Cierpliwość zwyczajnych obywateli i ich solidarne zachowania, pomoc okazywana rodakom z Ukrainy i uchodźcom kontrastują z dostrzegalną słabością polityków. Mądrość zbiorowa sąsiaduje z brakiem przywództwa. W obliczu zagrożenia wojennego zza wschodniej granicy powtarzają się mechanizmy znane z dwuletniej walki z pandemią koronawirusa. Społeczeństwo doskonale się organizuje, ale władza niewiele potrafi.
Kryzys dotyka całej klasy politycznej, skoro również Donald Tusk który – chociaż sam posłem ani senatorem nie jest – jako przewodniczący opozycyjnej Platformy Obywatelskiej przyjechał w czwartek rano do gmachu parlamentu i spotkał się ze swoim klubem, zanim Sejm zajął się projektem ustawy o obronie ojczyzny, podczas konferencji w Senacie nie porwał nawet swoich zwolenników. Wskazał na potrzebę jedności, przestrzegł przed kiczem zjednoczenia. Zapowiedział, że posłowie PO-Koalicji Obywatelskiej poprą pisowski projekt ustawy, zastrzegając, że jest on niedoskonały, przy czym nie uzasadnił przekonująco, dlaczego w takim razie mają to robić. Nie była to z pewnością prezentacja polityka gotowego do błyskawicznego przejęcia w trudnej chwili odpowiedzialności za Polskę.
Z kolei Jarosław Kaczyński, który jako prezes partii rządzącej objął równocześnie, chociaż nie musiał, bo i tak wszystkim dyrygował, funkcję wicepremiera odpowiedzialnego za bezpieczeństwo państwa – zupełnie sobie z nią nie radzi. Decyzja, że się tym zajmie, zapadała w bez porównania spokojniejszej chwili, jeszcze przed naporem fałszywych imigrantów na granicę z białoruskiej strony a tym bardziej – zanim doszło do eskalacji na Ukrainie. Nie dowiemy się już, kto doradzał lideowi PiS objęcie tego stanowiska, podobnie jak daremnie okazuje się dzisiaj poszukiwanie inicjatorów osławionej nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt przezwanej nawet “piątką Kaczyńskiego”, nad którą prace rządzący musieli zarzucić w ich trakcie wobec sprzeciwu dotkniętych jej skutkami rolników i hodowców.
Kaczyński w Sejmie zapowiedział zwiększenie wydatków na obronę do poziomu 3 procent produktu krajowego brutto, co najłagodniej rzecz ujmując, w niebezpiecznej sytuacji nie okazuje się na pewno hasłem zdolnym porwać opinię publiczną. Obiecał, że liczebność armii wzrośnie do 300 tys – ale mieści się w tym 50 tys “szwejków” z obrony terytorialnej powołanej swego czasu przez byłego ministra Antoniego Macierewicza: ich wartość bojową określają głównie niezliczone anegdoty na ten temat opowiadane. W latach 1980-81 jak informowała wtedy prasa amerykańska liczebność Ludowego Wojska Polskiego wynosiła ok. 360 tys, podobną siłę stanowiły MO i SB. A armia specjalnie była wówczas w ramach Układu Warszawskiego ograniczana w ten sposób, by w razie niespodziewanych scenariuszy nie mogła stanowić zagrożenia dla “wielkiego brata” ze wschodu.
Polacy po raz pierwszy od dziesięcioleci, nie ulegając wciąż panice, interesują się – czemu trudno się dziwić – gdzie w najbliższym sąsiedztwie ich mieszkań znajdują się schrony lub piwnice zdolne taką rolę pełnić. W zwykłych codziennych rozmowach zastanawiają się, czy metro w Warszawie jest płytkie czy głębokie i czym różni się do oglądanego w telewizji kijowskiego. Troszczą się o zapasy, chociaż nieunikniony wykup towarów nie przybrał chaotycznej formy. Na konkretne wątpliwości i pytania obywateli politycy nie mogą więc odpowiadać komunałami. Jak na razie jednak – czynią to zarówno władza jak opozycja.
Polacy potrzebują dziś bezpieczeństwa domów i granic a nie kolejnej, składającej się – jak obwieszcza z trudną do zrozumienia dumą biurokraty władza – z ponad 800 szczegółowych artykułów ustawy o obronie ojczyzny. Orwellowska nazwa pisowskiego przedłożenia nie odstraszy nikogo, kto zechciałby nasz spokój zakłócić ani nie uspokoi tych, co martwią się o własne domostwa, bo mają ku temu powody. Żeby zobaczyć jakie, wystarczy telewizor włączyć. I wszystko jedno czy trafi się pilotem na TVP Info czy Fakty TVN, bo przekazy obu zwykle zaciekle zwalczających się stacji pozostają teraz jednobrzmiące.
