zdjęcie KPRP

Si vis pacem, para bellum – jeśli pragniesz pokoju, przygotuj się na wojnę, mawiali Rzymianie. W dzisiejszej sytuacji Polski przychodzi nieco odwrócić sens tego powiedzenia: wspierając przede wszystkim swoją “miękką siłą” Ukrainę toczącą “pełnoskalową” wojnę obronną z Kremlem, powinniśmy brać pod uwagę możliwość zawarcia “złego pokoju” na Wschodzie. Pokój zły to taki, który okaże się niekorzystny dla nas, chociaż również dla sojusznika. Zagrożenie ma oczywisty związek z wyborami w USA.

Najgorszą taktyką rządzących w Polsce miałoby bierne oczekiwanie na wynik amerykańskich wyborów prezydenckich w listopadzie br. Na razie 12 marca gośćmi demokratycznego prezydenta Joe’go Bidena, który dwukrotnie na polskiej ziemi potwierdził już po inwazji Władimira Putina na Ukrainę aktualność artykułu piątego Traktatu Waszyngtońskiego, zobowiązującego państwa członkowskie Sojuszu Atlantyckiego do wspólnej obrony w razie ataku na któreś z nich – będą premier Donald Tusk oraz prezydent Andrzej Duda. Pierwszy z nich otwarcie życzy Bidenowi zwycięstwa w listopadowym głosowaniu. Drugi obstawia, bo o poparciu nie ma co tu mówić, że wygra republikanin Donald Trump, który już przez jedną kadencję pełnił urząd prezydencki. I szczerze mu tego życzy.

Nie tylko Polaków, chociaż nas groźba Trumpa nie dotyczy, bo na obronność łożymy dwa razy więcej niż żądane przez Amerykanów 2 proc, zmroziły słowa republikańskiego kandydata, że Stany Zjednoczone mogą w przyszłości nie bronić państw, które na ten cel nie przeznaczają wymaganych środków. W żadnym sojuszu, także w NATO, nie istnieje bowiem coś takiego, jak obrona selektywna. Z równoczesnym spoglądaniem na budżetowe kwity i rachunki nie odstraszy się żadnego agresora. Zwycięstwo Trumpa, pomimo jego słów wobec nas miłych i kurtuazyjnych, wypowiedzianych na warszawskim placu Krasińskich w lipcu 2017 r.  – oznacza dla Polaków i zapewne całej Europy ogromną niepewność. 

Pojawia się ona już teraz, podstawę do niej dają ślimacząca się w amerykańskim Senacie a teraz Izbie Reprezentantów kwestia pomocy dla Ukrainy: przy czym co czwarty dolar z przewidzianych 61 mld przeznaczony miał być na cele humanitarne a nie wojskowe. Republikanie, zaplecze kandydata Trumpa, połączyli tę kwestię z ochroną granicy meksykańskiej, przez którą wciąż przedzierają się nielegalni imigranci. Obie strony wiązały ją też ze wspieraniem Izraela, zaatakowanego w półtora roku po Ukrainie, tyle, że nie przez Kreml, lecz palestyński fundamentalistyczny Hamas.

Naiwne poparcie prezydenta Dudy i jego pisowskiego zaplecza dla Trumpa nie okazuje się roztropne, ale nie wydaje się nim również blankietowe stawianie na demokratów i Bidena, praktykowane przez “koalicję 15 października”. Nie tylko bowiem republikański kandydat może się okazać czarnym charakterem tej opowieści z perspektywy bezpieczeństwa “wschodniej flanki NATO”, do której się zaliczamy. Wobec niekorzystnych sondaży – a taka tendencja w nich teraz przeważa – Joe Biden może się zdecydować na stępienie swojego poparcia dla nas i Ukrainy oraz innych państw regionu w celu przejęcia części wyborców konkurenta.

W czasach Billa Clintona podobna strategia, podpowiedziana ówczesnemu demokratycznemu prezydentowi przez analityka Dicka Morrisa (oponował zaś przeciw niej George Stephanopoulos) nosiła miano “triangulacji”. Tyle, że na szczęście nie odbywało się to kosztem Polski. Co więcej, Clintona, który nas wprowadził do NATO, przynajmniej od dwóch lat uznawać możemy za dobroczyńcę. Ćwierćwiecze tej akcesji zaraz obchodzimy. Nic nie okazuje się jednak dane raz na zawsze.                              

