Kamala Harris, która jeszcze nie otrzymała oficjalnej nominacji partyjnej, pozostaje dla amerykańskich Demokratów kandydatką wysokiego ryzyka. Brak jej atutów Hillary Clinton, która zresztą i tak przegrała przed ośmiu laty z Donaldem Trumpem. A teraz raniony niedawno w zamachu pretendent Republikanów przedstawiać się będzie jako eksponent przywództwa na ciężkie czasy.
I liczy, że Amerykanie zapomną o jego dwuznacznych kontaktach z ludźmi Kremla oraz odpowiedzialności za przelew krwi na Kapitolu przed niespełna czterema laty, dokonany, gdy wdarli się tam zwolennicy Trumpa, protestujący przeciwko wynikowi kolejnych wyborów, kiedy poniósł on porażkę z Joe’m Bidenem, teraz rezygnującym z ubiegania się o reelekcję.
Aktualna wiceprezydent nie jest wcale naturalną pretendentką dla elektoratu Afroamerykanów, skoro jej ojciec pochodził z Jamajki, zaś matka z subkontynentu indyjskiego. Barackowi Obamie nie zaszkodziło, że był synem kenijskiego stypendysty i blondynki, wywodzącej się z klasy średniej. Dysponował za to charyzmą, której Kamali Harris brakuje. Historia zaś jeśli się powtarza, to jako farsa, przed czym przestrzegał już Karol Marks. Z
biedakami z czarnych gett w wielkich miastach ani z ubogimi potomkami niewolników z “pasa bawełny” nic Kamali Harris nie łączy. Co gorsza – jej przodek, jamajski plantator, sam pozostawał nawet… właścicielem niewolników. Zaś ona sama “wyszła za mąż poza swoją rasą”, jak rzecz ujmują murzyńscy radykałowie – za bogatego białego prawnika, o czym będzie jeszcze mowa.
Kamala, córka Donalda, ekonomisty wywodzącego się z Jamajki i Shyamali z domu Gopalan, naukowca-biologa z Tamil Nadu w południowych Indiach [1] wydaje się raczej postacią wyjętą z kart powieści Salmana Rushdiego. Nie mam wcale na myśli “Szatańskich wersetów”, lecz “Złoty dom Goldenów”, gdzie rządzą wielopiętrowe intrygi i uwikłania, a od fatum, związanego z pochodzeniem i grzechami przodków, niezmiernie trudno się oderwać. Udaje się to wyłącznie głównemu bohaterowi.
Kariera na skróty
Kolejny zakładany pewnik, wsparcie elektoratu kobiecego, zawiódł już przed ośmiu laty, kiedy to Hillary Clinton jednak przegrała wybory prezydenckie z Donaldem Trumpem. W dodatku Harris nie tylko nie jest feministką, ale – jeśli posłużyć się używanym właśnie przez nie żargonem – typowym “produktem świata mężczyzn”. Gdy była młodą panią prokurator, zaistniała w życiu publicznym jako nieformalna partnerka czarnoskórego Williego Browna, przez czternaście lat przewodniczącego Zgromadzeniu Kalifornijskiemu. Prominent ani myślał się dla niej rozwieść.
Gdy zaczyna się ich związek, “Ona ma dwadzieścia dziewięć lat, on sześćdziesiąt. Jest cztery lata starszy od jej ojca” – nie może się nadziwić nie żaden obłudny republikański świętoszek ani radykał z “frakcji herbacianej”, lecz znakomity dziennikarz francuski Jean-Bernard Cadier, autor najbardziej wnikliwej i rzetelnej biografii Joe’go Bidena [2].
Również u niego znajdujemy następującą charakterystykę ówczesnego towarzysza życia i mentora obecnej kandydatki na prezydenta z ramienia Demokratów: “Willie Brown to postać legendarna (..). Według jego biografia Jamesa Richardsona potrafi się pojawić na przyjęciu z żoną (nadal jest żonaty) i kochanką. Ta diabelska postać, dwukrotnie przesłuchiwana przez FBI w sprawie korupcji, nigdy nie była ścigana. Pojawia się nawet w “Ojcu chrzestnym 3″, gdzie gra samego siebie i prosi o przysługę Michaela Corleone (Al Pacino)” [3].
Jaką rolę odegra Brown w życiu Harris, jasno określa biograf Bidena: “daje jej BMW i otwiera drzwi do wyższych sfer w San Francisco” [4].
Do szkoły pod górkę
Wiemy też, że dużo wcześniej zanim została prawniczką, Kamala Harris nie poradziła sobie z nauką w doskonałej francuskiej szkole w Montrealu i z tego powodu została przeniesiona do byle jakiej angielskiej. Zresztą tej samej, gdzie przed laty uczęszczał Leonard Cohen, którego cenimy jednak jako barda a nie myśliciela. Zaś ówczesne dylematy i zajęcia Kamali okazują się typowe dla rozpuszczonych nastolatków z klasy średniej za Oceanem: “Wraz z siostrą organizuje przed swoim domem demonstrację, domagając się, aby młodzi ludzie mieli prawo do gry w piłkę nożną na trawniku.
Wygrywają sprawę” [5]. Poważniejszymi niż ta sprawami dorastająca Kamala Harris się nie zajmuje, chociaż ani w Kanadzie ani w Stanach Zjednoczonych nie brakuje wówczas kwestii uwagi wartych.
