Wyrzut sumienia prezesa

0
46

Ziobry lepiej nie lekceważyć

Zbigniew Ziobro jako wyrzut sumienia Jarosława Kaczyńskiego – taka konstrukcja wydaje się dość toporna, ale dużo mniej wyszukane sprawdzały się już w życiu publicznym. Lider wewnętrznej opozycji w rządzie i klubie PiS zyskać może na upartym powtarzaniu tego, co jeszcze niedawno mówił sam prezes.

Plan Jarosława Kaczyńskiego z grubsza wydaje się znany: wygrać wybory dzięki pieniądzom z Unii Europejskiej. Zaś gdyby te jednak na czas do Polski nie dotarły, obwinić o fiasko opozycję. Bo wiadomo, stara narracja: proniemiecki Donald Tusk oraz Grzegorz Schetyna ze swoją “ulicą i zagranicą”. W obu tych wariantach ministrowi sprawiedliwości przypisuje się rolę epizodyczną: albo znowu zawarte zostanie z nim porozumienie przed kamerami TVP Info o kolejnej wirtualnej koalicji (PiS, podobnie jak PO, najchętniej zawiera je sam ze sobą, stąd operetkowi Republikanie Adama Bielana w miejsce Jarosława Gowina jako partner w Zjednoczonej Prawicy), albo Ziobro ani jego ludzie nie znajdą się na listach wyborczych a prezesowi pozostaje nadzieja, że nie stworzą własnych. Raz się im już przecież nie udało. 

O nim się mówi, czyli ważny atut ministra sprawiedliwości 

Nie mniej istotne okazuje się jednak, co zamyśla sam Zbigniew Ziobro, polityk kontrowersyjny ale – co trzeba mu przyznać – budujący swoją karierę do ćwierćwiecza w sposób przemyślany. Zaczynał jako wiceminister u Lecha Kaczyńskiego, w rządzie AWS. Po rozpadzie tej formacji został posłem Prawa i Sprawiedliwości oraz wkrótce gwiazdą komisji śledczej Tomasza Nałęcza do zbadania afery Lwa Rywina. To tam w trakcie przesłuchania Leszek Miller rzucił mu słynne: – Jest pan zerem.

Brylujący również w komisji “rywinowej” Jan Rokita od dawna pozostaje zapomniany, za sprawą niefortunnego startu żony Nelly z listy PiS, gdy on sam był jeszcze prominentną postacią PO, czy słynnej awantury, w której klasie w samolocie ma wisieć jego płaszcz (“Niemcy mnie biją” – ścieżka dźwiękowa z zapisem wydarzenia zyskała w sieci ogromną popularność). Za to Ziobro pozostaje ministrem sprawiedliwości już dziesiąty rok chociaż z dłuższą przerwą, w trakcie której wyleciał z PiS, bezskutecznie próbował zbudować coś własnego aż został przyjęty ponownie, tyle, że już nie do partii lecz do klubu. Formalnie pozostaje liderem osobnej, kanapowej Solidarnej Polski. Nie tylko w Sejmie kpi się, że niemal wszyscy jej członkowie pozostają wiceministrami. 

To dowód, że Ziobro potrafi o swoich ludzi zadbać. A w polskiej polityce ta zdolność najlepiej buduje poparcie. 

Zweryfikować je przyjdzie dopiero w godzinie próby. Jarosław Gowin jako wicepremier miał przecież w Sejmie dwudziestkę oddanych posłów, całkiem jak minister sprawiedliwości dzisiaj. Zamyślał kiedyś Gowin o odwróceniu koalicji. Widział siebie w roli premiera, opozycja skłonna była mu za odwrócenie sojuszy zapłacić wyłącznie funkcją marszałka Sejmu, z kolei on ją uznał za zbyt skromną i o to cały plan się rozbił. Gdy Kaczyński odwołał go z posady wicepremiera, została z nim czwórka posłów z poprzedniej dwudziestki.

