Nie pozwalacie nam się załamać – pochwalił Polaków prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski w trakcie oficjalnej wizyty w Warszawie. Prezydent Andrzej Duda mówił o wspólnocie dwóch narodów, opartej na szacunku. I granicy, która już nie dzieli.
Zawsze uzupełnić wypada, że tę ostatnią od początku agresji kremlowskiej na Ukrainę przekroczyło ponad dziesięć milionów jej obywateli. Mniej więcej tylu, ilu mieszkańców liczy Belgia, mocny i ważny kraj Unii Europejskiej. Nie wszyscy oczywiście u nas pozostali. Wielu pojechało dalej, część wróciła do siebie. Polska przyjęła jednak – co podkreślać trzeba, nic nie ujmując podobnym wysiłkom innych państw, zwłaszcza ubogich jak Mołdawia – największą liczbę uchodźców ukraińskich. Wysiłkiem całego społeczeństwa otoczeni zostali troskliwą opieką. Nie stanowi ozdobnika stwierdzenie, że żaden uciekinier wojenny nie pozostał bez pomocy. Dla Polaków to powód do dumy. Zapewne największy od czasów bezkrwawego odzyskania niepodległości przed ponad trzydziestu laty. Polska gości dziś liczniejszą wspólnotę ukraińską niż tradycyjnie najważniejsza jako azyl dla diaspory tego narodu Kanada.
Oficjalny format wizyty Wołodymyra Zełenskiego w Polsce (w trybie roboczym prezydenci widzieli się już wcześniej dwukrotnie w Rzeszowie: w grudniu 2022 r. i lutym br.) pokazuje, że Ukraina w ponad rok po kremlowskiej inwazji wbrew fatalnym prognozom nie tylko nie stała się “państwem upadłym”, czego nie tylko życzyli jej przeciwnicy ale serio obawiali się przyjaciele – ale działa normalnie na arenie międzynarodowej. Chociaż oczywiście zapowiedzi wsparcia jej starań o członkostwo NATO i Unii Europejskiej, póki gorąca wojna trwa, muszą brzmieć wyłącznie kurtuazyjnie.
Konkretne za to okazują się komunikaty o pomocy: od prezydenta Andrzeja Dudy dowiedzieliśmy się, że do ośmiu przekazanych już przez nas Ukrainie MiG-ów 29 dołączy sześć kolejnych.
Lokalną nawet potęgą zbrojną oczywiście się nie staniemy: przyczynił się do tego walnie osłabiający polską armię poprzedni minister obrony narodowej Antoni Macierewicz, wywodzący się z tego samego obozu pisowskiego, chociaż trzeba też Dudzie przyznać, że długo i w końcu skutecznie zabiegał o jego odwołanie.
Realnie liczy się “miękka siła”, jaką wykazali się z korzyścią dla sąsiadów ze Wschodu Polacy. W praktyce bowiem całe społeczeństwo otworzyło przed uchodźcami wojennymi domy, mieszkania i portfele. To już drugie święta wielkanocne, które spędzamy razem. I zupełnie przestało mieć znaczenie, że obchodzimy je w różnych terminach.
Soft power w światowej dyplomacji stanowi liczącą się kategorię. To na niej, a nie na siłach zbrojnych, opiera się globalna pozycja Szwajcarii czy Singapuru i wielu innych niż militarne ale bezdyskusyjnych potęg.
Zełenski mówił w Warszawie o wdzięczności wobec całego społeczeństwa polskiego. Nie zawiódł nas w tej mierze. Ważne jednak, żeby również rządzący Polską mieli świadomość długu, jaki zaciągnęli u rządzonych. Wzrost międzynarodowego znaczenia Polski i przypomnienie światu strategicznego miejsca jakie zajmujemy na mapie wynika bowiem z niezwykłego zaangażowania społeczeństwa polskiego w pomoc ukraińskim uciekinierom wojennym, nie zaś ze sprawności sztabów kryzysowych. Największą od czasów II wojny światowej akcję humanitarną nowoczesnej Europy przeprowadzili sami obywatele, wsparci przez samorządy i organizacje pomocowe (zwł. Caritas), organizujący się naprędce we wspólnoty sąsiedzkie, rówieśnicze i zawodowe. Zaś władza centralna starała się co najwyżej nie przeszkadzać. Chociaż zdarzało się jej nawet mnożyć biurokratyczne trudności: dotyczą one choćby kwestii współpłacenia uchodźców za pobyt w ośrodkach. A czasem kwestii z pozoru tak prostych, jak wysłanie z Polski suplementów weterynaryjnych dla uratowanego spod bomb i rakiet w Kijowie owczarka niemieckiego, należącego do wojennej uciekinierki przebywającej teraz w Niemczech: żaden z indagowanych przez nas urzędników nie potrafił nawet zapewnić, że leki nie zostaną zatrzymane w trakcie przesyłania ich z jednego państwa Unii Europejskiej do drugiego bo jak się okazuje przepisy farmaceutyczne albo opierają się zjednoczeniowemu duchowi albo biurokraci ich nie znają. To nie żart.
