Z Tomaszem Markowskim, prezesem Instytutu Jana Olszewskiego, rozmawia Łukasz Perzyna
– Kto ma prawo do tradycji mec. Jana Olszewskiego? Pytam również dlatego, że niedawno odbyła się upamiętniająca go konferencja, w trakcie której głównym mówcą okazał się Antoni Macierewicz, a jak wiemy z czasów Ruchu Odbudowy Polski ich kontakty nie pozostawały kordialne? W jaki sposób warto czcić pamięć pierwszego po czasach komunizmu premiera rządu pochodzącego z wolnych wyborów i co z jego dorobku czerpać?
– Upamiętniać osobę zacną może każdy. Nikomu nie można zabronić wspominania dokonań człowieka tak godnego ani przypominania jego życiorysu. Ważne, by młodsze pokolenia również znały dorobek Jana Olszewskiego. To był jeden z nielicznych mężów stanu, jakimi Polska może się poszczycić w czasach nam współczesnych. Jego życie stanowi przykład do naśladowania. Kultura polityczna, jaką reprezentował, posłużyć może za wzór szczególnie dzisiaj, kiedy tak często skarżymy się na jej niedostatek.
Oczywiście zgadzam się z tym, co wynika z Pana pytania, że skoro dzisiaj nikt nie mówi o mec. Olszewskim źle, to są politycy, którzy na bliskich z nim w swoim czasie relacjach budują sobie element współczesnego potencjału i poparcia. Robią to głównie ci, którzy za jego życia nie zawsze byli wobec niego w porządku. Antoni Macierewicz czy Jacek Kurski mieli swój udział w rozmontowaniu Ruchu Odbudowy Polski, politycznego dziecka Jana Olszewskiego. I zarazem formacji, która niosła za sobą nadzieję na polityczne zmiany w Polsce.
Mało kto pamięta, że bardzo blisko była możliwość, której nie wykorzystano, żeby ROP stworzył koalicję wraz ze środowiskiem Mariana Krzaklewskiego, ówczesnego przewodniczącego Solidarności. Krzaklewski wybrał jednak sojusz z mniejszymi partiami prawicy, tymi, które wcześniej przegrały wybory w 1993 r. Macierewicz zmieniał uzgodnione już listy wyborcze ROP, by do parlamentu weszli jego zwolennicy. Operacja mu się nie udała, ale obniżyło to wynik naszej ówczesnej formacji. Kurski natomiast wykonał manewr, polegający na wyprowadzeniu części środowiska ROP do Akcji Wyborczej Solidarność, obiecując ludziom wspólny rozwój, ale ostatecznie rozpłynęli się oni w tłumie gier i zależności. Jak rozumiem nie o nich mamy rozmawiać. I chociaż oczywiście każdy ma prawo dobrą tradycję pielęgnować i z niej czerpać to nie zapominajmy o złożoności relacji dawnych przyjaciół.
– Skoro o tradycji mowa, warto przypomnieć, że rząd Jana Olszewskiego ogłosił się – jako pierwszy i do tej pory jedyny w Polsce po 4 czerwca 1989 r. – rządem przełomu. I ten przełom rzeczywiście się dokonał, skoro w kwietniu 1989 r, a więc po czterech miesiącach funkcjonowania gabinetu Mecenasa – ogłoszono pierwszy po zmianie ustroju wzrost gospodarczy w Polsce? Dla wielu, na co dzień polityką nie zainteresowanych, stanowiło to dowód, że warto było odejść od komunizmu? Od kilkudziesięciu lat jest Pan przedsiębiorcą, więc jak rozumiem ten format zmiany Pan docenia?
– Dopiero o rządzie Jana Olszewskiego da się powiedzieć, że był naprawdę wolny, w tym sensie, że jego powstanie przegłosował Sejm, który z wolnych wyborów pochodził. Wcześniej kolejne gabinety: Tadeusza Mazowieckiego i Jana Krzysztofa Bieleckiego wyłonione zostały jeszcze przez Sejm kontraktowy. Wolność, jaka nadeszła w 1989 r, objawiła się inwencją i entuzjazmem, jakimi Polacy wykazali się również w sferze działalności gospodarczej. Ludzie chcieli wreszcie oddychać wolnością ale też dobrze zarobić, jak obywatele zamożniejszych, bo szczęśliwszych jeśli o koleje historii chodzi społeczeństw Zachodu. Pojawiły się szczęki i bazar ze słynnymi łóżkami polowymi na Stadionie Dziesięciolecia, tam gdzie teraz stoi zbudowany na wspólne z Ukrainą Euro w 2012 r. Stadion Narodowy.