Zbigniew Ziobro w odróżnieniu od Gowina, kiedyś szefa elitarnej katolickiej redakcji “Znaku”, nie tylko intelektualistą nie jest, ale nawet aplikantem był kiepskim. Okazuje się jednak bez porównania sprytniejszy. 

W porównaniu do realnej siły jaką dysponuje – nawet jeśli założyć, że 21 posłów Solidarnej Polski pójdzie w ogień za liderem całkiem inaczej niż uczynili gowinowcy – Ziobro pozostaje tym politykiem, o którym mówi się dziś w Polsce najwięcej. Toczy kolejne rozmowy z własnym szefem premierem Mateuszem Morawieckim. Zmusił do uznania go za partnera zarówno samego Jarosława Kaczyńskiego, o którym wiadomo, że nie znosi negocjowania z podwładnymi, bo ci mają słuchać a nie stawiać żądania – jak przewodniczącego klubu PiS Ryszarda Terleckiego, który jeszcze w czasach, gdy w wirtualnej “Zjednoczonej Prawicy” pozostawali zarówno Ziobro jak Gowin, otwarcie oznajmiał, że gdyby to od niego zależało, pozbyłby się obu wraz z ich zwolennikami. 

Teraz jednak Gowina już nie ma ani w PiS ani w realnej polityce, chociaż w Sejmie wciąż zasiada (tyle, że to właściwy czasownik określający jego tam pozycję) – natomiast co do Ziobry równie realnym przyszłym scenariuszem wydaje się inscenizacja w sarmackim stylu “kochajmy się” tuż przed wyborami, która pozwoli Kaczyńskiemu zdobyć dodatkowe punkty za koncyliacyjność i przyciąganie radykałów zarazem – jak rozstanie. Tyle, że to ostatnie nie musi okazać się wariantem karierę Ziobry kończącym, jak jeszcze niedawno się wydawało, w związku ze śladowym poparciem dla Solidarnej Polski, gdy było mierzone osobno w badaniach opinii. Nagle ujawniają się kolejne atuty polityka budującego sobie osobną rozpoznawalność w roli niepokornego. Hiperaktywny medialnie znów zaskakuje. Zresztą chociaż ostentacyjnie podejrzliwy i zwykle zapiekły w swoich antypatiach, pozostaje politykiem wyróżniającym się na tle pisowskich członków rządu i prominentów Zjednoczonej Prawicy: dba o siebie i własny przekaz, więc byle czego nie mówi, ma reprezentacyjną i bystrą żonę – wytrwale programującą jego postępy byłą dziennikarkę Patrycję Kotecką.  

Sam Zbigniew Ziobro okazał się za to zręcznym promotorem politycznej kariery przyszłego prezydenta Andrzeja Dudy. Kiedy za pierwszych rządów PiS został ministrem sprawiedliwości, ściągnął Dudę z krakowskiej uczelni na swojego zastępcę. Potem zaś, gdy kolejne wybory okazały się przegrane, zaprotegował go do pracy w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wprawdzie wydawało się, że po latach ich drogi się rozeszły, kiedy Duda sam zostawszy prezydentem zachował wzmożony krytycyzm wobec promowanej przez Ziobrę “reformy wymiaru sprawiedliwości” (w której większość Europy, krajowa opozycja i środowiska prawnicze widzą raczej upartyjnienie sądownictwa) i część ustaw wetował, ale już w ostatnich dniach zaistniała pomiędzy nimi kluczowa zbieżność. Duda zapowiedział, że nie podpisze ustawy o Sądzie Najwyższym, bo jej pisowski projekt nie był z nim konsultowany a poza tym nie szanuje ona statusu powołanych przez prezydenta sędziów. Ziobro od zawsze pozostawał oponentem tej samej przygotowanej przez PiS regulacji, mającej otworzyć Polsce drogę do zamrożonych od ponad półtora roku pieniędzy unijnych składających się na Krajowy Plan Odbudowy.  

