Wygrana Donalda Trumpa, jaka wyłania się z nieoficjalnych jeszcze rezultatów wyborów w Ameryce, nakłada na Europę obowiązek budowy samodzielnego systemu bezpieczeństwa, który w najlepszym wypadku stanie się uzupełnieniem Sojuszu Atlantyckiego a w gorszym wariancie będzie w stanie go zastąpić.
To główny dla nas wniosek z głosowania w Stanach Zjednoczonych. Skoro bowiem Trump pozostawał wobec NATO sceptyczny a dla Kremla wyrozumiały w trakcie pierwszej prezydenckiej kadencji, tym bardziej nie ma co liczyć, że o wspólne bezpieczeństwo atlantyckie zadba w trakcie kolejnej, kiedy nie musi już dbać o pozory, skoro nie może zabiegać o trzeci wybór: zabrania go bowiem Konstytucja USA. Wiele razy dawał do zrozumienia, że Sojusz Atlantycki uznaje za anachronizm i dawał do zrozumienia, że nie pali się do obrony partnerów, którzy na ten cel przeznaczają nikłe środki z budżetu.
Donald Trump żadnej krzywdy Polakom nie wyrządził, więc powodów do paniki, że wygrał, nie mamy. Co więcej, w trakcie pierwszej kadencji właśnie on zniósł wizy dla Polaków a wraz z nimi upokarzające procedury ich pozyskiwania.
Trudno jednak poważnie odnieść się do jego zapowiedzi błyskawicznego zakończenia wojny na Ukrainie. Jeśli rzeczywiście zamierza podobny plan przedstawić, to zapewne kosztem interesów Kijowa a pośrednio również naszego bezpieczeństwa. Kończy się dla Polski dobry czas, kiedy to demokrata Joe Biden – najlepszy dla nas prezydent od czasów Billa Clintona, który wpuścił nas do NATO – dwukrotnie podczas wizyty w Warszawie potwierdzał już po gorącej inwazji Kremla na kraj z nami sąsiadujący, aktualność artykułu piątego Traktatu Waszyngtońskiego, zobowiązującego państwa członkowskie Sojuszu Atlantyckiego do wspólnej obrony w razie ataku na którekolwiek z nich. Jeśli nawet Trump to zobowiązanie potwierdzi – mało kto mu uwierzy.
Bezpieczeństwo Europa musi więc zapewnić sobie sama, ogromna w tym rola Francji i Wielkiej Brytanii, mniejsza zapewne przypadnie Niemcom, też szykującym się do wyborów. Polska powinna dopingować sojuszników do podobnych wysiłków. Zamiast apelować desperacko o pomoc – wykazywać, że budowa systemu obronnego, zdolnego powstrzymać kremlowskiego niedźwiedzia pozostaje we wspólnym interesie, skoro od dwóch pół roku wiemy już wszyscy, że rosyjskie zagrożenie nie pozostaje tylko wirtualnym koszmarem, prześladującym dawne kraje z radzieckiej strefy wpływów, lecz okazuje się faktem.
Nie ma też sensu obłudne roztkliwianie się nad kryzysem najstarszej demokracji świata. Amerykanie wybrali, a Demokraci w tym roku zwyczajnie nie zasłużyli na to, żeby w powszechnym głosowaniu zwyciężyć. Wiemy już, co z tego dla nas wynika na najbliższe cztery lata.