czyli PiS robi to, czego bali się liberałowie
Decyzja PiS o likwidacji górnictwa podobnie jak ograniczenie hodowli – od wyzerowania jej w wypadku zwierząt futerkowych i gospodarstw wyspecjalizowanych w uboju rytualnym po zmniejszenie opłacalności, co dotknie kurze farmy, dotychczas dostarczające odpłatnie odpadów organicznych, zjadanych przez zakazane teraz norki – ma wymiar symboliczny i zarazem konkretny.
Uszczupla się dawną bazę społeczną Solidarności i Kościoła, usuwa na margines grupy, które stały się motorem podziwianych w świecie polskich przemian, bo przyczyniły się do zniesienia komunizmu i powrotu suwerenności. Ale za tym idzie konkretny sens: na likwidacji polskich hodowli norek zyskają ukraińskie, zaś jeśli górnictwo zostanie zamknięte, ale nie powiedzie się transformacja energetyki, przyjdzie nam awaryjnie sprowadzać surowce ze wschodu.
Były prezydent górniczych niegdyś Gliwic, obecny senator Zygmunt Frankiewicz przypomina, jak premier Donald Tusk obiecał, że nie zamknie ani jednej kopalni. Jednak jego następczyni Ewa Kopacz podjęła decyzję o wygaszeniu miejscowej Sośnicy. Sprzeciwił się temu Frankiewicz jako gospodarz miasta, poniekąd występując przeciwko swoim, bo chociaż urząd pełnił jako niezależny, wcześniej należał do Platformy Obywatelskiej. Walka o Sośnicę została wygrana. I słusznie: dziś pozostaje ona jedną z najlepszych kopalń Polskiej Grupy Górniczej.
W miejsce kopalni Gliwice, zlikwidowanej przed dwudziestu laty, wyrosło nowoczesne centrum biznesowe rozwoju technologii. To budujący przykład udanej transformacji.
Gorzej dzieje się w Bytomiu czy Świętochłowicach, które zaliczają się do najbiedniejszych miast na prawach powiatu w Polsce.
Wobec górnictwa respekt zachował również rząd Jerzego Buzka, wszystko inne prywatyzujący na potęgę w poszukiwaniu środków do budżetu: czasem trudno było nawet mówić o prywatyzacji, skoro Telekomunikację Polską przejął… jak najbardziej państwowy, tyle, że zagraniczny France Telecom. Wykonawca reformy górnictwa Janusz Steinhoff (drugim jej współtwórcą był prof. Andrzej Karbownik) szczycił się, że zmiany w tym sektorze w Polsce przebiegały szybciej niż we francuskiej Lotaryngii oraz niemieckim Zagłębiu Ruhry. Kosztowały podatnika ogromne odprawy.
Z zawodu odeszło 100 tys osób. Wtedy nie zamknięto żadnej z kopalń w Gliwicach, bo stamtąd pochodzi ówczesny wojewoda śląski a wcześniej przewodniczący tamtejszego regionu NSZZ “Solidarność” Marek Kempski. Nie tknięto też kopalni Wujek, gdzie 16 grudnia 1981 r. z rąk sił bezpieczeństwa zginęło dziewięciu górników strajkujących w obronie aresztowanego w stanie wojennym szefa zakładowej Solidarności. Wujek stał się ikoną oporu, jak stocznie Wybrzeża z 1970 r. i zakłady Cegielskiego z Poznania w 1956 r.
Teraz od Wujka się zaczęło. W odpowiedzi na groźbę likwidacji legendarnej kopalni przez rząd PiS górnicy zagrozili “czwartym i piątym powstaniem śląskim równocześnie”. Wrzało również w Rudzie i Halembie.
Aż w ostatni piątek obwieszczono porozumienie. Wiadomo tyle, że do 2029 nastąpi likwidacja wszystkich polskich kopalń węgla kamiennego. Górnicy dołowi zyskali gwarancje pracy aż do emerytury.
Przewodniczący Śląsko-Dąbrowskiego Regionu Solidarności Dominik Kolorz obwieścił to jak wielki sukces. Dotychczas na tle propisowskich związkowców sprawiał niezłe wrażenie, a w 2015 r. zamiast Andrzeja Dudy obstawiał kartę w postaci prezydenckiej kandydatury Pawła Kukiza, co zyskało mu szacunek górniczej braci. Później uchodził za szarą eminencję przy układaniu list Kukiz’15 do Sejmu. Dziś jednak ruch znanego rockmana to raczej przeszłość. W kolejnych wyborach przeczołgał się przez próg pięcioprocentowy pod marką mocniejszego PSL, do którego przystał, tworząc wirtualną Koalicję Polską, co dało mandaty nielicznym już kukizowcom.
Jednak to właśnie sceptyczny wobec PiS Kolorz okazał się ojcem porozumienia, które zakończyło protest pod ziemią w kopalniach Polskiej Grupy Górniczej trwający od 22 września (pierwsze zastrajkowały Bielszowice) i przyczyniło się do odwołania planowanej manifestacji w Rudzie Śląskiej.
– Podpisaliśmy likwidację jednej z najważniejszych branż w historii Rzeczypospolitej Polskiej – cieszył się w piątek jakby już było z czego Dominik Kolorz.
Wszystkie ustalenia musi jeszcze potwierdzić Komisja Europejska, kontrolująca wszystkie formy pomocy publicznej. Podobna notyfikacja czeka zresztą równie kontrowersyjną ustawę o ochronie zwierząt.
Sygnatariusz porozumienia, wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń pochwalił się, że transformacja górnictwa dokonuje się w klimacie zgody społecznej.
Senatora Zygmunta Frankiewicza, którego opinię warto powtórnie przywołać, skoro prezydentem Gliwic był przez ponad ćwierć wieku (1993-2019) martwi natomiast brak pełnej strategii dla sektora energetycznego w tym nieznajomość odpowiedzi na pytanie, czy rozwijająca się fotowoltaika nie natrafi na barierę sieci przesyłowych.
To już druga kwestia, w której rządzący podcinają gałąź, na której siedzą.Wcześniej postawa PiS wobec polskich hodowców spotkała się z krytyką m.in. ze strony mediów ojca dyrektora Tadeusza Rydzyka. Również liczni parlamentarzyści PiS przyznawali w korytarzowych rozmowach, że ich wyborcy nie rozumieją podejścia Jarosława Kaczyńskiego do polskiego rolnictwa, którego wyrazem stała się jego słynna piątka. Zapewne również górnictwo znajdzie obrońców w dotychczasowym obozie “dobrej zmiany”. Zapowiada się kolejny konflikt społeczny na życzenie rządzących.
Nie ulega wątpliwości, że PiS porwał się na coś, przed czym wzdragali się dotychczas liberałowie a wcześniej nawet postkomuniści. I z efektów tej ryzykownej operacji zostanie rozliczony.