Oferta dla rozczarowanych, czyli Ziobro powie: myśmy poglądów nie zmienili

Uparte powtarzanie tego, co jeszcze niedawno wygadywał o Unii Europejskiej podgrzewający nastroje własnego elektoratu sam prezes Kaczyński czy pozostający jego prawą ręką wicemarszałek Terlecki może dać nieoczekiwany bonus ministrowi sprawiedliwości. Elektorat PiS przywykł a ściślej został przez liderów przyzwyczajony do prostych komunikatów. Z oporem więc odbiera obecny przekaz kierownictwa. Wiadomo także, że o ile sam Kaczyński postępuje w myśl zasady, którą kiedyś mimowolnie zawarł w rzuconym z sejmowej trybunie lapsusie: “żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe a czarne jest czarne” – to Ziobro narrację swoją buduje w odmienny sposób. Gdy ma przeprowadzić ofensywę, szuka słabych punktów i w nie uderza. Próba podporządkowania wymiaru sprawiedliwości służy partii i kreowanym przez jego ludzi licznym “sędziom dublerom” czy “neosędziom” ale odwołuje się też do głębokiego i uzasadnionego niezadowolenia zwykłych ludzi z pracy sądów. Czas rozpatrywania spraw zamiast się skrócić za rządów Ziobry  w resorcie jeszcze się wydłużył, ale niedoszły “Delfin” czyli następca Kaczyńskiego w oczach wielu pozostaje tym, który skarcić aroganckich sędziów chociaż próbował. Nieważne więc, że teraz cała szumnie reklamowana reforma się sypie, skoro przeciwko prezesce Julii Przyłębskiej zbuntowali się sędziowie Trybunału Konstytucyjnego, ogłaszający, że powinna odejść, bo jej kadencja dobiegła końca. Istotne, że Ziobro skutecznie przedstawił siebie jako Katona, równie nieustępliwego wobec Unii jak tamten wobec Kartaginy. I ten wizerunek pomimo cząstkowych porażek przetrwał. Być może samodzielnie już zaprocentuje.   

Ziobro w roli wyrzutu sumienia Kaczyńskiego, zawstydzającego prezesa przypominaniem, co sam obiecywał i mówił nie tak dawno, śmieszy zapewne warszawskich i krakowskich intelektualistów, ale nie wśród nich będzie przecież poparcia szukał. Niedawno jeszcze głosy elektoratu przynosiły na masową skalę naprędce budowane konstrukcje propagandowe znacznie bardziej absurdalne, uznające Jarosława Kaczyńskiego za głównego scenarzystę polskiej polityki, czy jego pogląd głoszący, że “to mój brat Lech kierował faktycznie Solidarnością” szokujący w ustach polityka, pod którego willą na rocznicę stanu wojennego demonstranci wykrzykują: “13 grudnia spałeś do południa”. Zresztą zgodnie z prawdą.

Dla Ziobry, gdy próbował budować alternatywę dla PiS, manifestanci okazali się równie surowi, bo w trakcie jego przemówienia na proteście w obronie Telewizji Trwam pokrzykiwali: wracaj i przeproś. Aż trzęsły mu się ręce. Wtedy się okazało, że frontmanem nie jest, co potwierdził śladowy wynik Solidarnej Polski do europarlamentu w 2014 r. (niespełna 4 proc, bez mandatów). Od tego czasu jednak okrzepł. Potrafi wyzyskać efekt wzmożonej obecności w mediach. W Sejmie dziennikarze przyzwyczaili się, że warto poczekać na późną konferencję Solidarnej Polski nawet o 18,50 i bez samego Ziobry. Wydaje się, że ten ostatni bezbłędnie wyczuł historyczną chwilę, w której staje przed nim niebywała szansa.  

Nikt nie stworzył bowiem oferty dla rozczarowanych wyborców PiS. Od elektoratu PO-KO dzieli ich trybalna wrogość.  Nawet pojednawczy i odwołujący się do nowoczesnego współczującego katolicyzmu w duchu Jana Pawła II refleksyjny Szymon Hołownia nie ma nic do zaproponowania tym, co dwa razy do Sejmu na PiS zagłosowali i dali mu zwycięstwo, po czym się zawiedli. Ziobro tak, jak najbardziej.