Ale przede wszystkim otwierano masowo drobne przedsiębiorstwa i polskie sklepy, których właścicielom zależało, żeby kupować u nich produkty, co pracownikom wcześniejszego oficjalnego handlu pozostawało obojętne. Uniesienie towarzyszące zmianie ustrojowej dało efekt w gospodarce. Wystarczyło tym entuzjazmem umiejętnie pokierować i okazało się, że można budować sukces. Jan Olszewski tego dokonał. Za jego rządów zaczęła się tworzyć się klasa średnia. Ustawa Mieczysława Wilczka z 1988 r. w rzeczywistości sankcjonowała grabież majątku narodowego, środowiska uprzednio rządzące Polską zagarniały wspólnie wypracowany majątek. Źle, bo niesprawiedliwie przeprowadzana prywatyzacja okazała się tragedią dla Polski i zapoczątkowała nasze kłopoty, które trwają do dziś. To Jan Olszewski zmienił podejście władzy do wspólnej własności, chociaż negatywne procesy udało się powstrzymać wyłącznie na czas jego rządów.
Rządzący wcześniej przed nim liberałowie utrzymywali, że w działalności gospodarczej wystarczy nie przeszkadzać ale miało się to w praktyce sprowadzać do umożliwienia kupowania za bezcen tym nielicznym, którzy mieli pieniądze. Premier Olszewski uznawał, że wszystkim stworzyć należy równe szanse, budować uczciwe reguły gry. Doceniam to również jako przedsiębiorca.
– Jak rozumiem, pierwszy po zmianie ustrojowej wzrost produktu krajowego brutto dało się uzyskać właśnie w kwietniu 1992 r. również dlatego, że Jan Olszewski dobrał sobie wielobarwną ekipę fachowców: ministrem finansów był liberał ale też fachowiec od budżetu Andrzej Olechowski, pracy – wywodzący się ze środowiska związkowego Jerzy Kropiwnicki a głównym doradcą Dariusz Grabowski, prospołeczny ekonomista ale też praktyk gospodarki, przedsiębiorca?
– Na pewno dobór współpracowników miał wpływ na efekt. Olszewski umiał słuchać innych, jeśli mieli coś do powiedzenia. Przywrócił rozwój i zatrzymał złe procesy. Mecenas wsłuchiwał się w głos społeczeństwa, miał ten niepowtarzalny dar. Obcy niestety zdecydowanej większości polskich polityków doby transformacji ustrojowej. Mówiono, że jest trochę socjalistą, ale to było najlepsze, PPS-owskie wydanie tej tradycji. Olszewski rozumiał, że aby społeczeństwo dawało – trzeba coś z kolei dać społeczeństwu. Zapomina się, że utworzenie jego rządu stanowiło efekt szerokiego kompromisu. W rozmowach uczestniczyły Konfederacja Polski Niepodległej i Polskie Stronnictwo Ludowe, chociaż akurat te partie do rządu Olszewskiego nie weszły. Ten consensus później złamano. Sposób odwołania gabinetu, w trakcie pamiętnej “nocnej zmiany” z 4 na 5 czerwca 1992 r, zapoczątkował podziały, za które płacimy do dzisiaj. Pozostają niezmienne, nawet jeśli partie zmieniają szyldy a ich liderzy stanowiska.
– Stereotyp “misia Koali” z “Polskiego ZOO” ale też premiera, który długo pospać lubi, co wyrzucał Olszewskiemu zawsze wstający rano jak do stoczni Lech Wałęsa to wyobrażenia fałszywe?
