Jarosławowi Kaczyńskiemu nie ufa większość Polaków, co oznacza, że na PiS nie zagłosują.
Antypisowska większość jest rzeczywistością, nie mitem, jak pokazują wyniki najnowszego sondażu CBOS. Nieufność 57 proc rodaków deklarowana wobec prezesa wyznacza szklany sufit partii rządzącej: powyżej 43 proc poparcia nie uzyska. To sporo, ale do rządzenia… może nie wystarczyć. Tyle, że wcale nie od PiS to zależy.
Innego PiS niż partia Kaczyńskiego przecież nie ma i nie będzie, nawet wszechpotężna wtedy Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego po Leonidzie Breżniewie potrzebowała jeszcze dwóch prześciowych i krótkotrwałych liderów (Jurija Andropowa i Konstantina Czernienkę) aby wykreować mocne przywództwo Michaiła Gorbaczowa. Okazało się, ze za późno, nie zapobiegło to rozpadowi.
Liderem rankingu zaufania został Szymon Hołownia, ale – paradoksalnie – wcale nie to okazuje się najważniejsze. Założycielowi Polska 2050 ufa 53 proc z nas, prezydentowi Andrzejowi Dudzie 50 proc, zaś premierowi Mateuszowi Morawieckiemu 43 proc, tyle, że szef rządu nie ma się z czego cieszyć, skoro dokładnie tyle samo deklaruje nieufność wobec niego. To wyniki badania CBOS zakończonego 10 grudnia.
Pokazują one klucz do budowy niepisowskiej większości chociaż niby dwa z trzech miejsc na podium okupują najwyżsi rangą przedstawiciele władzy. Najistotniejsza okazuje się jednak druga część pomiaru: komu nie ufają Polacy.Jarosławowi Kaczyńskiemu przede wszystkim – nieufność do niego deklaruje 57 proc rodaków, zaś najmniejszym po nim zaufaniem legitymować się może Zbigniew Ziobro. Ministrowi sprawiedliwości nie ufa 47 proc rodaków, Morawieckiemu o czym już była mowa 43 proc zaś Jackowi Sasinowi 42 proc. Po nich jednak – co niezmiernie ciekawe – następuje Rafał Trzaskowski, piąty wśród polityków, któremu nie ufają Polacy. Deklaruje to aż 40 proc z nas. Charakterystyczne, że w “czarnej piątce” najmniejszego zaufania społecznego lokują się premier, wicepremier, dwóch ważnych ministrów oraz prezydent stolicy. Sprawowanie władzy nie sprzyja więc pozyskiwaniu ufności obywateli, ale też wszystko wskazuje, że rządzący sami są sobie winni. Co pozostaje jeszcze ciekawsze?
Jedno badanie i aż dwa szklane sufity. Kaczyński i Trzaskowski okazują się… silni słabością innych. I możliwi do pokonania w sprawowanych rolach: suwerena i etatowego obrońcy demokracji równie samozwańczego w tej roli jak prezes wszystkich prezesów w… zgoła przeciwnej. Wniosek z sondażu CBOS okazuje się bowiem oczywisty: Kaczyński nie musi pozostać liderem partii rządzącej, bo ta władzę straci, jeśli tylko głosy 57 proc niechętnych mu Polaków nie zostaną zmarnowane, czyli podzielone pomiędzy walczące między sobą formacje albo też ci krytyczni wyborcy nie zostaną w domach. “Partia nie głosuję” – mówi o tej grupie lider rankingu zaufania Szymon Hołownia.
Innego PiS niż Kaczyńskiego nie ma, nie było i nie będzie, a nie zagłosujemy przecież na partię, której liderowi nie ufamy. Pozostałe 43 proc oznacza więc górny pułap pozyskiwania głosów przez partię rządzącą.
Po kolejnych wyborach PiS może więc sprawować władzę tylko w dwóch wypadkach: jeśli przeciwnicy Kaczyńskiego zostaną w domach lub jeśli uda się wyhodować koalicjanta, ale nic tego nie zapowiada, bo odkąd Konfederacja w sporze o aborcję okazała się marnym klonem PiS, jako przystawka coraz częściej lokuje się w badaniach poparcia poniżej progu 5-procentowego, którego sforsowanie warunkuje wejście do Sejmu. Pamiętamy los Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin, obie sczezły z tego samego powodu.
W tej sytuacji główną nadzieją Kaczyńskiego pozostaje… Trzaskowski.
Nieufność ze strony 40 proc Polaków to dużo jak na polityka jeszcze młodego i sprawujacego władzę w mieście – nawet stołecznym – a nie kraju. Dowodzi to, że… sobie nagrabił. Z takim bagażem braku zaufania nigdy nie wygra się wyborów prezydenckich – czego próbkę mieliśmy w lipcu.
Jeśli nie tyle opozycja co Platforma upierać się będzie przy Trzaskowskim – Kaczyński może rządzić dalej.
A inne możliwości? Kiedyś Kaczyński obiecywał, a on jak wiemy, nigdy nie zapowiada neutralnie, zawsze grozi, że będziemy mieli Budapeszt. Dzisiaj to samo… może powiedzieć opozycja.
Węgierskie partie od radykalnie prawicowego Jobbiku po liberalnych demokratów porozumiały się, w sumie jest ich sześć, w kwestii odsunięcia Viktora Orbana od władzy. Pójdą ze wspólną listą.
Czy będzie ten Budapeszt czy nie, symbolicznie tym razem zmora Kaczyńskiego a nie nadzieja, to już zależy od innych polityków z Warszawy, w tym również jej prezydenta, który ma szansę wreszcie wyciągnąć wnioski z porażki, by więcej już podobnych nie ponosić. Niech skupi się na robocie w Warszawie, jak nigdy zaniedbanej, zwłaszcza, że gotowe są plany jej uporządkowania i odrodzenia po czasach chaosu, nie tylko autorstwa wyborczych konkurentów Trzaskowskiego, ale również ekonomisty i przedsiębiorcy Dariusza Grabowskiego.
Polacy w kwestii warunków brzegowych zmiany władzy wypowiedzieli się jasno, rzadko zdarza się sondaż o podobnie jednoznacznym wyniku. Zaś politykom, którzy wniosków z niego nie wyciągną pozostaje udawać, że nie potrafią czytać ani liczyć. W co wyborcy tym razem uwierzą, chociaż im nie ufają…