Pożegnanie Kamila Durczoka (1968-2021)
Odznaczał się niezwykłą siłą przebicia i pewnością siebie. O takich ludziach mówi się, że kamera ich lubi. Każda z trzech telewizji dla których pracował – a więcej anten ogólnopolskich nie ma – miała z niego pożytek. Sprawiał wrażenie, że szuka czegoś więcej, jakby polskie media były dla niego za ciasne.
Wypracował specyficzny styl, bez respektu dla rozmówców, ale też narcystycznego wdzięczenia się, cechującego choćby Tomasza Lisa. Sam jako prezenter czy prowadzący program publicystyczny nie stawał się nigdy ważniejszy od informacji, jakie podaje, ani poglądów, które w studiu się wymienia.
Dowiedziałem się o jego śmierci – rzecz to symboliczna – w trakcie porannego przechodzenia przez bramkę elektroniczną, chroniącą wejście do Sejmu, od dziennikarki Polsatu, którą kiedyś wprowadzał w arkana zawodu. W środku gmachu ludzie z ekip telewizyjnych nie mówili o niczym innym niż o odejściu Kamila Durczoka.
Urodzony na Śląsku i tam zaczynający karierę pozostał lokalnym patriotą, a kolegę, z którym razem przyszli do Warszawy ciągnął potem za sobą przez wszystkie programy. Cechowały go poczucie humoru i zdrowy dystans do rzeczywistości. Chociaż od gwiazdora SLD-owskiej wtedy TVP za prezesury Roberta Kwiatkowskiego dzieliło mnie niemal wszystko – sam odszedłem jeszcze za kadencji Ryszarda Miazka, nie godząc się na rekomunizację stacji – nie przeszkadzało mi to nigdy po prostu przystanąć i z nim pogadać.
Kiedyś wracałem Chmielną ze sklepu skórzanego, gdzie właśnie kupiłem neseser. Nadchodzący z przeciwka Durczok od razu mnie zagadnął:
– Dlaczego niesiesz dwa nesesery?
Chwilę później wymienialiśmy już na tym deptaku poglądy dotyczące telewizji i polityki. Takiej zaimprowizowanej rozmowy z Tomaszem Lisem zupełnie sobie nie wyobrażam, szkoda czasu, zresztą nie byłoby o czym.
Temperament czasem ponosił go na antenie, jak wtedy gdy w zapowiedzi studyjnej materiału (“białej” jak mówi się w telewizyjnym slangu od dawnego koloru kartek) o linczu dokonanym na prezesie jednej z firm prywatnych – pracownicy zakładu, którym szef notorycznie nie płacił, poszturchiwali go i poszarpali na nim garnitur – Kamil odczytał tekst zawierający słowa “skandal” i “bandytyzm”. Zareagowałem w “Tygodniku Solidarność” ostrym felietonem, wskazującym na fakt, że w informacji telewizyjnej takie słowa padać mogą wyłącznie z ust bohaterów materiału i powinny być skontrowane “drugą nogą” jak znowu w telewizyjnym slangu się mawia. Podejmując tamtą polemikę, wiedziałem jednak, że na niefortunny pomysł wpadł sam Durczok, a nie jego dysponent, programujący go przez telefon – i tu dochodzimy do różnicy między nim a Michałem Adamczykiem, Danutą Holecką, Edytą Lewandowską i innymi gwiazdeczkami telewizji państwowej Jacka Kurskiego, które niezawodnie zostaną zapomniane dwa dni po tym, jak PiS władzę straci. Kamila opinia zapamięta na dłużej, także z niezliczonych związanych z nim pogodnych przeważnie anegdot. Zaś Holecką – tylko z porównań do prezenterki z Północnej Korei.
Słynne stało się nagranie Kamila Durczoka, złoszczącego się w studiu, że “stół jest up..ony”. Oddaje jego stosunek do pracy. Ale wyraża złość z powodu bałganu, a nie pogardę dla ludzi, jak podobny zapis słowotoku Tomasza Lisa, w którym tenże wymyśla podwładnym, że są “ch..je a nie dziennikarze”. Sam zresztą z trudem zachowałem kiedyś spokój, gdy w studiu TVP na pięć minut przed wejściem na żywo na antenę, pracownica podała mi w celu podpisania rachunku (“publiczna” zaczęła wtedy gościom płacić, naturalnie dam o to nie zabiegałem) długopis wylewający strumieniem tusz, na szczęście tylko na ręce, które zdążyłem jeszcze w biegu umyć, a nie marynarkę, w której za chwilę występowałem.
Każde rzetelne pożegnanie Kamila Durczoka utkane musi być ze szczegółów, których zwykle unika się w nekrologach: spraw sądowych miał wiele, zarzucano mu spowodowanie wypadku pod wpływem alkoholu a także poświadczenie nieprawdy w dokumentach firmy. Z jednej z telewizji ogólnopolskich odszedł z powodu oskarżeń o molestowanie seksualne pracownic. Kłopoty miał do końca, nigdy nie przestał być postacią tyleż barwną, co kontrowersyjną.
Jednak nie tylko trapiące go demony zajmowały opinię publiczną. Również jego walce z rakiem kibicowano powszechnie. Rozgłos wokół niej na pewno dał korzyści polskiej onkologii.
Nie tylko media staną się bez niego uboższe. W życiu publicznym brakować będzie jego rozmachu i formatu. Wybrańcy bogów umierają młodo, jak głosi znane powiedzenie.