Partia rządząca nie potrafi we własnych szeregach zdobyć większości dla ograniczeń antycovidowych, więc przerzuca odpowiedzialność na opozycję. Ale nie tak łatwo: przewodniczący najmocniejszej w sondażach wśród alternatywnych formacji PO-KO Donald Tusk z podobną społeczną wrażliwością oznajmia, że pandemia to problem rządu. Opozycja najpierw musi wygrać wybory. Potem będzie się martwić.
Marszałek Sejmu Elżbieta Witek, pomimo dokonanej niedawno reasumpcji przegranego przez rządzących głosowania symbolizuje ludzką twarz PiS. Nadmienia się nawet, że to ona, a nie premier Mateusz Morawiecki zostanie kandydatką na prezydenta za cztery lata. Na samo południe w środę zaprosiła przedstawicieli wszystkich sił parlamentarnych. Zaproszenie jest jednozdaniowe. Tymczasem na konferencji marszałkini oznajmiła, że oczekuje, iż opozycja przyjdzie z gotowymi propozycjami. Dlaczego w takim razie do niej o tym nie napisała…
Obóz władzy ma bowiem kłopot ze swoimi: stąd apel o porozumienie ponad podziałami. Spora grupa posłów PiS sprzeciwia się rozszerzaniu restrykcji antypandemicznych. Przezywani w klubie foliarzami, sprzeciwają się nie tylko obowiązowości szczepień, ale stworzeniu przedsiębiorcom możliwości sprawdzenia, czy zaszczepieni są ich pracownicy. To pierwsza przesłanka nagłej koncyliacyjności PiS.
Druga wydaje się dalece istotniejsza.
Polaków, przeciwnych szczepieniom, nie wierzących w nie lub nawet się ich obawiających jest kilka milionów. Partia rządząca nie może się od nich otwarcie odciąć. Stąd też gra na dwóch fortepianach. Wcześniej z instrumentów muzycznych Jarosław Kaczyński chętniej używał piły tarczowej.
Teraz w roli pianistki wystąpiła ciesząca się najlepszą reputacją marszałkini Witek, bo też trudno by tę funkcję spełniała znana z wykonywania w sejmowej sali lumpenproletariackiego gestu wystawiania palca Joanna Lichocka czy była premier Beata Szydło, której zapamiętano wykrzykiwanie, że te pieniadze się po prostu należą.
Zły przykład daje wieloletni premier Donald Tusk. Otwarcie uznał, że walka z pandemią to problem rządu, zaś opozycja musi wybory wygrać. Tyle społecznej wrażliwości, co z czasów pamiętnych marszów werblistek w przegranej kampanii Kongresu Liberalno-Demokratycznego z 1993 r.
Definicja odpowiedzialności z czasów zarazy – obowiązująca w polskiej polityce – wydaje się brzmieć najprościej: to właśnie to, co współcześni liderzy zwykli przerzucać na innych.
Tyle, że żyją z naszych podatków, których nawet na czas pandemii nikt nie umorzył, wręcz przeciwnie, pełną parą działają lichwiarnie i windykatornie, naciskające przedsiębiorców o zwrot rat, chociaż ci z powodu lockdownu nie mogli zarobić w swoich przymusowo pozamykanych decyzją państwa firmach.
Donald Tusk wprawdzie parlamentarzystą nie jest, a jako prezydent Zjednoczonej Europy dobrze zasłużył się Polsce, jednak jego relacje ze Skarbem Państwa nie ograniczają się do niedawno zapłaconego za drastyczne przekroczenie prędkości mandatu (“Rudy107” mówi się teraz o nim, bo tyle miał na liczniku). Pełniąc funkcję przewodniczącego drugiej partii w kraju pozostaje z całym tym interesem za sprawą dotacji i subwencji na utrzymaniu polskiego podatnika.
Gdy przed olimpiadą w Moskwie (1980 r.) polscy piłkarze, wtedy urzędujący srebrni medaliści, grali w eliminacjach u siebie z Czechosłowacją i chociaż przegrywali na warszawskim Stadionie Wojska Polskiego 0:1, to zamiast atakować, podawali piłkę na własnej połowie, z trybun rozległo się rozgłośne skandowanie:
– Za co my płacimy, za co my płacimy…
Dziś dawanie piłkarskich przykładów wydaje się karkołomne, skoro wybrany najlepszym zawodnikiem świata Robert Lewandowski nie kwapił się zagrać w reprezentacji w meczu z Węgrami, decydującym o rozstawieniu, a tym samym być może i awansie do przyszłorocznych Mistrzostw Świata w Katarze, skoro zamiast z “kelnerami” z Macedonii lub Turcji przyjdzie nam zagrać z aktualnymi mistrzami Europy Włochami lub poprzednimi – Portugalczykami.
W tym roku prezydent Andrzej Duda odznaczył Lewandowskiego Orderem Odrodzenia Polski. Piłkarzom Kazimierza Górskiego oraz Antoniego Piechniczka przyznać trzeba, że gdy odznaczenia pobrali, grać im się chciało dalej. Ale dla Roberta ważniejsza okazała się rutynowa kopanina w Bundeslidze z Augsburgiem szesnastym w jej tabeli, więc wolał się do niej przygotować w wolnych chwilach przecierając order.
W stabilniejszych demokracjach, jak we Francji, polityków czasem zawstydzają media. U nas tak nie będzie, skoro Krzysztof Skórzyński z niby to wolnej TVN wcześniej podpowiadający po godzinach twardogłowemu pisowskiemu szefowi premierowskiej kancelarii Michałowi Dworczykowi, za karę od polityki odsunięty, relacjonuje teraz skoki narciarskie. Co pokazuje, że szefowie korporacji TVN albo własnych telewidzów mają za zbiorowość niespełna rozumu albo… coś do ukrycia.
Nie brak w Polsce spraw, z którymi warto się zmierzyć, także wspólnie i ponad podziałami. W dniu następującym po wystosowaniu przez marszałkinię Witek zaproszeń, a poprzedzającym samo spotkanie liderów parlamentarnych klubów i kół – ogłoszono właśnie, że tylko przez ostatni rok liczba Polaków zmuszonych przeżyć za nie więcej niż 20 zł dziennie wzrosła o 400 tysięcy – czyli tylu, ilu mieszka w Szczecinie. Niewiele mniej niż w Gdańsku.
W czasach gdy piłkarze grali o awans na olimpiadę do Moskwy z Czechosłowacją na płotach okalających fabryki wisiały hasła: “Wszyscy odpowiadamy za realizację planu”. PZPR chętnie bowiem dzieliła się z innymi nie władzą wprawdzie, ale odpowiedzialnością. Dziś do tej tradycji nawiązuje PiS.
Zaś gdy o tej samej odpowiedzialności mowa, lider opozycji reaguje kelnerskim gestem: kolega…
Za co my płacimy…