Z kim Trump idzie po władzę

0
50

Jest coś nieprzyzwoitego w zdominowaniu przestrzeni medialnej po zamachu na Donalda Trumpa przez komentarze, jak bardzo to tragiczne zdarzenie ułatwi mu powrót do Białego Domu. Dla Polaków zaś jeszcze bardziej niepokojący okazuje się dokonany przez niego wybór kandydata na wiceprezydenta. James David Vance opowiada się z szybkim zakończeniem wojny na Ukrainie, nawet gdyby ta ostatnia musiała oddać Rosji część terytorium.

Powtarza, że dla Ameryki ważniejsze są Chiny, chociaż tam żadna wojna się nie toczy. A nawet krytykuje rząd Donalda Tuska za przejęcie mediów publicznych z rąk PiS.

Zwłaszcza to ostatnie brzmi dla nas operetkowo, ale nie jest wyjątkiem, że skupieni na Ameryce tamtejsi politycy mają o sprawach Europy, a zwłaszcza naszej jej części, wiedzę nader ograniczoną, co nie przeszkadza im w pozyskiwaniu poparcia elektoratu. Nawet na tle Trumpa James David Vance nie prezentuje się jako tytan intelektu ani czytelnik wnikliwych analiz politycznych, chociaż pozostaje autorem poczytnej książki “Elegia dla bidoków”: sam wywodzi się ze środowiska “ubogich białych” ze środkowego stanu Kentucky.

Miliarderowi Trumpowi potrzebny okazuje się kandydat na zastępcę rozumiejący problemy wyborców z “pasa rdzy” jak w USA określa się biedniejące na potęgę obszary zdezindustrializowane. Obecny senator z Ohio uosabia amerykański izolacjonizm, zwykle łączony z wypowiadaniem szokujących dla Europejczyka poglądów.

39-letni Vance pozostaje wielbicielem węgierskiego premiera Viktora Orbana, po samowolnej podróży do Moskwy bojkotowanego przez większość polityków Unii Europejskiej, ponieważ pojechał do Władimira Putina zaraz po objęciu przez Węgry prezydencji unijnej a nie został przez wspólnotę  do takiej misji upoważniony. 

W sprawach przejęcia TVP, Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej z rąk Prawa i Sprawiedliwości po wyborczym zwycięstwie Koalicji 15 Października republikański kandydat na wiceprezydenta powtarza to, co mówi prezes PiS Jarosław Kaczyński: że to zamach na media publiczne ze strony rządzących i wyraz autorytarnej tendencji. Bulwersuje to demokratów nie tylko amerykańskich. Równie szkodliwe okazać się może podejście Vance’a do Ukrainy. W tym kontekście okazuje się najlepszym prezentem Amerykanów dla Kremla.

W 2022 r. obecny kandydat na wiceprezydenta powiedział Steve’owi Bannonowi, czołowemu propagandyście prawej flanki Partii Republikańskiej i jednemu ze współtwórców mitu przywództwa Trumpa, że tak naprawdę go nie obchodzi, co stanie się z Ukrainą. Zaś już w tym roku w trakcie konferencji – nomen omen – w Monachium oznajmił, że USA powinny jeszcze raz przeanalizować swoje poparcie dla Ukrainy. 

O ile Trump okazał się wreszcie tym prezydentem, który po dziesięcioleciach upokorzeń nie szczędzonych najlepszemu sojusznikowi Ameryki zniósł wreszcie wizy dla Polaków a podczas przemówienia przed Pomnikiem Bohaterów Powstania Warszawskiego w 2017 r. z uznaniem wyrażał się o naszej tradycji i historii – ze strony akurat Vance’a zapewne niczego dobrego spodziewać się nie możemy. 

Chociaż mierzić nas mogą komentarze, bezdusznie przeliczające szczegóły zamachu na Trumpa (pamiętajmy, że sam został w nim raniony, a zginął nie tylko sprawca ale i jeden z widzów mityngu, więc podobny cynizm nie przystoi) na wzrost wyborczego poparcia dla Republikanów, nie da się ukryć, że znajdują się oni na fali wznoszącej, co wiąże się zwłaszcza z fatalnym występem urzędującego prezydenta, demokraty Joe’go Bidena w debacie telewizyjnej kandydatów.

Całkiem realne niebezpieczeństwo zawiera się więc w deprecjonowaniu przez Vance’a problemu rosyjskiej napaści na Ukrainę na rzecz kwestii rywalizacji z Chinami,  którą uznaje za pierwszoplanową dla Ameryki. Ale również w zarzucaniu demokratycznej administracji Joe’go Bidena, że jej polityka doprowadzić może do… wojny jądrowej. To już nie demagogia lecz kalka kremlowskiej narracji. Zwłaszcza, że zarazem James David Vance opowiada się za zwiększeniem wsparcia dla Izraela pomimo jego brutalnych działań (ataki na konwoje humanitarne) oraz za zaostrzeniem kursu wobec Iranu, chociaż wybory prezydenckie wygrał tam akurat umiarkowany kandydat.

Za sprawą podobnych deklaracji, dotyczących  polityki międzynarodowej, kandydat Vance przypomina nieodparcie bohatera niedawnego udanego debiutu prozatorskiego Roberta Małłka “Niezwykła kariera Nataniela Tindera”. Przy czym dodać wypada, że powieść ta jest literacką groteską.                 

Paradoksalnie po raz pierwszy możemy się cieszyć, że przekonany o własnej misji i wielkości Donald Trump nie przejmuje się  opiniami współpracowników, nawet najbliższych i pełniących eksponowane stanowiska. Dowiódł tego w trakcie sprawowania prezydentury (2016-20). Jeśli znów wygra, to im mniej pola do samodzielnych decyzji pozostawi zastępcy, tym dla nas lepiej.

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 4

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here