Jednak w listopadzie 2016 wybrana do Senatu akurat w tym roku, w którym prezydentem zostaje Trump, niedawna prokurator generalna Kalifornii – wyróżni się tam twardością wobec kandydatów jego administracji na wyższe stanowiska, zwłaszcza prawnicze. Bez pardonu ich przepytuje, aż sekretarz sprawiedliwości oznajmi, że nie jest przyzwyczajony do podobnego besztania. Nie tylko to jednak ją wyróżnia: “Trzeba powiedzieć, że Kamala Harris ma wiele koneksji w Dolinie Krzemowej. Jako senator zabłysła dyskrecją na temat możliwego demontażu gigantów nowej gospodarki. Jej szwagier, Tony West, jest nikim innym jak dyrektorem prawnym firmy Uber, w której jego żona Maya Harris – siostra Kamali – zajmuje wysokie stanowisko w dziale różnorodności i integracji” [6].
Kiedy Kamala i jej mąż, biały prawnik z Hollywood, Douglas Emhoff, rozwiedziony tata dwójki dzieci po dwudziestym roku życia, pobierali się, mając po 49 lat każde, znacząca sponsorka Partii Demokratycznej skomentowała to jednoznacznie: “Kiedy wyszła za mąż za Douga, wiedziałam, że będzie kandydować” [7].
Gdy Harris rywalizowała o prezydencka nominację Demokratów z samym Bidenem, nie przebierała w środkach. Ostro go atakowała za sprzeciw wobec “busingu”: praktyki wożenia ciemnoskórych dzieci do szkół w dzielnicach białych. Tyle, że “busing”, jak przyznają fachowcy, nie przyczynił się wcale do likwidacji skutków dawnej dyskryminacji rasowej. Przemieszane administracyjną decyzją dzieciaki skupiały się w czarne i białe gangi, a porachunki rozstrzygały na szkolnym boisku, więc efekt okazał się odwrotny do zamierzonego. Kamala wiedziała o tym, zarzuty formułując. Nie przeszkodziło jej to później zostać przy tym samym Joe’m Bidenie wiceprezydentem.
Nie widać u Kamali Harris bezinteresowności, jaka wyróżniała Baracka Obamę. Jak relacjonuje biograf ostatniego przed Bidenem demokratycznego prezydenta, Christoph von Marschall, młody Barack Obama “w styczniu 1984 r. zatrudnia się na stanowisku asystenta w Business International Corporation na Manhattanie. Firma ta wydaje pismo “Newsletter” o handlu światowym i doradza koncernom w ich interesach zagranicznych. Ambicja zostania pracownikiem społecznym nie opuszcza go jednak.
Kiedy o tym mówi w pracy, to nawet Ike, czarny ochroniarz, ma go za szaleńca: “To ma coś wspólnego z polityką, czy tak? Mr. Barack, ma pan talent, potrafi dobrze przemawiać. Potrzebujemy czarnych, którzy robią karierę i zarabiają. Nie potrzebujemy typów, które się szwendają i chcą pomagać ludziom, tyle, że do niczego to nie prowadzi” [8].
Nie chodzi o dyskredytowanie kandydatki, chociaż warto rozprawić się z mitami, że reprezentuje aspiracje czarnoskórych czy prawa kobiet, bo to zwyczajna nieprawda. Raczej o wykazanie, jak trudny wybór mieć będą w listopadzie br. Amerykanie. W znacznej mierze między szalonym a nieznanym. Niewiele przecież wiadomo o rzeczywistych poglądach Kamali Harris, bo zwłaszcza w sprawach zagranicznych, nas najbardziej interesujących z oczywistych względów – pozostawała w cieniu swojego pryncypała Joe’go Bidena, na którego Polacy nie mają powodu się uskarżać (dwa razy podczas wizyty w Warszawie potwierdził aktualność art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego nakładającego na państwa NATO obowiązek solidarnej obrony wzajemnej), chociaż i Donaldowi Trumpowi pozostajemy wdzięczni za to, że w trakcie pełnienia urzędu prezydenckiego zniósł wizy dla Polaków wraz z poprzedzającymi ich uzyskiwanie upokarzającymi procedurami.
Niewiele wiadomo o poglądach Harris na politykę międzynarodową, ale uderza fakt, że akurat w czasie, gdy Biden zrezygnował z kandydowania i wskazał ją jako następczynię, użalała się publicznie nad losem ludności cywilnej w Strefie Gazy, pomijając podobne cierpienia ludności Ukrainy. To wyjątkowo zły prognostyk. Podobnie jak jej dotychczasowa bierność w najważniejszych globalnych kwestiach. Podział obowiązków w tym najważniejszym na kuli ziemskiej tandemie wydawał się w latach 2021-24 polegać raczej na tym, że od spraw najważniejszych był Joe Biden, pozostałe zostawiając swojej zastępczyni.
[1] por. Kamala Harris. The Truths We Hold: An American Journey. Penguin Press, New York 2019
[2] Jean-Bernard Cadier. Joe Biden. Droga do Białego Domu. ARTI, Ożarów Mazowiecki 2021, tł. Natalia Zmaczyńska, s. 239
[3] ibidem, s. 239
[4] ibidem, s. 240
[5] ibidem, s. 238
[6] ibidem, s. 246-247
[7] Kamala Harris Makes Her Case. “The New Yorker” 15 lipca 2019
[8] Christoph von Marschall. Barack Obama. Czarnoskóry Kennedy. Studio Emka, Warszawa 2008, tł. Jacek Miron, s. 83-84