Donald Tusk magnetyzuje i hipnotyzuje, ale głównie dotychczasowych wyborców Platformy Obywatelskiej, którzy powracają po okresie przerzucenia sympatii na Szymona Hołownię i jego ruch Polska 2050. Daje nadzieję nie ogółowi Polaków na ożywczą zmianę tylko aparatowi partyjnemu na zachowanie roli głównej siły w opozycji: zawsze coś, skoro rządzić się nie da.
Nawet w zwykłym banalnym kontakcie widać, że nie stracił formy ani refleksu gdy pełnił urząd prezydenta Zjednoczonej Europy ani nawet – choć to już funkcja kanapowa – szefował międzynarodowej frakcji chadeckiej. I że nie jest dziełem przypadku fakt, że urząd premiera pełnił przez siedem lat, najdłużej spośród wszystkich polityków w historii demokratycznej Polski.
Przed rozpoczęciem posiedzenia rady krajowej PO w Novotelu zatrzymuje Tuska renomowany dziennikarz Radia Zet Jacek Czarnecki.
– Powie pan coś po wyjściu?
– Nie – rzuca rozluźniony Tusk.
– Ale to nie moja wina – wtrąca się natychmiast stojąca obok dziennikarka TVP.
– Słowo “wina” na wieki wieków wiąże się z moją osobą – podsumowuje Donald Tusk.
Przyznajmy: Jarosław Kaczyński nigdy by tego nie wymyślił, bo chociaż liczne grono pochlebców obdarza go mianem głównego scenarzysty polskiej polityki, to walor błyskotliwości pozostaje mu całkiem obcy. Sztab doradców nic na to nie pomoże. Z wyglądem zewnętrznym rzecz ma się podobnie. Poprawiać go można ale tylko do pewnego stopnia. Przedsiębiorczy i dbający o siebie Polacy raczej rzadko zostają wyborcami partii obecnie rządzącej.
Spotkanie w Novotelu ma tylko jednego bohatera, chyba żeby uznać, że drugim zbiorowym jest partyjny aparat. Na początek posiedzenia rady Tusk wygłasza przemówienie, podsumowuje działania rządzących: “podwyżka dla władzy to ich odpowiedź na pandemię”, “oni okazali się bezradni nawet w złych pomysłach na zmiany”. Chodzi mu o politykę wobec sądownictwa i Nowy Ład, którego nazwę już w trakcie prac zmieniono na “polski”, bo narodowe w państwie PiS są przecież już nawet prorządowe media. “Władza jest tchórzliwa”. “Sprawnie ustawione szyki policji bronią willi prezesa albo ich pomników albo ich zlotów”. Poprzednik Tuska w fotelu lidera, młodszy o dwie dekady Borys Budka nie umiał w podobny sposób elektryzować sali. Pełniący obowiązki przewodniczącego, bo tak rysuje się obecny status Tuska w partii, wykpiwa poglądy, które głoszą “tacy eksperci od macierzyństwa i rodziny jak Jarosław Kaczyński i abp Jędraszewski”. Ten ostatni zaatakował niedawno lidera PO za jego słowa, że pomimo prorodzinnych frazesów władzy macierzyństwo w Polsce okazuje się udręką. Teraz w Novotelu Tusk przywoła sondaże, z których wynika, że jego pogląd w związku z warunkami, jakie ostatnio zapanowały podziela 55 proc Polek. Utwierdza też członków rady w ich przekonaniach: “naszą siłą jest to, że jesteśmy i umiemy być inni”. Członkowie rady milczą zasłuchani. Od tak dawna nikt ich nie docenił, nie pochwalił. Grzegorz Schetyna pozostawał szorstki, Borys Budka co najwyżej technokratycznie poprawny a opinią Ewy Kopacz wcześniej nikt się nie przejmował, bo i po co: wiadomo było, że przyszła tylko na chwilę. Teraz w słynącej z różnic poglądów partii żadnej kontrowersji nie widać. Sala kocha Tuska.
Ale Jarosław Kaczyński poczeka spokojnie, aż skończy się przemówienie a potem także obrady gremium głównej partii opozycji i wtedy sfinalizuje swoją decyzję o odwołaniu z funkcji wicepremiera i ministra rozwoju Jarosława Gowina. Tym samym pokaże znienawidzonemu przez siebie obsesyjnie Tuskowi, kto w Polsce stwarza fakty polityczne.
Dzień kolejny okaże się dla PO jeszcze trudniejszy. Od rana w Sejmie skala poparcia dla najbardziej kontrowersyjnych przedłożeń pisowskich okazuje się szersza niż się spodziewano, bo partii rządzącej pomagają zastrachani perspektywą wyborów przed terminem i utraty mandatów polityczni wędrownicy, również skala poparcia wśród ludzi Gowina dla dotychczasowego szefa nie okazuje się imponująca. Zaś posłom PO pozostaje pokrzykiwanie na sali albo organizowanie briefingów prasowych z protestami. Wiadomo, że w ten sposób nikt władzy PiS nie odbierze. Efekt Tuska przestał działać, wyczerpał swoje możliwości albo – co szczególnie niebezpieczne – od początku obliczany był jako plan minimum.
Żaden polski polityk nie był od dawna tak celebrowany, jak Donald Tusk po powrocie do działalności w kraju. We wtorek w warszawskim Novotelu sam lider zgrabnie policzył, że od tego momentu minęło pięć tygodni. Jak wiadomo bohaterowie powieści Julesa Verne’a zdążyli w tym czasie przelecieć balonem całą Afrykę. Tuskowi udało się dużo mniej: wyprowadził partię z powrotem na drugie miejsce w sondażach, spychając Ruch Hołowni na niższy szczebel podium. Problem w tym, że mało kto się zdziwi, jeśli taki okaże się jedyny efekt jego powrotu z Brukseli. Popularność PiS nie zmniejszyła się bowiem ani trochę.
Efekt Tuska okazał się przereklamowany, chyba, że od początku obliczony był na własny elektorat i aparat partyjny: konkretnie na odbudowę pierwszego i utwardzanie drugiego. W tym wypadku mielibyśmy jednak do czynienia z bezprzykładnym politycznym egoizmem. Platforma bowiem, niedokonujac zasadniczej prodemokratycznejzmiany w Polsce skutecznie blokuje zarazem tęmożliwość innym. Nie Hołownia okaże się głównym w tym wypadku poszkodowanym, lecz społeczeństwo polskie. Tusk zmurszałą partię odnowi na tyle, żeby okopała się w roli głównej siły opozycji, ale do władzy nie będzie w stanie aspirować. Wiele krzywd w historii wyrządzili już demokracji najbardziej gorliwi jej obrońcy.