Wykazuje teraz, że pieniądze w ramach Krajowego Planu Odbudowy mogą stać się dla Polski zadłużeniową pułapką. Przestrzega przed zakusami Unii Europejskiej na rodzimą politykę energetyczną. Przed mnóstwem bzdurnych podatków, jak od aut spalinowych. Przed penalizacją pod naciskiem UE opinii krytycznych wobec wszelkiego rodzaju “odmieńców”. Cała ta opowieść to nieco tylko wykoślawiona i zmaksymalizowania narracja kierownictwa PiS sprzed wielu miesięcy. U części wyborców stworzy ta retardacja wrażenie, że Ziobro broni niekoniecznie może od razu polskiej suwerenności, jak sam utrzymuje, ale zwycięskiego w wyborach programu PiS i Kaczyńskiego przed nim samym – z pewnością. 

Daje to na pewno znaczący kapitał założycielski. Na PiS w wyborach do europarlamentu przed czterema laty zagłosowało 45 proc wyborców. W tym roku do Sejmu z pewnością tylu Polaków partii Kaczyńskiego nie poprze. Rozczarowani muszą się gdzieś podziać. Wszyscy nie zostaną w domach w dniu głosowania. Ziobro jeśli tylko stworzy coś nowego… będzie tychże domów najbliżej.

Sprzyja mu też kryzys Konfederacji, dotychczas konsumującej trzy targety: antyszczepionkowców, prorosyjski oraz antyunijny. Pal licho dwa pierwsze. Za to jeśli o trzeci chodzi, uzna on Ziobrę – byle przedtem zerwał z Kaczyńskim lub został przez niego wyrzucony – za swojego, bo nie ma wyboru.

Złota akcja w rękach dawnego Delfina

Przygniatająca większość Polaków, w niedawnym sondażu Research Partner 76 proc, opowiada się za pozostaniem kraju w Unii Europejskiej. Jednak zwolennicy wyjścia z niej – stanowiący w tymże badaniu 10 proc – mogą wystarczyć do zbudowania jednej skutecznej listy wyborczej, która zdobędzie sejmowe mandaty [1]. Zapewne nie będzie nią już targana wewnętrznymi sporami Konfederacja chętniej cytowana przez media rosyjskie niż polskie. A w poczekalni pozostaje tylko Ziobro. Jeśli wystartuje osobno, to z gotową ofertą dla eurosceptyków. Pewnie nie spróbuje dążyć do kompletnego zgruzowania Konfederacji, która stopniowo eliminuje się sama, skoro nowy lider Sławomir Mentzen, chociaż swego czasu zabrakło mu głosów, żeby wejść do Sejmu, rozsyła teraz obcesowe listy do posłów. Ziobro raczej dogada się z co roztropniejszymi konfederackimi posłami, jak najbystrzejszy w tym towarzystwie Artur Dziambor.

Nietrudno wyobrazić sobie przyszłą sytuację wyjątkowo stresującą dla ceniącego posłuszeństwo i lojalność, chociaż nie u siebie, lecz wyłącznie u innych, Jarosława Kaczyńskiego, kiedy to nie dogadawszy się ze Zbigniewem Ziobrą przed wyborami, będzie zmuszony później rozmawiać z nim powtórnie o powyborczej koalicji. Jeśli okaże się, że to właśnie niedoszły jego Delfin, kiedyś następca tronu, dysponuje niezbędną do przedłużenia czasu rządzenia przez dawny obóz dobrej zmiany z ośmiu do dwunastu lat złotą akcją. Dla Kaczyńskiego stanowiłoby to bez wątpienia najpotężniejszą lekcję pokory od czasów, kiedy to przegrał z Mieczysławem Wachowskim rywalizację o rolę głównego kapciowego u prezydenta Lecha Wałęsy.  

[1] sondaż Research Partner z 16-19 września 2022

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 5

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here