Władza się boi, więc chce, żeby lęk odczuwali inni, jeszcze niedawno dumnie tytułowani “suwerenem”, teraz traktowani, jakby byli poddanymi a nie obywatelami. Tłumaczy to sens powielaczowych regulacji, zwłaszcza restrykcji, dotyczących nawet Sylwestra a wcześniej Świąt, dwuznacznych, często jakby w panice wprowadzanych i niemal zaraz odwoływanych.
Partia rządząca obawia się utraty większości w Sejmie a w ślad za tym władzy oraz nieuniknionych w tym wypadku rozliczeń. Boi się frondy we własnych szeregach oraz szerokiego porozumienia opozycji. Także demonstracji ulicznych, o czym świadczy forsowanie histerycznych przepisów po to, żeby zapobiec zwoływanemu przez internet zgromadzeniu przed willą Jarosława Kaczyńskiego. W grudniu stanu nadzwyczajnego wprowadzić się nie dało, bo skojarzenia historyczne okazałyby się zbyt oczywiste. Można za to próbować z godziną policyjną, po to, żeby zaraz zarzekać się, że nic takiego nie obowiązuje. O co tym łatwiej, że prawnicy potwierdzają, że brak ku temu rzetelnych legislacyjnych podstaw.
Znękani przez trwającą już dziesiąty miesiąc pandemię obywatele wprowadzani są w stan dodatkowej, nadprogramowej niepewności i nerwowości. Zmuszani do szukania wykładni, czy wyprowadzanie psa zaliczyć można do podstawowych życiowych czynności, uzasadniających wyjście z domu w Sylwestra w newralgicznych godzinach wieczornych i nocnych. Rząd zakazuje, a obywatele niech się martwią. Uderza zwłaszcza niby uspokajające uzasadnienie, że w wątpliwych wypadkach rozstrzygać będą… interweniujący funkcjonariusze. Im przecież można zaufać, zwłaszcza po niedawnym 11 listopada.
Wśród recept oferowanych przez władzę brakuje choćby jednej, wymyślonej przez jej zaplecze, dostosowanej do rodzimej specyfiki. Nadzieje związane ze skutecznością szczepień, którymi dziś szermuje rząd, mają charakter powszechny, dotyczą całego świata, nie uspokoi się nimi nastrojów. To pierwszy kryzys, z którym PiS się zmaga, chociaż sama partia rządząca go nie wywołała. Do tej pory zarządzała wyłącznie tymi, które sama sprokurowała. Prezes Jarosław Kaczyński, premier Mateusz Morawiecki ani prezydent Andrzej Duda po prostu nie potrafią rządzić inaczej. Podsycanie lęku – kiedyś przed uchodźcami, potem przed odmieńcami z kręgu LGBT – legło u podstaw zwycięskich kampanii wyborczych PiS. Ale z zarazą, wznieconą przez COVID-19 w ten sposób wygrać się nie da.
W międzynarodowych zestawieniach sporządzanych przez organizacje pozarządowe jak EndCoronavirus Polska od dawna lokuje się wśród państw, które z pandemią radzą sobie najsłabiej. Gromkie ogłaszanie narodowej kwarantanny nie poskutkowało realnymi medycznymi efektami.
Jarosławowi Kaczyńskiemu oponenci od dawna wypominają, że nawet jeśli rzecz ująć eufemistycznie – nie jest bohaterem. Pamiętamy demonstrantów, skandujących przed jego willą: 13 grudnia spałeś do południa. Prezes wciąż podaje ton narracji władzy.
Kiedyś gasząca kryzysy, które rozpalała sama, teraz ekipa PiS zaprząta naszą uwagę publicznym korygowaniem popełnionych przez siebie błędów. Zamyka kasyna, bo wcześniej oburzenie wywołało pozostawienie ich otwartych, w momencie, gdy zamknięto kina, teatry, baseny i siłownie. Z rozpędu wprowadziła przepis, na mocy którego nie mógłby działać nawet hotel poselski przy Sejmie, co również naprędce przyszło poprawiać.
Zaufanie: klucz do władzy bez PiS
Antypisowska większość jest rzeczywistością, nie mitem, jak pokazują wyniki najnowszego sondażu CBOS. Nieufność 57 proc rodaków deklarowana wobec prezesa wyznacza szklany sufit partii rządzącej: powyżej 43 proc poparcia nie uzyska. To sporo, ale do rządzenia… może nie wystarczyć. Tyle, że wcale nie od PiS to zależy.
Troskę o zdrowie, pomimo konstytucyjnego obowiązku, by o nie zadbała w wymiarze publicznym, władza pozostawia w znacznej mierze samym obywatelom. Nawet za maski ochronne muszą płacić, chociaż rządzących stać na kosztowny i demograficznie nieskuteczny program 500 plus. Ogłoszony na wiosnę zakaz wstępu do lasu, publicznie wykpiony przez unikającą zwykle politykowania multimedalistkę olimpijską Justynę Kowalczyk nie okazał się wcale jednorazową wpadką lecz symbolem polityki obecnej ekipy. W doskonałym dramacie Friedricha Durenmatta “Romulus Wielki” cesarz zajmuje się wszystkim, tylko nie ratowaniem państwa, w chwili gdy na Rzym właśnie idą barbarzyńcy. Rządzący dziś Polską wydają się postępować podobnie, odkąd zawitał tu zabójczy wirus. Na Nowy Rok Polacy otrzymali od wybranej demokratycznie władzy przesłanie, że znowu muszą sobie poradzić sami. Za nie również będą w przyszłości oceniać rządzących.