Władza marnuje czas, opozycja zaś niepowtarzalną szansę, żeby przekonać Polaków, że jeśli przejmie władzę, zyskają poczucie bezpieczeństwa, którego za rządów PiS im brakuje. Rząd się wyżywi – mówiła władza w czasach Jerzego Urbana. A społeczeństwo radziło sobie wtedy samo z codziennymi wyzwaniami, bez oglądania się na rządzących. Uposażenia poselskie, senatorskie i ministerialne w ubiegłym roku pomimo pandemii – oznaczającej dla większości Polaków również wyrzeczenia – wzrosły na mocy decyzji prezydenta Andrzeja Dudy. Zupełnie nie przekłada się to na jakość pracy beneficjentów tej decyzji, co oglądaliśmy znów w trakcie sejmowej debaty nad ustawą o obronie ojczyzny. Nawet w jej nazwie zawiera się fałszywy patos. Przecież nawet rządzącym u schyłku poprzedniego ustroju krajem generałom wystarczała zwyczajna ustawa o powszechnym obowiązku obrony PRL. Jak pamiętamy z “1984” George’a Orwella w opisywanym tam państwie istniało Ministerstwo Miłości, tyle, że właśnie tejże w życiu społecznym na codzień brakowało. Oby z obroną ojczyzny nie działo się podobnie.
Ten, kto się broni, otrzyma pomoc, także od NATO – perorował z sejmowej trybuny Kaczyński jakby był niemal jednym z liderów a nie głównych wewnętrznych kłopotów personalnych Sojuszu Atlantyckiego. Zdarzyło mu się z niej wygadywać gorsze jeszcze głupstwa, ale w spokojniejszej chwili, jak wtedy, gdy wdrapawszy się tam “bez żadnego trybu” wyzywał oponentów od kanalii, co mu brata zamordowały. Wtedy jednak bomby nie spadały na sąsiadujący z nami kraj. Ani do Polski nie napływało w osiem dni ponad 600 tys uchodźców ukraińskich poza tymi obywatelami naddnieprzańskiego kraju, co pracowali u nas już przed rosyjskim najazdem, a ich liczbę szacuje się nawet na 4 mln. Oznacza to, że wkrótce będzie ich więcej niż w Polsce międzywojennej.
Na adaptację tych, co do nas przyjeżdżają łożyć muszą bogate kraje Zachodu, które ich nadzieje podsycały. Jeśli Polska – jak wynika to choćby z publikacji opiniotwórczego dziennika “Frankfurter Allgemeine Zeitung” – stać się ma głównym krajem uchodźców ukraińskich przyjmującym, musi otrzymać na to środki.
Skoro przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zapowiedziała w czwartek w Bukareszcie przeznaczenie 500 mln euro z budżetu unijnego na pomoc uchodźcom – można zakładać, że Niemcy tych pieniędzy nie wydadzą wyłącznie u siebie. Jednak do tego, żeby trafiły do nas, gdzie ci uchodźcy schronienie już znajdują, niezbędny okaże się nacisk polityków. Kaczyński występujący w roli jeśli nie przywódcy, to przynajmniej spikera Sojuszu Atlantyckiego, w którym sam traktowany jest jak uciążliwy balast, naraża się na śmieszność, która skuteczność raczej wyklucza. Zaś formułę, że ten się śmieje, kto się śmieje ostatni uzupełnić da się ponurą supozycją, że może nim stać się Władimir Putin.
Podobnie jeśli Ukrainie oferuje się, co polski Sejm popiera przez aklamację, zapowiedź przyszłego członkostwa w Unii Europejskiej, to z kolei polski rolnik i hodowca musi otrzymać wiążącą obietnicę, że straty z tytułu nieuchronnie zwycieskiej konkurencji tamtejszego rolnictwa opartego na taniej pracy i nie przestrzeganiu międzynarodowych norm – zostaną mu godziwie zrekompensowane.
Wszystkich tych spraw nie załatwi opinia publiczna ani mądrość zbiorowa, nawet jeśli powszechną dziś rozwagę i zimną krew w Polsce podziwiamy. Mogą to zrobić wyłącznie politycy, bo w tym celu zostali wybrani. Ustawa o obronie ojczyzny nie zastąpi Polakom poczucia bezpieczeństwa ani bezustanna gadanina polityków – ich niezbędnego działania. Pogadali już sobie, teraz czekamy, co z tym zrobią.