Posłanka PiS Joanna Lichocka, znana z obelżywego dla wyborców gestu wystawienia środkowego palca w sali sejmowej po głosowaniu, podała do sądu szefa klubu Koalicji Obywatelskiej Borysa Budkę, bo jakoby poniżył ją w opinii publicznej tę sprawę nagłaśniając. Adwokatem Lichockiej jest mec. Andrzej Lew-Mirski, ten sam, który w sprawie lustracyjnej był pełnomocnikiem Roberta Luśni, byłego posła Ligi Polskich Rodzin: wtedy bez sukcesu, bo sąd potwierdził, że Luśnia, wieloletni sponsor Antoniego Macierewicza, był w latach 80. płatnym donosicielem komunistycznej służby bezpieczeństwa.
Wulgarny gest Lichockiej widziała za sprawą przekazów telewizyjnych i internetowych cała Polska. Jej szanse przed sądem nie prezentują się więc jako zbyt mocne, skoro w potocznej opinii powinna w tej sprawie stać się oskarżoną a nie powódką.
Skandalistka Joanna Lichocka
Bezsprzecznie obraziła bowiem wyborców, wystawieniem palca kwitując wynik głosowania. Zdarzenie miało miejsce w lutym 2020 r. Joanna Lichocka była wtedy sprawozdawczynią projektu, zakładającego przekazanie prawie 2 mld zł dotacji z kieszeni podatnika mediom państwowym (TVP i Polskiemu Radiu). Opozycja domagała się, żeby te pieniądze przeznaczono raczej na leczenie chorych na raka. PiS i tak przegłosował swoje.
Zanim jeszcze Platforma Obywatelska uczyniła zachowanie Lichockiej w sejmowej sali motywem przewodnim swojej kampanii przeciw arogancji władzy, już stało się ono symbolem kulturalnej i moralnej degradacji parlamentu, zdominowanego przez pisowską większość. Politycy poszli w tym wypadku za nastrojami opinii społecznej, a nie je podsycali. Sama sprawczyni zamieszania tłumaczyła się dość operetkowo podając faktycznie sprzeczne wersje incydentu (zdenerwowanie, pocieranie oka itd.).
Jaki parlament, taka Cicciolina
Kary za swój lumpenproletariacki gest, kojarzony dotychczas bardziej z poboczem szos niż z salą sejmową Lichocka w parlamencie nie poniosła. Wprawdzie początkowo sejmowa komisja etyki orzekła wobec niej symboliczną sankcję, ale anulowało ją Prezydium Sejmu, w którym PiS dysponuje większością. Później to Lichocka pozwała do sądu powszechnego Budkę jako szefa PO, gdy ta partia żeby jej gest napiętnować rozpowszechniła jego dokumentację m.in. w formie billboardów.
Gest Lichockiej i tak przeszedł już do historii polskiego parlamentaryzmu jako symbol kulturowego i moralnego upadku. Zwłaszcza, że autorka nie należy na Wiejskiej do grona pracowitych ani aktywnych.
Bulwersuje dodatkowo fakt, że Lichocka – jak wynika z oświadczeń majątkowych jedna z zamożniejszych posłanek – domaga się od przewodniczącego Budki nie tylko przeprosin ale także m.in. 10 tys zł… do własnej kieszeni.
Mecenas, co się żadnego klienta nie brzydzi
Od początku sekunduje Lichockiej w tej sprawie jako pełnomocnik mec. Andrzej Lew-Mirski.
Jak widać, nie brzydzi się on niczym, skoro bynajmniej nie z urzędu reprezentował przed dwudziestu laty w sprawie lustracyjnej Roberta Luśnię.
Luśnia, wtedy poseł Ligi Polskich Rodzin, ale przede wszystkim wieloletni sojusznik Antoniego Macierewicza i sponsor jego licznych przedsięwzięć, “w cywilu” zaś zamożny przedsiębiorca z Lublina (beneficjent przekształceń własnościowych Herbapolu) został prawomocnym wyrokiem uznany za płatnego konfidenta komunistycznej służby bezpieczeństwa w latach 80.
Oficerem prowadzącym Roberta Luśni był kapitan Józef Nadworski, sąsiad i przyjaciel innego esbeka Marka Zielińskiego, po latach już w wolnej Polsce skazanego przez niezawisły sąd na karę więzienia za szpiegostwo na rzecz Związku Radzieckiego a później służb rosyjskich.
Luśnia donosił za pieniądze na kolegów z Niezależnego Zrzeszenia Studentów a nawet znajomego harcerza. Wskazywał esbekom tajne drukarnie. Trudno się dziwić, że Lwu Mirskiemu nie udało się go wybronić przed zarzutem pozostawania płatnym konfidentem.
Jako “papuga” Lichockiej też jeszcze wielkiego sukcesu Lew-Mirski nie odniósł, bo wprawdzie napisał w jej imieniu wniosek o pozbawienie Budki immunitetu poselskiego, ale to przewodniczący klubu Koalicji Obywatelskiej z zagwarantowanej mu nietykalności sam zrezygnował. Rację obojga zważy teraz i zmierzy sąd w Gliwicach.
“Kim jest mecenas Andrzej Lew-Mirski? To zaufany prawnik Macierewicza, a zarazem obrońca Luśni. Reprezentował go przed sądem aż do samego końca, do ostatecznego wyroku z 2006 r.” – charakteryzuje ceniony dziennikarz śledczy Tomasz Piątek [1]. “(..) Gdy Macierewicz został ministrem obrony, Lew-Mirski podpisał kontrakt z jego ministerstwem. Ten kontrakt zapewnia mecenasowi ok. 120 tys zł rocznie. Za co? Za usługi szczególnej wagi: prawnik reprezentuje ministerstwo w sprawach cywilnych związanych z katastrofą smoleńską. A dokładnie w procesach, podczas których decyduje się o wysokości odszkodowań dla ofiar katastrofy. (..) Maciej Lew-Mirski (..) syn adwokata (..) brał udział w nocnym wtargnięciu ludzi Macierewicza do Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO, mimo, że nie pełnił wtedy żadnej formalnej funkcji w kontrwywiadzie wojskowym…” [2].