– To był rząd kompromisu i dialogu. Funkcjonowało w nim myślenie propolskie w tym sensie, że oparte na pojęciu racji stanu, które Jan Olszewski przywrócił do łask, a następcy już do tego nie powrócili. Trwało porozumienie, pomimo różnic. O efektach już Pan wcześniej powiedział, wymieniając współtwórców gospodarczego sukcesu tamtego rządu: skoro Pan o “Polskim ZOO” wspomina, to ja z kolei zauważę, z jakich różnych bajek się ministrowie wywodzili, co na jakość wspólnego przedsięwzięcia rzutowało wyłącznie pozytywnie. Tak się dzieje zawsze, gdy ścierają się racje, a nie ludzie. Mówi Pan o późniejszych liderach. Uważam, że prawdziwych liderów dziś, w czasach trudnych dla Polski, brakuje. Jan Olszewski pozostawał przywódcą zdolnym do szerszego dialogu. Mężem stanu bez wątpienia.
– Jak w takim razie czerpać z tradycji Jana Olszewskiego, jaki na to pomysł znajduje Instytut Jego imienia?
– Skoro tak różne środowiska dziś się na niego powołują, to dowodzi to wielobarwności jego postaci, ale i środowisk, jakie wokół siebie skupiał. O nikim innym z tego samego czasu nie da się podobnych rzeczy powiedzieć. Nawet o Lechu Kaczyńskim, bo gdy ktoś wskaże na jego otwartość, zaraz go zgromi jego brat Jarosław. Jan Olszewski pozostawał ciepłym i kontaktowym człowiekiem, zarazem potrafił być nieugięty, gdy w grę wchodziła polska racja stanu, pojęcie – jak wspomniałem – dla niego kluczowe. Ludzie z nim związani funkcjonują dziś w rozmaitych kręgach: sam współtworzyłem klub Prawa i Sprawiedliwości, w innych niż dzisiaj realiach po wejściu do Sejmu w 2001 r, kiedy myślało się nie o obecnej wojnie plemion, tylko raczej o PO-PiS-ie, którzy zresztą rzeczywiście stał się faktem w wyborach samorządowych rok później, kiedy to taką właśnie koalicję zawarto w 14 z 16 województw.
Obecnie większość z nas, ludzi kiedyś Olszewskiemu towarzyszących, obserwuje politykę spoza jej instytucji. Dostrzega ich postępującą słabość. Nie kierujemy się uprzedzeniami. Kiedy zorganizowaliśmy debatę na temat przyszłości wymiaru sprawiedliwości w Polsce, uczestniczyli w niej m.in. Barbara Piwnik, minister sprawiedliwości w rządzie Leszka Millera, Ryszard Kalisz, dawniej główny kancelista Aleksandra Kwaśniewskiego, Janusz Niedziela, były zastępca Lecha Kaczyńskiego w Ministerstwie Sprawiedliwości oraz sędzia Wiesław Johann. I w znacznej mierze wygłaszali poglądy bardzo podobne. Wspólne okazało się przekonanie, że wymiar sprawiedliwości nie został zreformowany ani razu od stalinowskich czasów i kiedyś wreszcie należy to zrobić. Nie można wymiaru sprawiedliwości traktować jak wojennego łupu, bo trzeba pamiętać jak skutecznie chronił interesy nomenklatury lat 90.
Bardzo ubolewam nad tym, że nie szanuje się jak należy Konstytucji, że nie respektuje jej obecna władza, podobnie jak łamała ją poprzednia. W społeczeństwie pojawiła się nadzieja na zmianę, pokazały to okoliczności głosowania 15 października ub. r. Ludziom jednak nie wystarczy, że politycy kosy ostrzą. Ani, że będzie nadal trwała wojna plemion. Ludzie powiedzą: dosyć, tylko muszą mieć przestrzeń, w której mogą to zrobić, by zostali wysłuchani. Wierzę, że się pojawi. Przy jej budowaniu dorobek mec. Olszewskiego bardzo się przyda. Warto patrzeć na to, gdzie jest prawda. Konflikt, trwający od 1992 roku, powinien znaleźć swój koniec. Wyznacza go właśnie kategoria racji stanu, dla Premiera Jana Olszewskiego najważniejsza.