Jak znawca arian na placówce w USA Polski przed złą ustawą nie uchronił

Na wynik amerykańskich wyborów prezydenckich nie mamy wpływu, na podejście Amerykanów do Polski – tak, choćby ze względu na liczebność wyborców w USA przyznających się do polskich korzeni. PiS za swoich rządów w ogóle nie umiał tego wykorzystać, czego niechlubnym przykładem pozostaje uchwalona w tym czasie “ustawa 447”, otwierająca ścieżkę do restytucji mienia po obywatelach polskich pochodzenia żydowskiego zamordowanych podczas wojny przez Niemców. Sławetna regulacja stawia nas w jednym rzędzie z wojennymi satelitami Adolfa Hitlera jak Słowacja czy Węgry. Uchwalono ją wówczas, gdy ambasadorem Polski w Waszyngtonie pozostawał prof. Piotr Wilczek, wybitny znawca kultury XVII-wiecznych arian. Nie potrafił się temu przeciwstawić, chociaż jego odwołany przez PiS poprzednik Ryszard Schnepf wiedział, jak nie dopuścić tematu “mienia pożydowskiego” nawet pod dyskusję w kuluarach Kongresu o sali obrad nie wspominając. 

W czasach misji Schnepfa gadano o  tym co najwyżej po okolicznych barach, gdzie na martini wstrząśnięte a nie zmieszane schodzą się sfrustrowani lobbyści.Po latach bezradności warto zadbać o polskie interesy w Waszyngtonie. Nową ekipę na to stać, bo jednak nie opiera dyplomacji na posłusznych bądź wartych wynagrodzenia amatorach ani strategii na gromkich hasłach (pamiętamy pisowskie “wstawanie z kolan w polityce zagranicznej” i “zerwanie z pedagogiką wstydu”), tyleż emblematycznych, co niewiele znaczących i z czasem zamieniających się we własne przeciwieństwo. Jak w wypadku “ustawy 447” czy uzgadniania w willi Mossadu treści nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Wszystko to odbywało się do wtóru powtarzanych rozgłośnie zaklęć o rozszerzaniu zakresu suwerenności.   

Nieustraszeni pogromcy izolacjonistów

Tytuł tego skromnego szkicu, wskazujący na potrzebę polskiego odpowiednika Jamesa Bonda nie odnosi się ani do masowej inwigilacji z użyciem systemu Pegasus za rządów PiS ani potrzeby odnowienia po nich polskiego wywiadu. Nawiązuje po prostu do tego, co po wybuchu II wojny światowej w Waszyngtonie robili na rzecz zabezpieczenia swoich interesów Brytyjczycy.Uczestniczył w tym późniejszy najwybitniejszy światowy autorytet w dziedzinie reklamy komercyjnej David Ogilvy, potem nazwany “królem Madison Avenue”, gdzie mieściło się najwięcej renomowanych agencji. Zasłynął m.in. reklamą Rolls-Royce’a z brawurowo dobranym tekstem, że przy prędkości 60 mil na godzinę we wnętrzu samochodu najgłośniej pracuje… zegar.Jednak na przełomie lat 30 i 40. w początkach swojej kariery David Ogilvy pracując równocześnie przy badaniach opinii publicznej u Gallupa dorabiał w brytyjskim wywiadzie wojskowym a z czasem zatrudnił się w nim na cały etat. Waszyngton nie był wtedy zwykłą placówką. Zwierzchnikiem Davida Ogilvy’ego pozostawał tam William Stephenson, późniejszy pierwowzór Jamesa Bonda z powieści Iana Flemiga.

Klimat pracy angielskich agentów wpływu w ówczesnym Waszyngtonie tak oddaje biograf Ogilvy’ego a po latach jego następca w fotelu prezesa agencji – nie wywiadowczej już, lecz reklamowej – Kenneth Roman: “Stephenson, drobny człowiek o przenikliwych niebieskich oczach i żelaznej woli – Ogilvy opisał go jako “cichego, bezwzględnego i lojalnego” podjął się trudnego zadania polegającego na jednoczesnym zorganizowaniu kontrwywiadu, własnej siatki szpiegowskiej i głoszeniu probrytyjskiej propagandy w Stanach Zjednoczonych.