Kto prędzej przyjdzie, więcej zarobi
Za sprawą wysiłku, empatii i ofiarności polskich obywateli scenariusze pesymistyczne dało się odsunąć na tyle, że trudno teraz o nich mówić, bo poza groźbą wzniecania nieuzasadnionej paniki niewiele z tego wyniknie. Istotne za to, żeby w wariantach pozytywnych – bo wojna na Ukrainie, choć krwawa i okrutna kiedyś się skończy, oby nie jak iracko-irańska dopiero po ośmiu latach – Polska odnalazła się nie tylko jako obdarzany wdzięcznością przez partnera sojusznik Ukrainy, ale również jej strategiczny partner. Z korzyścią dla naszej gospodarki. Aby w dziele odbudowy sąsiada nie ubiegli nas ci, którzy jeszcze niedawno wieszczyli rychły upadek ukraińskiego państwa. W tym sensie ważne okazują się złożone w Warszawie deklaracje Zełenskiego o prawie pierwszeństwa dla polskich firm.
Zapraszany polskich biznesmenów do kooperacji, kto prędzej przyjdzie, więcej zarobi – mówił w swoim niepowtarzalnym stylu po spotkaniu z Dudą Wołodymyr Zełenski.
Trzymamy za słowo, Panie Prezydencie – chciałoby się powiedzieć.
Odbudujemy wspólnie Ukrainę jeszcze piękniejszą niż była – obiecał Andrzej Duda. To jednak przedsięwzięcie na dziesięciolecia, co gorsza nie wiadomo, od kiedy przyjdzie nam je liczyć, skoro wojna trwa i jej końca nie widać, jeśli pominąć zaklęcia zachodnioeuropejskich polityków, wróżących, że jeszcze w tym roku on nastąpi. A termin prezydenckiej drugiej kadencji Dudy upływa za nieco ponad dwa lata.
Wyboru w wymiarze tak teraźniejszym jak historycznym dokonały już społeczeństwa obu krajów. Politykom pozostaje iść za ich głosem. O tym, że wciąż nie uznają tego za oczywisty obowiązek, świadczą perturbacje z ukraińskim zbożem. Jego masowe wwożenie do Polski, zamiast oficjalnie zapowiadanego tranzytu, zagroziło polskim rolnikom ruiną ich gospodarstw. Zboże przeznaczone miało być dla Bliskiego Wschodu i Trzeciego Świata, jest tanie i nie spełnia norm unijnych. Ministerialną głową, pomimo statusu wicepremiera, zapłacił już za to ulubieniec prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego – Henryk Kowalczyk. Nie o zmiany personalne jednak tu chodzi, lecz o wyciąganie systemowych wniosków z podobnych sytuacji. Dziać się bowiem nie może w ten sposób, że na polskiej pomocy dla Ukrainy (zboże szło przez nasz kraj wobec zagrożenia jej portów przez Rosjan) zarabiają spekulanci. Znamy już przykład jednej wojny – chodzi o interwencję w Iraku – w której zaangażowaliśmy się po właściwej stronie, nie szczędząc ofiary krwi, nie tylko zresztą żołnierskiej (podczas wykonywania obowiązków zawodowych zginęli tam Waldemar Milewicz i Munir Bouarane z ekipy TVP a ranny został operator Jerzy Ernst), a Polska nie otrzymała zapowiadanych wcześniej kontraktów na odbudowę.
Niedźwiedź się obudził, solidarność również
Tamta wojna była jednak geograficznie od nas daleka, obecna toczy się tuż za naszą granicą. W listopadzie na Lubelszczyźnie rakieta zabiła dwóch polskich obywateli. Tamtego wieczoru Polacy masowo udali się do osiedlowych sklepów spożywczych, żeby zrobić zapasy na wszelki wypadek a ściślej – na czarną godzinę. Chociaż aby nie wzniecać paniki nikt tego określenia nie używał.
Z podobnym zagrożeniem nie stykaliśmy się od ponad 40 lat, kiedy to w okresie “roku Solidarności” zagraniczne tygodniki zamieszczały kolorowe okładki z konturem Polski, dyslokacją radzieckich dywizji wokół naszych granic i stylizowanym rysunkiem sowieckiego niedźwiedzia.
Za sprawą Władimira Putina niedźwiedź się obudził. Ale godną na to odpowiedzią okazało się odrodzenie w Polsce solidarności, tym razem tej przez małe “s”. Na tym da się skutecznie budować przyszłość. Społeczeństwo objawiło energię, gotowość i zdolność do pomocy oraz optymizm, nie poddając się pokusie paniki. Politykom pozostanie nie zmarnować tej szansy. Jeśli im się nie powiedzie, rzecz dokończą ich skuteczniejsi następcy.