespół ekspercki pod egidą Polskiego Stronnictwa Ludowego oraz Polski 2050. Nie oznacza to oczywiście jeszcze wspólnego startu w wyborach, chociaż wciąż wydaje się on wariantem realnym. Hołownia z Kosiniak-Kamyszem razem pokazali jednak, że ani nie dadzą się sterroryzować Tuskowi ani ostrzeliwać dziennikarzom mediów wprawdzie broniących demokracji ale przemawiających wyłącznie głosem jednej partii, w tym wypadku opozycyjnej.
Sytuacja obu liderów nie jest jednak zbyt komfortowa. Trzeba się tłumaczyć z sejmowych głosowań, a posłowie tylko w opinii co czwartego Polaka dobrze pracują. Nie wiadomo, czy Hołownia nie żałuje już, że zezwolił secesjonistom z różnych ugrupowań na powołanie w parlamencie koła posługującego się nazwą Polska 2050. Bonus niewielki, a obciążenie znaczne.
O ile bowiem rozważania o wspólnej liście mało kogo pasjonują, a określenie “symetryzm” pozostaje dla obywateli mało zrozumiałe, za to za wytrych otwierający wszystkie drzwi uznają je autorzy “Gazety Wyborczej” (głównego wroga widzący w zwolennikach rymowanki: PiS, PO, jedno zło) to opinia publiczna doskonale pamięta niesławny sojusz “koryto plus”, który połączył posłów różnych ugrupowań, kiedy to wzmiankowany już szef klubu KO Budka wraz ze swoim odpowiednikiem z PiS Ryszardem Terleckim dogadali się co do podwyżki wynagrodzeń parlamentarzystów. Porozumienie ponad podziałami, dotyczące… wspólnej listy płac, zablokował w ostatniej chwili bunt senatorów, w tym Jacka Burego i Bogdana Klicha, których wsparł marszałek Tomasz Grodzki, a z czasem również i sam Tusk, w tym wypadku trafnie odczytujący społeczne nastroje. Podwyżki ostatecznie i tak wprowadzono, ale ich odium wziął na siebie prezydent Andrzej Duda, który w kolejnych wyborach startować już nie może, więc na reputacji mu nie zależy. Ale wyborcy pamiętają, co działo się wcześniej, jak pozornie zwaśnione ugrupowania wspólnie zaplanowały skok na kasę z naszych podatków.
Zwiększa to szanse środowisk nieobecnych w obecnym parlamencie i nie ponoszących odpowiedzialności za jego nikłą skuteczność i autorytet: przedsiębiorców, organizujących polską klasę średnią w obronie miejsc pracy i swobody gospodarczej oraz samorządowców znanych jako dobrzy gospodarze swoich małych Ojczyzn czy emancypującej się politycznie AgroUnii, dotychczas kojarzonej głównie z protestami rolników. Dużo mniej przekonujące wydają się zapewnienia, że odnowę życia publicznego są w stanie przeprowadzić środowiska zasiadające (to naprawdę właściwy czasownik, bo przecież tam nie biegają, spiesząc się do wypełniania obowiązków) w obecnym parlamencie.
Zaś jeśli o formaty dyskusji chodzi, to w najnowszym numerze “Opinii” filozof i eseista Bohdan Urbankowski opisuje, jak Henryk Sienkiewicz w rok po publikacji “Latarnika” i na trzy lata przed ukazaniem się “Ogniem i mieczem”, “(..) podejmuje współpracę ze “Słowem” – pismem o tendencjach konserwatywno-szlacheckich, jakiś czas jest nawet jego naczelnym. Potem jednak wchodzi w konflikt z redakcją (..). W liście do wieloletniego przyjaciela Stanisława Witkiewicza na początku 1882 roku pisze: “Bartka Zwycięzcy jeszcze nie zacząłem (..) chodzi za mną tuman konkurencji i niechęci, złości, nienawiści, plotek i intryg, polemik – i sama obecność tego czegoś przy mnie, który jestem z kanionu i kocham kanion, drażni mnie i ciąży mi. Żeby oni wiedzieli, ci z którymi kłócę się o “Słowo”, jak ja głęboko mam w dupie te wszystkie rzeczy, które oni za wielkie uważają, którymi się zajmują, którymi zapełniają życie, a z nimi jak głęboko mam w dupie i “Słowo” i “Wiek” i “Niwę”, całą tę prasę, która się kręci wokół jednego nic”” [1].
Każde polskie dziecko zna tytuły dzieł Sienkiewicza wydanych w tymże dziesięcioleciu, kiedy te słowa napisał, po “Latarniku” przyszły bowiem: “Ogniem i mieczem” (1884 r.), “Potop” (1886) i “Pan Wołodyjowski” (1888), zaś tytuły pism, które wtedy przyszłemu nobliście z literatury psuły krew i przysparzały zmartwień pamiętają co najwyżej studenci polonistyki, piszący prace magisterskie o pozytywizmie, innym zaś nawet do zdania egzaminu ich znajomość nie jest potrzebna, bo kto o nie dziś zapyta…
[1] Bohdan Urbankowski. Henryk Sienkiewicz – arcymistrz prozy romantycznej. “Opinia” nr 40 (138), zima 2022, s. 184-185