A także, co było o wiele ryzykowniejsze, zbudowania porozumienia z amerykańskim wywiadem, które mieściłoby się w ograniczeniach narzucanych przez Akt o neutralności. Wszelkie rozmowy musiały być utajnione, nawet te z amerykańskim Departamentem Stanu. Jak skomentował później dramatopisarz i autor przemówień Roosevelta, Robert Sherwood “gdyby izolacjoniści zdawali sobie sprawę z pełnego zakresu tajnej współpracy między Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią, grzmieliby o postawienie prezydenta w stan oskarżenia”. Churchill, zwolennik dobierania trafionych kryptonimów, wiedział, że człowiek, który ma doprowadzić Amerykanów do przystąpienia do wojny, musi być odważny. Rozważał kryptonim “Mężny”, a później w rozmowie ze Stephensonem użył słów “Musisz być – nieustraszony”. “Nieustraszony” (ang. intrepid) stało się więc tajnym kryptonimem Stephensona i wywołaniem telegraficznym (..)” [1]. Zaś przyszły papież reklamy Ogilvy współpracował wtedy w krzyżowaniu szyków biznesmenom, znanym z dostarczania strategicznych wiadomości niemieckim oficjelom bądź przemysłowcom.   Jak raportuje nie szyfrant w tym wypadku, lecz biograf “(..) Doświadczenia Ogilvy’ego z pracy u Gallupa były szczególnie cenne dla Stephensona, który zlecił mu serię sondaży w celu zbadania amerykańskiej opinii publicznej względem Wielkiej Brytanii (..). Podstawowym zadaniem Ogilvy’ego, według eksperta do spraw wywiadu, Richarda Spence’a, było wyławianie z sondaży informacji postrzeganych jako szkodliwe (lub pomocne) dla brytyjskich interesów” [2].               

Zarówno szef angielskich agentów wpływu zasłużył na status ikony popkultury jak jego podwładni na powojenne komercyjne już kariery za sprawą optymalnego doboru środków do zamierzonego strategicznie celu. Jak wie bowiem każdy co pilniejszy uczeń podstawówki – Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny i Wielka Brytania nie została sama w walce z Adolfem Hitlerem.Z upływem ośmiu i pół dekady skala problemów nie zmieniła się aż tak bardzo. Jeden z nielicznych analityków, którzy przewidzieli wybuch pełnoskalowej wojny na Ukrainie, Robert Kuraszkiewicz zauważa w książce już po tym wydarzeniu napisanej: “Silne zaangażowanie USA we wsparcie Ukrainy nie oznacza ich wejścia do polityki europejskiej tak jak w czasach wojen światowych czy zimnej wojny. We wszystkich tych trzech przypadkach zaangażowanie amerykańskie wynikało z krytycznego znaczenia osi Atlantyku dla ich bezpieczeństwa. Choć i tak w każdym przypadku spotykało się z silnym oporem amerykańskiej opinii publicznej. Dużo bardziej zdecydowane elity amerykańskie musiały za każdym razem szukać pretekstu do wejścia do wojny. W I wojnie światowej była to prowokacja meksykańska Niemców, a w II z dylematów wyzwolił Amerykanów sam Adolf Hitler, który pierwszy wypowiedział wojnę Stanom.

Oś atlantycka była dla Amerykanów najważniejsza z powodu ich interesów strategicznych i bezpieczeństwa. Konflikt z komunistami nazywamy zimną wojną chociaż w jej gorących wydarzeniach w walkach zginęły setki tysięcy ludzi. Ta wojna była zimna tylko w Europie, ale to Europa była najważniejsza dla Waszyngtonu, stąd jej nazwa. Teraz jest inaczej. Oś geopolityczna przeniosła się na Pacyfik i wydarzenia w Europie mają i będą miały coraz bardziej drugorzędne znaczenie dla Waszyngtonu. Dlatego mamy ogromne szczęście, że do tej wojny doszło w tym, a nie innym momencie, a Amerykanie zdecydowali się zaangażować w powstrzymywanie sojusznika swojego azjatyckiego przeciwnika” [3]. Robert Kuraszkiewicz ma na myśli oczywiście Chiny. Jak się wydaje, nie jest aż tak istotne, jakimi argumentami przekona się pierwsze mocarstwo świata aby z powstrzymywania Putina się nie wycofało. Czy dlatego, że Kreml dopuszcza się zbrodni, czy z powodu, że pozostaje druhem Pekinu. Ważne, aby efekt okazał się udany. Dla Amerykanów to jeden z wielu strategicznych teatrów ich oddziaływania, dla mieszkańców “wschodniej flanki” – kwestia być albo nie być. W tym sensie przykład brytyjski z czasów sprzed ataku Japończyków na amerykańską bazę na Hawajach Pearl Harbour okazuje się trafny: gdy czekać się nie da, pozostaje tylko działanie.

Oczywiście na miarę możliwości i realiów, bo sloganów mieliśmy w ostatnich ośmiu latach aż gorszący nadmiar.       

[1] Kenneth Roman. David Ogilvy. Król Madison Avenue. Wydawnictwo Studiu EMKA, Warszawa 2010, s. 81

[2] ibidem, s. 84

[3] Robert Kuraszkiewicz. Świat w cieniu wojny. Wydawnictwo Nowej Konfederacji, Warszawa 2023, s. 77-78

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 5

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here