Jaka dziennikarka, taka posłanka
Joanna Lichocka w latach 80. studiowała polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Z materiałów przychylnych PiS wynika, że zarazem działała w opozycji. Trudno to podważać, natomiast skoro sam w tym samym czasie byłem studentem tego właśnie kierunku na UW oraz działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i dziennikarzem wydawanego poza zasięgiem cenzury “Orła Białego”, a pracę dyplomową o Leopoldzie Tyrmandzie oddawałem recenzentowi prof. Andrzejowi Lamowi do oceny akurat w powyborczy poranek 5 czerwca 1989 r. – mogę tylko zaświadczyć, że z żadnymi formami podobnej aktywności Lichockiej wówczas się nie spotkałem. Zapewne działała w konspiracji tak głębokiej, że nikt o niej nie wiedział. Ale odłóżmy żarty na bok.
Później Lichocka została dziennikarką pierwszej prywatnej telewizji ogólnopolskiej. Mówi osoba, związana w latach 90. z newsroomem “Informacji” Polsatu: – Musieliśmy uważać, co i o czym przy Lichockiej się mówi. W jej obecności nie było bezpiecznie. Zawsze chciała wiedzieć “kto z kim i w jakiej konfiguracji”. Donosiła na nas najpierw Jarosławowi Sellinowi (wówczas szefowi “Informacji”, teraz posłowi PiS i wiceministrowi kultury) a potem Zygmuntowi Solorzowi, lub też Sellin to Solorzowi przekazywał. Jak nie wiedziała, to zmyślała. Nawet wrogowi nie życzy się podobnej koleżanki z redakcji. Egocentryczka, podkradała nam polityczne tematy.
Ówczesny dyrektor programowy Polsatu Bogusław Chrabota w programie TVN “Czarno na Białym” powie: – Zawsze Aśka musiała być w centrum uwagi.
– To była ulga, gdy Solorz jej się pozbył – podsumowuje osoba związana wtedy z newsroomem Polsatu.
Kiedy Lichocka nie ma pracy, jeden z dziennikarzy “Życia” zaproponuje jej przejście do tej redakcji. Już wkrótce sam będzie tego żałować.
Niebawem “Życie” staje się obiektem “wrogiego przejęcia” przez spółkę giełdową “Chemiskór” i “firmę-krzak” 4Media. W miejsce nakłonionego do rezygnacji charyzmatycznego twórcy tego tytułu Tomasza Wołka, redaktorem naczelnym zostaje anemiczny i bezwolny Paweł Fąfara. Zachowania Lichockiej stają się zdumiewające: gdy wszyscy siedzą z nosami na kwintę i zastanawiają co dalej, ona przechadza się po newsroomie i papla coś o korespondentce telewizji w Stanach Zjednoczonych, do każdego podchodzi i pyta, co na ten temat sądzi, jakby prowokowała. Ktoś jej wreszcie odpowie: – Mamy ważniejsze sprawy.
Największym wtedy osiągnięciem zawodowym Lichockiej okaże się spisanie i zamieszczenie na łamach “Życia” prognozy wyniku wyborczego, wysnutej przez koleżankę ze stolika dziennikarskiego w parlamencie Katarzynę Kolendę-Zaleską (wtedy TVP): przewiduje ona m.in. że do kolejnego Sejmu dostanie się Unia Wolności, co jak pamiętamy, nie potwierdzi się zupełnie. Materiał staje się tematem środowiskowych anegdot. Niektórzy tego “suchara” wspominają jeszcze dzisiaj.
Zwykle wcześnie wychodzi z redakcji, chociaż podjęła się relacjonowania działań zmierzającego do władzy SLD: jest rok 2001. Pracujemy wtedy razem, więc dzwonię do niej, gdy przychodzi wiadomość o jakimś spotkaniu następnego dnia rano w siedzibie tej partii na Rozbrat, żeby tam się pofatygowała. Lichocka pyta, czy uzgodniłem to z kierownikiem. Roześmiałem się tylko w odpowiedzi: tłumaczę, że kierownik ma swoje sprawy, a rolą dziennikarza pozostaje pilnowanie własnych tematów. Pojechała.
Po “Życiu” – w którym pozostaje długo, jeszcze w momencie, gdy przyzwoici dziennikarze dawno odeszli, zrażeni nagłą i koniunkturalną zmianą poglądów, głoszonych na łamach – Lichocka pracuje nawet w “Przyjaciółce” i “Ozonie” Janusza Palikota. Potem już w tytułach związanych z PiS. Coraz mniej jest dziennikarką, w coraz większym stopniu propagandystką. Nawet w tym gronie nie wyróżnia się jednak. Podobnie jak w Sejmie, gdy w końcu do niego trafi.
Jeśli przedmiotem postępowania sądowego staje się ochrona dobrego imienia posłanki Lichockiej, to pojawia się pasjonujący kazuistyczny problem: czy można uchybić czemuś, co nie istnieje.
Dla niejednego wnikliwego studenta prawa problem ten mógłby stać się przedmiotem ciekawej pracy licencjackiej jeśli nie magisterskiej. Wypada tylko zachęcać.
[1] Tomasz Piątek. Macierewicz i jego tajemnice. Arbitror, Warszawa 2017, s. 57
[2] ibidem